Moja matka zaczęła mi zwracać uwagę, że źle wyglądam i mam nieporządek w domu. Ale nic nie mówiłam. Zresztą, cóż ona mogła zrobić? Obawiałam się, że powie „a nie mówiłam”…
Zaprzeczanie. Zaprzeczanie. Zaprzeczanie. Byłam w siódmym miesiącu ciąży, gdy wylądowałam na pogotowiu ze zranioną ręką. Rzucił we mnie szklanką, gdy nie wstałam o drugiej nad ranem, żeby z nim porozmawiać. Rzucił z taką siłą, że roztrzaskała się. Kryłam go. Ochraniałam. Zaprzeczałam. Nie potrafiłam spojrzeć prawdzie w oczy.
Zaprzeczałam, aż do momentu, gdy nie mogłam już dłużej zaprzeczać. Sąsiedzi widzieli go zataczającego się koło domu. Kogo chciałam okłamać? Moja matka spędziła ze mną noc. Dlaczego wyłączyłam ją z tego? Dzieci wiedziały, że dzieje się coś strasznie niedobrego. Nie osiągnęłam niczego. Po prostu nie mogłam uznać tego, co się działo, aż do momentu, gdy nie miałam innego wyboru. Mój upór tylko pogorszył sprawę. To, co wydawało się moją siłą, naprawdę było brakiem odwagi. Moja ignorancja była zatrważająca. Osoba, którą jestem dzisiaj, zachowałaby się zupełnie inaczej. Osoba, którą jestem dzisiaj, wymaga dla siebie prawa do bycia sobą. Rzeczywistości trzeba stawiać czoła. Udawanie, że coś nie istnieje nie spowoduje, że to coś zniknie samo. Nauczenie się tego kosztowało mnie wiele”.
Jest to przykład tego, co zaprzeczanie może zrobić z człowiekiem. Przedstawiłam Ci historię Cindy, ale mogłaby to być historia Barbary, Joanny, Nancy. Wszystkie takie historie są wariacjami na ten sam temat. Zaprzeczanie sprawia, że życie staje się kłamstwem. Zaprzeczanie zaburza rzeczywistość niealkoholika równie silnie, jak alkohol zaburza ją u alkoholika. Jeżeli odrzucisz zaprzeczanie, doświadczysz prawie natychmiastowego uczucia ulgi. Możesz przystosować się do prawdy. Nie musi Ci się ona podobać, ale nie możesz pozostać zdrowa, gdy jej zaprzeczasz.
We wczesnej fazie alkoholizmu jesteśmy pełne zrozumienia. „Tak, kochanie, wiem, że tu dookoła jest jak w dżungli. Tak, powinieneś był awansować. Pracujesz tak ciężko, a tak mało cię doceniają. Pozwól, że przygotuję ci drinka”. Bardzo współczujesz swojemu mężowi, jest Ci przykro, że ma kłopoty. Martwisz się o niego i próbujesz znaleźć rozwiązanie jego problemów. Jednakże nie ma sposobu, który rozwiązałby jego problemy, gdy staje się on coraz bardziej wprawny w skwapliwym wynajdywaniu dziur w całym. Jeśli tylko jest coś, co może martwić lub złościć, będzie szukał właśnie tego. Krzywda może być prawdziwa albo wymyślona. To nie ma znaczenia. Co wieczór tracisz siły i zapominasz o sobie, próbując uspokoić Twego alkoholika. W końcu to on chodzi do pracy, przynosząc potem do domu pieniądze i wręcz powinnaś tak wszystko zorganizować, żeby w domu miał jak największy spokój. Fakt, że Ty także miałaś burzliwy dzień, nie jest ważny. Częścią Twojej roli jest naprawienie świata dla Twojego męża. Twoje własne potrzeby są nieważne.
