ROZDZIAŁ 8

Ogromny samolot podchodził do lądowania na lotnisku Kai Tak, przebijając pasma mgły unoszące się nad Portem Wiktorii. Gęsta, poranna mgła zapowiadała kolejny wilgotny dzień. Poniżej, na wodzie, dżonki i sampany kołysały się wśród wielkich frachtowców, prostokątnych barek, sapiących, wielopokładowych promów i nielicznych wojskowych łodzi patrolowych. Kiedy samolot znalazł się nad lotniskiem w Koulunie, stłoczone na wyspie Hongkong drapacze chmur upodobniły się nagle do alabastrowych gigantów, sięgając ponad otulinę mgły i odbijając promienie wschodzącego słońca.

Webb spoglądał na rozciągający się w dole widok oczami człowieka znajdującego się pod ogromną presją, a jednocześnie trawionego palącą ciekawością. Gdzieś w tym kipiącym, przeludnionym mieście znajdowała się Marie – to była dominująca i zarazem najbardziej bolesna myśl. Jednak w jego duszy krył się także opanowany uczony, który spogląda z chłodnym zainteresowaniem w okular mikroskopu, starając się rozwiązać kolejną, pasjonującą zagadkę. To, co znajome, i to, co zupełnie obce, połączyło się w całość, wywołując strach i zdziwienie. Podczas seansów z Panovem w Wirginii Dawid, poddając się nieustającemu, bolesnemu sondowaniu, przeglądał setki folderów i zdjęć z miejsc, w których bywał niegdyś mityczny Jason Bourne. Wspomnienia powracały w pojedynczych błyskach, czasem zbyt krótkich i niewyraźnych, czasem w długich i szczegółowych sekwencjach, zdumiewających bogactwem detali. Patrząc teraz w dół wiedział, że widzi coś, co zna, lecz czego nie może sobie przypomnieć. Odwrócił wzrok i skoncentrował myśli na czekającym go dniu.

Jeszcze przed odlotem z Waszyngtonu zadzwonił do hotelu Regent w Koulunie i zarezerwował na tydzień pokój dla niejakiego Jamesa Howarda Cruetta, niebieskookiego mężczyzny z jednego ze spreparowanych przez Kaktusa paszportów.

– Zdaje się, że nasza firma zamawiała apartament 690 – dodał. – Dzień przyjazdu na pewno się nie zmieni, natomiast nie mam jeszcze pewności co do godziny.

W odpowiedzi usłyszał, że apartament będzie przygotowany. Pozostało tylko ustalić, komu ma to zawdzięczać. Będzie to jego pierwszy krok w kierunku Marie. Przedtem, w trakcie lub potem musi dokonać kilku zakupów; część nie powinna nastręczać żadnych problemów, inne mogły zabrać trochę czasu, lecz z pewnością nie będzie miał z tym większych trudności. Był to przecież Hongkong, miasto gotowe dostarczyć narzędzi zapewniających przetrwanie każdemu, kto za nie odpowiednio zapłaci, a zarazem jedyne cywilizowane miejsce na Ziemi, gdzie kwitły i rozwijały się bez przeszkód najróżniejsze religie i gdzie jedynym wyznawanym powszechnie bogiem był pieniądz. Marie ujęła to w taki sposób: „To jedyny powód istnienia tego miasta”.

Wilgotne powietrze wczesnego poranka było przesiąknięte wonią stłoczonych, spieszących się ludzi; zapach był dziwny, ale nie przykry. Chodniki spłukiwano z zapałem wodą, kałuże schły błyskawicznie, parując w promieniach słońca, a w wąskich uliczkach unosiła się woń gotowanych w oleju ziół, zachwalanych przez krzykliwych właścicieli małych lokali i obwoźnych barów na kółkach. Hałas wzmagał się z każdą chwilą – kakofonia wrzasków ludzi usiłujących sprzedać towar lub przynajmniej zainteresować nim kogoś z przechodniów. Hongkong stanowił kwintesencję filozofii przetrwania: tutaj mógł przeżyć jedynie ten, kto się o to pilnie starał, Adam Smith nie przewidział takiej możliwości, jego koncepcje gospodarki rynkowej nie miały tu racji bytu. To był Hongkong.

