Zastępca dyrektora wlepił w niego wybałuszone oczy.
– Sam nie powiedziałbym tego lepiej – wykrztusił wreszcie. – Życzę panu przyjemnego pobytu, panie Cruett.
– Przyjemność powinno się mierzyć stopniem realizacji zamierzeń, panie Liang. To chińskie przysłowie, niestety, nie jestem pewien – stare czy nowe.
– Podejrzewam, że jedno z nowszych. Zaleca zbyt dużą aktywność, która nie sprzyja refleksji, leżącej, jak pan z pewnością wie, u podstaw nauki Konfucjusza.
– On chyba właśnie w ten sposób pragnął realizować zamierzenia, nieprawdaż?
– Obawiam się, że nie jestem w stanie dotrzymać panu kroku w tej rozmowie – odparł Liang, kłaniając się nisko. – Gdyby pan czegoś potrzebował, jestem do dyspozycji.
– Nie przypuszczam, żeby zaszła taka konieczność, niemniej dziękuję. Jeśli mam być szczery, lot był bardzo męczący, więc chyba poproszę centralę, żeby do obiadu nie łączyła żadnych rozmów.
– Doprawdy? – Dotychczasowa niepewność Lianga ustąpiła miejsca otwartemu strachowi. – Ale chyba w razie jakichś pilnych wiadomości…
– Pilne wiadomości także mogą poczekać, a ponieważ nie zająłem przeznaczonego dla mnie apartamentu, telefonistka może po prostu powiedzieć, że jeszcze nie przyjechałem, czyż nie tak? Jestem ogromnie zmęczony. Dziękuję panu, panie Liang.
– To ja panu dziękuję, panie Cruett.
Wicedyrektor ukłonił się po raz kolejny i obrzucił twarz Webba uważnym spojrzeniem, jakby oczekując na jakiś znak. Nic takiego jednak nie dostrzegł, odwrócił się więc i ruszył szybkim krokiem do swojego biura.
Działaj przez zaskoczenie… Siej zamieszanie w szeregach nieprzyjaciela, wytrącaj go z równowagi… Jason Bourne. A może Aleksander Conklin?
– To wspaniały pokój, proszę pana! – wykrzyknął z ulgą recepcjonista. – Na pewno będzie pan zadowolony.
– Pan Liang okazał się bardzo pomocny, podobnie jak pan, rzecz jasna. Postaram się odpowiednio wyrazić swoją wdzięczność. – Mówiąc to Webb wydobył dyskretnie z kieszeni plik banknotów, wyciągnął z niego jedną dwudziestkę i podał chłopakowi. – O której godzinie pan Liang kończy pracę?
Zdumiony, ale i uradowany recepcjonista rozejrzał się szybko dookoła i schował pieniądze, mówiąc cały czas krótkimi, oderwanymi zdaniami.
– Tak! To bardzo miłe, proszę pana. Nie trzeba, proszę pana, ale serdecznie dziękuję! Pan Liang wychodzi do domu o piątej. Ja też, proszę pana. Oczywiście zostałbym dłużej, gdyby zaszła taka potrzeba. Staram się robić wszystko dla dobra naszego hotelu.
– Jestem tego pewien – skinął głową Dawid. – Mogę prosić o klucz? Mój bagaż przywiozą później. Na lotnisku było straszne zamieszanie.
– Oczywiście, proszę pana.