Jean B. wspomina: ”Właśnie to mówił mój mąż. I wiesz, co? Wierzyłam mu. I coraz bardziej stawałam się mniejsza i mniejsza. Stałam się służącą we własnym domu. Nie miałam żadnych potrzeb. Ale z pewnością byłam dobrym przypadkiem zapalenia okrężnicy. Te uczucia, którym zaprzeczałam, zjadały moje wnętrzności. Byłam tak przejęta moim mężem, że sama mogłam się wykrwawić. Byłam wyprana ze wszystkiego. My – nieosoby (nonpersons) - robimy takie rzeczy. Ale już nigdy więcej”.
To, co inni o nas myślą, wydaje się bardzo ważne – w gruncie rzeczy ważniejsze niż to, co myślimy o sobie sami. Przypuszczamy, że inni oceniają nas na podstawie naszego zachowania, a także zachowania naszych bliskich. Gdy chwaliłam się, że mój najmłodszy syn chodził już w wieku dziewięciu miesięcy, to czy nie mówiłam: „jest wspaniały”, czy też: „jestem wspaniała”? Tak samo, gdy starsze dzieci zaczęły mieć kłopoty w szkole, to chociaż świadomie robiłam wysiłki, żeby oddzielić siebie od nich, uważałam jednak, że stawia mnie to w negatywnym świetle. Ponieważ prawdopodobnie jesteś podobna do większości ludzi, to gdy Twój mąż alkoholik zachowuje się skandalicznie, czujesz się zakłopotana.
Przepraszasz i chciałabyś stać się niewidzialna. Nie czujesz, że możesz wrócić do domu, zostawiając „duszę towarzystwa” samemu sobie. Kilka takich doświadczeń spowoduje, że będziesz czuła się niepewnie i obawiała się sytuacji towarzyskich, w których pije się alkohol. W końcu będziesz chciała zupełnie uniknąć takich sytuacji. Zakłopotanie jest zbyt duże. W efekcie – przejmujesz odpowiedzialność za jego zachowanie. Prawda zaś jest taka, że naprawdę możesz odpowiadać tylko za swoje własne zachowanie. W tym miejscu zdanie to nie ma pewnie dla Ciebie zbyt dużego sensu. Nie rozumiesz też pewnie tego, że inni ludzie nie wiedzą, że zachowanie Twojego męża Cię upokarza. Mnie pijani mężowie innych kobiet nie obchodzą. Czasami ich nawet lubię, ponieważ nie muszę wracać z nimi do domu.
Ty natomiast nie możesz bawić się na przyjęciu, ponieważ cały czas go pilnujesz, sugerujesz, że może ma już dosyć, próbujesz skłonić go do wyjścia, nalegasz, że będziesz prowadziła samochód. I w pewnym momencie stwierdzasz, że po pierwsze to właściwie nie warto wychodzić. Jeżeli nie możesz miło spędzić czasu, to po co się dręczyć. W rezultacie rozżalasz się nad sobą i pielęgnujesz swoje rany.
PRZESUNIĘCIE WE WZAJEMNYCH KONTAKTACH – DOMINACJA, PRZEJMOWANIE OBOWIĄZKÓW, SAMOPOCHŁANIAJĄCA SIĘ AKTYWNOŚĆ
W miarę rozwoju choroby alkoholik przyjmuje na siebie coraz mniej odpowiedzialności. Zmieniają się wzajemne stosunki pomiędzy Tobą i Twoim mężem, a także Tobą i Twoimi dziećmi. Bierzesz na siebie coraz więcej i więcej. Próbujesz stać się dla dzieci zarówno matką jak i ojcem. Nie jest to możliwe. Matka po prostu nie może być ojcem. Nie jest do tego stworzona. Matka może być tylko najlepszą matką, jaką jest w stanie być. Gdy próbuje stać się także ojcem, podejmuje się zadania nie do zrealizowania. Nie dość, że jest ono nierealistyczne, to w dodatku szkodliwe dla dzieci. Taka matka powoduje zamęt w ich umysłach i sama się wykańcza.
