Opowiedzieli pokrótce o odkryciu starej mapy, dotarciu do Zamku Kondora i o swych poszukiwaniach na wzgórzu w pobliżu tamy. Początkowo oczy Pica zapaliły się, ale w miarę jak słuchał, gasły powoli.
– Co nam przyjdzie ze znalezienia Zamku Kondora? Nic! Ani o cal nie posunęliście się naprzód.
– Nie, to nieprawda – zaprotestował Bob – zrobiliśmy bardzo ważne odkrycie.
– Jakie, Bob? – zapytał Pico.
– Że don Sebastian istotnie chciał ukryć miecz dla swego syna Josego! Zamek Kondora jest zaznaczony tylko na bardzo starej mapie. Nie ma nic wspólnego z miejscem, gdzie przebywał wtedy don Sebastian, a więc umieszczenie go w liście ma sens jedynie jako znak. Znak mówiący Josemu, gdzie ma czegoś szukać, a jedynym przedmiotem wartym tego całego zachodu był miecz Cortesa!
– Być może – powiedział Pico. – Wciąż jednak…
Urwał na widok dwóch pojazdów, skręcających ostro na podwórze hacjendy. Pierwszy wjechał wóz Norrisa, za nim samochód szeryfa. Cody i Chudy wyskoczyli na podwórze.
– Tu jest! – krzyknął Cody.
– Nie dajcie mu uciec! – wtórował mu Chudy.
Szeryf wysiadł z samochodu.
– Mówiłem wam, żebyście to zostawili mnie. Nie ucieknie.
Szeryf trzymał znaną już chłopcom papierową torbę. Podszedł niespiesznie do Pica.
– Pico, muszę cię zapytać, gdzie byłeś w dniu pożaru leśnego poszycia.
– Gdzie byłem? – zmarszczył czoło Pico. – Jak wiesz, byłem przy pożarze. Wcześniej byłem z Diegiem w szkole w Rocky Beach.
– Tak, widziano cię tam. To było koło trzeciej po południu. Gdzie byłeś przedtem?
– Przedtem? Na ranczu. O co właściwie chodzi, szeryfie?
– Dowiedzieliśmy się, co wywołało pożar. Ktoś rozpalił ognisko na ranczu Norrisów, grubo przed trzecią. Nie wolno tego robić o tej porze roku, przy tym ognisko nie zostało należycie wygaszone. Płot Norrisów był złamany i…
– Znaleźliśmy ślady twoich koni! – wybuchnął Cody.
– Poszedłeś za nimi i wznieciłeś pożar! – wrzasnął Chudy.
Pico odpowiedział chłodno:
– Jeśli wasz płot jest połamany i nasze konie przechodzą na waszą ziemię, idziemy po nie. Tak postępują dobrzy sąsiedzi. Ale ja i moi przyjaciele nie rozpalamy bezprawnie ognisk!
Szeryf otworzył papierową torbę i wyjął z niej płaskie, czarne sombrero ze srebrnymi muszelkami.
– Rozpoznajesz ten kapelusz, Pico? – zapytał.
– Oczywiście, jest mój. Obawiałem się, że spłonął w pożarze. Cieszę się…
– Chciałeś powiedzieć, że miałeś nadzieję, że spłonął – wtrącił się Cody.
– Powiedziałem to, co chciałem powiedzieć, panie Cody. Zrozumiano? – oczy Pica zapłonęły, gdy spojrzał na grubego rządcę.
– Pico, kiedy zgubiłeś kapelusz? – zapytał szeryf.
– Kiedy? – Pico zastanowił się chwilę. – Przy pożarze, przypuszczam. Ja…
– Nie – powiedział szeryf. – Przy pożarze nie miałeś kapelusza. Pamiętam. Strażacy, których pytałem, też to pamiętają.
– Wobec tego nie wiem, kiedy go zgubiłem.
– Pico, ten kapelusz został znaleziony obok ogniska, które wywołało pożar.
– Więc dlaczego się nie spalił?
– Pożar poszedł w przeciwną stronę. Ten kapelusz leżał na niespalonym gruncie, w pobliżu ogniska.
Zapadła cisza. Szeryf westchnął.
– Będę musiał cię aresztować, Pico.
Diego podniósł krzyk, ale Pico go uciszył. Skinął szeryfowi głową.
– Musisz robić, co do ciebie należy, szeryfie – powiedział spokojnie i odszedł w stronę samochodu szeryfa. – Zawiadom natychmiast don Emiliana – krzyknął do Diega.
– Wy dwaj musicie pojechać złożyć zeznania – zwrócił się szeryf do Cody’ego i Chudego.
– Oczywiście! – odpowiedział Cody.
– Z przyjemnością – dodał Chudy. Roześmiał się w twarz chłopcom i poszedł z Codym do ich wozu.
Detektywi i Diego patrzyli w osłupieniu za odjeżdżającymi samochodami. Diego miał łzy w oczach, gdy się odezwał:
– Pico nie mógł wzniecić ognia!
– Nie, oczywiście, że nie – powiedział Bob. – Coś się nie zgadza w opowieści szeryfa, ale jeszcze nie wiem co. Wiem, że widziałem przedtem ten kapelusz. Ale kiedy i gdzie? Och, że też nie było z nami Jupitera!
Pete westchnął rozgoryczony.
– No, mamy teraz dwa problemy do rozwiązania. Musimy znaleźć miecz Cortesa i trzeba uwolnić Pica!
Rozdział 10. Nowe domysły
Diego odjechał do Emiliana Paza, a Bob i Pete pospieszyli z powrotem do Rocky Beach. Przez resztę dnia dwaj detektywi starali się dodzwonić do Jupitera, ale u Jonesów nikt nie odpowiadał. Tak jak przewidywał Jupiter, urodziny dziadka przeciągnęły się do późna. Bob i Pete zaniechali w końcu usiłowań i poszli spać.
Następnego rana, gdy Bob zszedł na dół na śniadanie, jego tato podniósł wzrok znad gazety.
– Widzę, że twój przyjaciel Pico Alvaro został aresztowany pod zarzutem wzniecenia pożaru – powiedział. – To bardzo poważne oskarżenie, Bob. Dziwię się. Alvaro jest doświadczonym ranczerem i nie powinien był popełnić takiego błędu.
– Nie zrobił tego, tato! Jesteśmy pewni, że szeryf się myli albo ktoś upozorował winę Pica, i udowodnimy to!
– Mam nadzieję, synu – powiedział pan Andrews.
Bob spałaszował szybko śniadanie i zatelefonował do Jupitera, aby złożyć mu relację z wczorajszych zajść. Jupitera zirytowała wiadomość o aresztowaniu Pica.
– To oczywiste, że Pico nie wzniecił pożaru, i powinniście wiedzieć dlaczego! Ty sam, Bob, mogłeś powstrzymać szeryfa. Czy ty nic nie pamiętasz? Przecież widzieliśmy kapelusz Pica. – Jupiter był w złym humorze, bo ominęły go wszystkie emocje.
– O, bardzo dziękuję – Bob czuł się urażony. – Po prostu nie posiadam twojej fotograficznej pamięci. Kiedy więc widzieliśmy ten kapelusz?
– Ach, powiem ci w szkole – usłyszał denerwującą odpowiedź.
– Świetnie – powiedział i trzasnął słuchawką. Miał teraz równie zły humor jak Jupe.
Lecz przez cały dzień w szkole detektywi byli zbyt zajęci, by choć odezwać się do siebie. Bob i Jupiter odzyskali jednak dobre humory i pod koniec lekcji byli znów przyjaciółmi. Lekcje skończyły się wcześniej, chłopcom została więc większość popołudnia na kontynuowanie śledztwa.
– Czy ktoś widział dziś Diega? – zapytał Jupiter, gdy w strumieniach deszczu jechali rowerami do składu.
– Szukałem go, ale nie widziałem się z nim. Chyba nie mógł przyjść dziś do szkoły – odpowiedział Pete.
Diega rzeczywiście nie było w szkole. Spędził cały czas z Emilianem Pazem na usiłowaniach znalezienia adwokata dla Pica. Kiedy detektywi zajechali do składu, czekał na nich pod Kwaterą Główną. Gdy tylko znaleźli się wewnątrz przyczepy, opowiedział im, co zaszło.
– Nie stać nas na prywatnego adwokata, więc zwróciliśmy się o pomoc do Publicznego Biura Obrońców. Powiedzieli, że sprawa nie wygląda dobrze dla Pica.
– Wiemy, że tego nie zrobił – powiedział ze złością Bob.
– Ale jak to udowodnimy? – Diego miał łzy w oczach. – Jak ocalimy teraz naszą ziemię? Pico nic nie może zrobić, będąc w więzieniu, i nie mamy pieniędzy na kaucję.
– Co to jest kaucja? – zapytał Pete.
– To pieniądze, które zostawiasz w sądzie jako gwarancję, że stawisz się na rozprawę, jeśli do czasu tej rozprawy zwolnią cię z więzienia – wyjaśnił Jupiter. – Jeśli zapłacisz kaucję, nie musisz czekać w więzieniu na przesłuchanie albo rozpoczęcie rozprawy.
– Sędzia ustalił wysokość kaucji dla Pica na pięć tysięcy dolarów – powiedział Diego.
– Pięć tysięcy dolarów! – wykrzyknął Pete. – Prawie nikt nie ma tyle pieniędzy!
– Nie musisz wpłacić całej sumy w gotówce – tłumaczył Jupiter. – Tylko około dziesięciu procent. Za resztę możesz zastawić nieruchomość, na przykład dom. Ale jeśli nie stawisz się na czas w sądzie, sąd zatrzymuje twoje pieniądze i nieruchomości. Jeśli stawisz się, dostaniesz z powrotem całą kaucję. Większość ludzi się stawia, nie chcąc popaść w jeszcze większe kłopoty.
Diego skinął głową.
– Pico by się stawił. Jest zbyt dumny, żeby uciekać. Ale i tak nie mamy na kaucję, ani pięciuset dolarów, których zażądał sędzia, ani domu pod zastaw za resztę.