Dawid siedział w fotelu przy oknie z barwionego szkła, spoglądając ponad portem na wyspę Hongkong. Jedna za drugą powracały nazwy, a niektórym z nich towarzyszyły także obrazy:
Causeway Bay, Wanchai, Repulse Bay, Mandaryn, a wreszcie doskonale widoczny Victoria Peak ze słynną panoramą całej kolonii. Przed oczami przesuwały mu się niezliczone tłumy wypełniające kolorowe, brudne uliczki i zaułki, a także hotelowe halle i apartamenty oświetlone dyskretnym blaskiem złoconych żyrandoli, gdzie doskonale ubrani spadkobiercy imperium niechętnie zawierali przeróżne transakcje z chińskimi nuworyszami – stare szlachectwo i nowe pieniądze musiały jakoś dojść do porozumienia… Zaułki? Z jakiegoś powodu one właśnie przykuły jego uwagę. Niewyraźne postacie biegły dokądś na oślep, roztrącając stłoczonych przekupniów, przewracając klatki z drobiem i kosze z wężami przeróżnych rozmiarów. Tymi towarami handlowali sprzedawcy zajmujący najniższą pozycję w tym fachu. Mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci, odziani w łachmany, wąska przestrzeń między rozpadającymi się budynkami wypełniona gryzącym dymem wznoszącym się wolno ku niebu i przyćmiewającym światło, przez co poczerniałe mury wydawały się ciemniejsze i wyższe niż w rzeczywistości. Widział to wszystko, lecz nic z tego nie rozumiał, nie mogąc znaleźć żadnego punktu odniesienia. Doprowadzało go to do szału.
Gdzieś tam była Marie. Musi ją odnaleźć! Ogarnięty rozpaczą zerwał się z fotela i o mało nie zaczął uderzać głową w ścianę, by odzyskać zdolność myślenia. Wiedział jednak, że to nie pomoże;
pomóc mógł tylko czas. Ale jak długo można czekać? Nie był już w stanie tego znieść. Musi ją znaleźć, przygarnąć, pomóc jej… Tak jak ona pomogła kiedyś jemu, wierząc mu, gdy nawet on sam sobie nie wierzył. Stanął naprzeciwko wiszącego na ścianie lustra i spojrzał na zawziętą, pobladłą twarz. Jedno było jasne: musi planować i działać szybko, lecz nie tak, jak ten człowiek, którego widział w lustrze. Musi sobie przypomnieć i wykorzystać wszystko, czego nauczył się jako Jason Bourne, odnaleźć w sobie nieuchwytną przeszłość i zaufać instynktowi.
Najważniejszy był pierwszy krok. Nie ulegało wątpliwości, że uczynił go w dobrym kierunku. Liang na pewno dostarczy mu jakiejś informacji, możliwe, że niepełnej i niezbyt istotnej, ale będzie to już coś – nazwisko, adres, a może inny człowiek, który zaprowadzi go do następnego, i tak dalej. Musi działać szybko, nie dając nieprzyjacielowi czasu na zastanowienie i stawiając kolejnych ludzi, do których uda mu się dotrzeć, przed jasnym wyborem: współpraca i życie, albo milczenie i śmierć. Jednak żeby być do tego zdolnym, musi się odpowiednio przygotować. Powinien zrobić zakupy, a także poznać nieco dokładniej teren. Wystarczy mu godzina obserwacji z tylnego siedzenia samochodu, która pozwoli mu spoić w jedną całość oderwane fragmenty wspomnień.
Wziął do ręki grubą, oprawioną w czerwoną skórę książkę telefoniczną, usiadł na brzegu łóżka i zaczął ją pospiesznie kartkować. „Centrum Handlowe «Nowy Świat», wspaniały, pięciopiętrowy kompleks gromadzący pod jednym dachem znakomite towary ze wszystkich czterech kątów ziemi…” Abstrahując od dosyć karkołomnej przenośni ów,,kompleks” miał tę zaletę, że znajdował się w pobliżu hotelu.,,Limuzyny do wynajęcia. Oferujemy szeroki wybór samochodów marki Daimier, na godziny lub na cały dzień, w celach turystycznych lub w interesach. Telefon hotelowy 62”. Za kierownicami takich limuzyn siedzieli zwykle doświadczeni szoferzy, orientujący się doskonale w zawiłościach komunikacyjnych Hongkongu, Koulunu i Nowych Terytoriów, a także dysponujący rozległą wiedzą na inne tematy. Ludzie ci znali nie tylko zewnętrzną stronę, ale i wnętrze miasta, któremu służyli. O ile nie myliło go przeczucie, a raczej nie myliło, właśnie w ten sposób uda mu się wejść w posiadanie broni. Wreszcie ostatnia sprawa: bank w centrum Hongkongu, współpracujący z siostrzaną instytucją na odległych o wiele tysięcy mil Kajmanach. Wejdzie tam, podpisze to, co mu dadzą do podpisania, i wyjdzie z większą sumą pieniędzy, niż jakikolwiek normalny człowiek odważyłby się nosić przy sobie nie tylko w Hongkongu, ale w każdym innym miejscu na Ziemi. Pieniądze gdzieś ukryje, ale na pewno nie będzie ich trzymał w banku. Banki są otwarte w ściśle określonych godzinach, a to mogłoby znacznie ograniczyć jego swobodę działania. Jason Bourne znał doskonale pewną prostą zasadę: człowiek, któremu obieca się życie, prawie na pewno zdecyduje się na współpracę; człowiek, któremu obieca się życie i bardzo dużo pieniędzy, natychmiast zmieni się w niewolnika.