Coraz bardziej przekształcasz się w szefa i podejmujesz właściwie wszystkie decyzje dotyczące domu. Alkoholik w końcu staje się jeszcze jednym dzieckiem. I chociaż panujesz nad nim, jak gdyby był dzieckiem, to jednak jesteś zła i oburzona, gdy nie zachowuje się jak dorosły. Boisz się, że wszystko legnie w gruzach, gdy zrezygnujesz z opieki. Tak więc biegasz po domu i pilnujesz dzieci, dzierżysz finanse, malujesz ściany, przycinasz trawnik – w końcu robisz wszystko. Może nawet zaczniesz pracować, żeby mieć pewność, że wystarczy pieniędzy. Zdecydowanie panujesz nad całym widowiskiem. Gdy patrzę na kobiety, które działają w ten sposób, przypomina mi się Joanna d’Arc. Naprawdę trzeba się nad tym zastanowić. W męczeństwie nie ma jednak zbyt wiele satysfakcji, w każdym razie dla większości ludzi.
Po przejęciu obowiązków w domu dość często angażujesz się w różnorodną działalność poza nim. Jesteś ciągle zajęta. Ta samopochłaniająca się aktywność stanowi pewien rodzaj ucieczki. Nawet jeżeli to, co robisz jest bardzo produktywne, Twoim motywem jest raczej uniknięcie myślenia niż bycie użyteczną. Mary N. jest wysoko wykwalifikowaną nauczycielką specjalizującą się w pracy z dziećmi, które mają trudności z nauką. Mówi ona: „Kiedyś uczyłam dzieci z uszkodzeniami neurologicznymi. Chociaż dobrze wykonywałam swoją pracę, robiłam to bardziej po to, aby osiągnąć pewną niezależność, niż z zainteresowania samymi dziećmi. Mogłabym robić cokolwiek aby tylko uniknąć tego, co jest potencjalnie wybuchowe”.
Nawet jeżeli Twoja działalność poza domem przynosi korzyści innym, satysfakcja, którą czujesz sama jest ograniczona. Jest ograniczona, ponieważ poruszasz się „od” a nie „do” czegoś. Może to spowodować, że sytuacja w domu staje się jeszcze trudniejsza do udźwignięcia. Na zewnątrz jesteś szanowana i ceniona, lecz nie będziesz za to szanowana i ceniona w domu. Wszystko, w co się włączasz, a co nie obraca się wokół niego jest groźne. Jest taki potrzebujący i czuje się obrażony, gdy jakakolwiek część Twojej energii kieruje się gdzie indziej. A Ty nie jesteś przygotowana na jego krytykę. Znowu się nacięłaś! Jesteś podatna na zranienie. Dlatego czujesz się winna nie tylko z powodu tego, co Twój mąż robi, ale także dlatego, ponieważ wiesz, że będziesz walczyć o to, żeby nie stracić brydża, spotkań klubowych czy pracy na pół etatu. Jakaś część Ciebie wie, że nie robisz nic złego, ale jak silna jest ta część? Mary N. wybrała kompromis: ”Zrezygnowałam z brydża i utrzymałam pracę. Ponadto kłamałam moim kolegom. Nawet zapomniałam, co im mówiłam, ale i tak nie wierzyli w to, tak samo jak ja sama. Dziś już nie będę tego robiła. Dziś mogę iść na kompromis albo nie, ale wiem, że nie będę kłamać. Wiem także, że jeżeli wybiorę kompromis, to nie będzie wynikał on z chęci załagodzenia sprawy czy strachu. Przyczyna, dla której coś zrobię jest w każdym calu tak ważna jak sama rzecz. Nie chcę działać pod przymusem czy ze słabości. Chcę wybierać i dzisiaj to robię”. To wszystko jest też dostępne dla ciebie.