Dawid uniósł rękę, by zatrzymać taksówkę, wiedząc, że już kiedyś to robił, wiedząc, że widział już kiedyś drzwi, przez które wyszedł z budynku dworca lotniczego i wypełnione ludzkim mrowiem ulice. Nie pamiętał ich, ale wiedział, że powinien. Było to uczucie zarazem uspokajające i przerażające. Wiedział i jednocześnie nic nie wiedział. Czuł się jak marionetka w teatrze cieni, nie znając ani imienia odtwarzanej przez siebie postaci, ani tego, kto nim manipulował.

Zaszła jakaś pomyłka – powiedział Dawid do recepcjonisty stojącego za półokrągłym, marmurowym blatem pośrodku holu w hotelu Regent. – Nie chcę apartamentu. Wolę coś mniejszego, jedynkę albo dwójkę.

– Ale wszystko zostało już przygotowane, panie Cruett – odparł ze zdziwieniem recepcjonista.

– Na czyje polecenie?

Młody Azjata spojrzał na podpis figurujący pod komputerowym wydrukiem.

– Pana Lianga, zastępcy dyrektora.

– W takim razie, czy mógłbym z nim porozmawiać?

– Obawiam się, że to będzie konieczne, proszę pana. Nie jestem pewien, czy mamy jeszcze jakieś wolne pokoje.

– Rozumiem. Wobec tego poszukam innego hotelu.

– Nie ma potrzeby, proszę pana. Zaraz pójdę po pana Lianga. Dawid skinął głową; chłopak, ściskając w ręku wydruk, dał nura pod kontuarem i skierował się szybkim krokiem w stronę najbliższych drzwi. Webb rozejrzał się po obszernym holu, który właściwie zaczynał się jeszcze przed wejściem, wśród wysokich fontann. Posadzka była wyłożona marmurowymi płytami, a jedna ze ścian składała się z ogromnych tafli przyciemnionego szkła, za którymi rozciągał się wspaniały widok na Port Wiktorii. Ta żywa makieta stanowiła hipnotyzujące tło dla wypełniającego hali, wielojęzycznego tłumu. Przed szklaną ścianą stały skórzane fotele i stoliki, wśród których uwijali się bezszelestnie kelnerzy i kelnerki. Z tego miejsca, niczym z loży widokowej, turyści i biznesmeni mogli obserwować ruch w porcie, oddzielonym od horyzontu masywem wyspy Hongkong. Webb znał ten widok, ale nic poza tym. Nigdy przedtem nie był we wnętrzu tego hotelu, a w każdym razie nic z tego, co zobaczył, nie wywołało w nim żadnych przebłysków wspomnień.

Niebawem recepcjonista pojawił się znowu w hallu, idąc szybkim krokiem przed nienagannie ubranym mężczyzną w średnim wieku; bez wątpienia był to zastępca dyrektora hotelu, pan Liang. Młody człowiek prześlizgnął się pod ladą i zajął swoje poprzednie miejsce, wpatrując się w Dawida szeroko otwartymi oczami. Kilka sekund później wicedyrektor stanął przed Webbem i ukłonił się nisko.

– To jest pan Liang, proszę pana – poinformował go recepcjonista.

– Czy mogę być panu w czymś pomocny? – zapytał Liang. – Mam nadzieję, że wolno mi powitać pana jako naszego gościa? Dawid uśmiechnął się grzecznie i potrząsnął głową.

– Obawiam się, że nie tym razem.

– Jest pan niezadowolony z naszych usług, panie Cruett?

– Skądże znowu. Nie wątpię, że są na najwyższym poziomie, ale, jak już powiedziałem temu młodemu człowiekowi, lubię niewielkie pokoje, najwyżej dwuosobowe, lecz nie apartamenty. Z tego, co zrozumiałem, wynika, że akurat nic takiego nie macie.

– W pańskiej rezerwacji wymieniono konkretnie apartament 690, proszę pana.

– Wiem o tym i przepraszam. To z powodu nadgorliwości jednego z naszych urzędników. – Webb skrzywił się lekko i dodał od niechcenia: – A tak przy okazji, kto zgłaszał tę rezerwację?