Dawid sięgnął po leżący przy telefonie notatnik i zaczął sporządzać dokładną listę. Z każdą upływającą godziną dotychczasowe drobiazgi nabierały coraz większego znaczenia, a tych godzin pozostawało mu coraz mniej. Dochodziła już jedenasta. Port błyszczał w promieniach słońca zbliżającego się do najwyższego punktu swojej wędrówki. Do 16.30, kiedy zamierzał zająć dogodne stanowisko, by ruszyć w ślad za wychodzącym z pracy, nieszczerze uśmiechniętym Liangiem, miał jeszcze sporo do zrobienia.
Trzy minuty później lista była gotowa. Wydarł kartkę, podniósł się z łóżka i sięgnął po wiszącą na krześle marynarkę, kiedy nagle ciszę hotelowego pokoju rozdarł dzwonek telefonu. Musiał zacisnąć powieki i naprężyć niemal każdy mięsień, by nie rzucić się w jego stronę i nie podnieść słuchawki; nie wiadomo skąd pojawiła się opętańcza nadzieja, że usłyszy w niej głos Marie. Nie wolno mu tego zrobić. Instynkt. Jason Bourne. Jeśli odbierze telefon, ujawni miejsce swojego pobytu. Odwrócił się i wyszedł pospiesznie z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Wrócił dziesięć po dwunastej, z kilkoma cienkimi torbami. Widniały na nich nadruki różnych sklepów mieszczących się w Centrum Handlowym „Nowy Świat”. Rzuciwszy je na łóżko zaczął rozpakowywać zakupy. Znajdowały się wśród nich: ciemny płaszcz przeciwdeszczowy, zbliżony kolorem kapelusz, para szarych półbutów na gumowej podeszwie, czarne spodnie i również czarny sweter. To był jego strój na wieczór. Pozostałe torby zawierały zwój wędkarskiej żyłki o wytrzymałości czterdziestu kilogramów z dwoma dużymi przelotkami, mniej więcej półkilogramowy mosiężny przycisk do papierów w kształcie miniaturowej sztangi, szpikulec do kruszenia lodu, a także ostry nóż myśliwski o wąskim, dziesięciocentymetrowym ostrzu. Tę nie czyniącą hałasu broń będzie nosił przy sobie w dzień i w nocy. Pozostała mu do kupienia jeszcze tylko jedna rzecz.
Przeglądając sprawunki w pewnej chwili uświadomił sobie, że przeszkadza mu jakieś migające na granicy pola widzenia światełko. Irytowało go, że nie może ustalić jego źródła, choć był pewien, że nie jest ono wytworem jego umysłu. Rozglądając się po pokoju skierował spojrzenie na nocny stolik; wpadające przez okna promienie słońca oświetlały stojący tam telefon – w dolnej części aparatu zapalała się i gasła mała, czerwona kropka informując, że osoba zajmująca pokój otrzymała jakąś wiadomość i jest proszona o jej odebranie. Dawid podszedł do stolika, zapoznał się z umieszczoną w plastikowej okładce instrukcją, podniósł słuchawkę i nacisnął odpowiedni guzik.
– Słucham, panie Cruett? – rozległ się głos telefonistki.
– Zdaje się, że jest dla mnie jakaś wiadomość?
– Owszem. Pan Liang próbował skontaktować się z panem, ale…
– Wydaje mi się, że jasno się wyraziłem – przerwał jej Webb. – Miano mnie nie niepokoić do chwili, aż wydam odmienne polecenie.