– Najwidoczniej jeden z pańskich urzędników – odparł Liang, wpatrując się w Dawida nieruchomym spojrzeniem.

– Osobiście? Bardzo wątpię. Myślę, że poprosił o to którąś z tutejszych firm. Nie mogę tego przyjąć, rzecz jasna, ale chciałbym wiedzieć, komu mam zawdzięczać tak wspaniałomyślną ofertę. Pan powinien to wiedzieć, bo przecież pan sam potwierdzał rezerwację.

W niewzruszonych oczach pojawił się błysk niepokoju. Wicedyrektor zamrugał raptownie. Dawidowi w zupełności wystarczyła taka odpowiedź, lecz musiał grać dalej.

– Mam wrażenie, że przyniósł mi ją do podpisu ktoś z naszego bardzo licznego personelu, proszę pana. Otrzymujemy tak wiele rezerwacji, że doprawdy trudno mi sobie dokładnie przypomnieć…

– A kwestia płatności?

– Mamy wielu klientów, od których wystarcza nam ustne zobowiązanie.

– Hongkong bardzo się zmienił.

– I dalej się zmienia, panie Cruett. Możliwe, że pański gospodarz zechce panu osobiście o tym opowiedzieć. Nie wolno nam przeciwstawiać się takim życzeniom.

– Pańska ufność jest godna najwyższego podziwu.

– Opieram ją na odpowiednich informacjach zawartych w pamięci naszego komputera.

Liang spróbował się uśmiechnąć, ale zupełnie mu się to nie udało.

– Cóż, skoro nie może mi pan zaproponować nic innego, muszę sam sobie poradzić. Mam paru znajomych po drugiej stronie ulicy – powiedział Dawid, mając na myśli słynny hotel Peninsula.

– Zapewniam pana, że nie ma takiej potrzeby. Z pewnością będziemy mogli panu pomóc.

– Ale ten młody człowiek powiedział…

– Ten młody człowiek nie jest zastępcą dyrektora – odparł Liang, obrzucając recepcjonistę piorunującym spojrzeniem.

– Komputer pokazuje, że nie ma żadnych wolnych miejsc! – próbował usprawiedliwić się chłopak.

– Milcz! – syknął Liang i uśmiechnął się równie nieudolnie, jak przed chwilą, zdając sobie sprawę, że w tym momencie przegrał partię. – Jest taki młody… Wszyscy są młodzi i jeszcze trochę niedoświadczeni, ale bardzo się starają. Zawsze mamy w rezerwie kilka pokoi w razie jakichś nieporozumień. – Ponownie spojrzał na recepcjonista i nie przestając się uśmiechać zaczął mówić do niego szybko po chińsku; Dawid rozumiał każde słowo. – Ting, ruan ji! Słuchaj, ty tępy kurczaku! Nie wyskakuj z informacjami w mojej obecności, dopóki cię o to nie poproszę! Jeśli zrobisz to jeszcze raz, osobiście wrzucę cię do zsypu na śmieci. Daj temu durniowi pokój 202. Jest oznaczony jako zarezerwowany, ale to nie szkodzi. Ruszaj się! – Uśmiechając się jeszcze szerzej zwrócił się ponownie po angielsku do Dawida: – To bardzo przyjemny pokój ze wspaniałym widokiem na port, panie Cruett.

Rozgrywka dobiegła końca; zwycięzca postanowił zminimalizować swój triumf okazując głęboką wdzięczność.

– Serdecznie panu dziękuję – powiedział Dawid, wpatrując się w oczy coraz bardziej niespokojnego Chińczyka. – Oszczędzi mi to kłopotu telefonowania do całej masy ludzi i informowania ich o tym, że zmieniłem hotel. – Przerwał na chwilę z lekko uniesioną dłonią;

Dawid Webb zdał się na instynkt Jasona Bourne'a. Wiedział, że to najlepszy moment, by zasiać ziarenko strachu. – Mówiąc, że to pokój ze wspaniałym widokiem na port, miał pan zapewne na myśli hao jingse de fangjian, prawda? Mam nadzieję, że nie zrobiłem zbyt wielu błędów?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: