– Lekarz sądowy, który przybył o dziesiątej rano, stwierdził obecność plam opadowych, a zwłoki były już zesztywniałe.
Orzekł, że zgon nastąpił gdzieś między północą a trzecią nad ranem.
– Kto go znalazł?
– Pielęgniarka z jego gabinetu.
Kiedy nie przybył rano do kliniki i nie odpowiadał na telefony, przyjechała do niego do domu. Znalazła go koło dziewiątej rano.
Nie wiadomo, co się stało z jego żoną.
Rizzoli spojrzała pytająco na Korsaka.
– Miał żonę?
– Gail Veager, trzydzieści jeden lat.
Zniknęła.
Dreszcz, który poczuła, kiedy stanęła przed drzwiami rezydencji Veagerów, znów ją przeniknął.
– Została uprowadzona?
– W tej chwili wiadomo tylko, że jej nie ma.
Rizzoli popatrzyła na Richarda Veagera.
Atletyczne ciało doktora kłóciło się z widokiem śmierci.
– Opowiedz mi o nich.
Jakie było ich małżeństwo?
– Szczęśliwe.
Tak ludzie mówią.
– Ludzie zawsze tak mówią.
– W tym wypadku może to być prawdą.
Byli małżeństwem od dwóch lat. Rok temu kupili ten dom.
Ona jest pielęgniarką w sali operacyjnej szpitala, w którym pracował, więc mieli ten sam krąg przyjaciół i ten sam rozkład zajęć.
– Z tego wynika, że prawie się nie rozstawali.
– Tak.
Ja bym chyba oszalał, gdybym bezustannie musiał przebywać z moją żoną, ale oni wydawali się znosić to dobrze. W zeszłym miesiącu wziął dwa tygodnie urlopu, żeby poświęcić cały czas żonie po śmierci jej matki.
– Jak myślisz, ile może zarobić chirurg ortopeda przez dwa tygodnie?
– Piętnaście, dwadzieścia tysięcy dolców?
Bardzo kosztowna opieka.
– Musiała jej bardzo potrzebować.
Korsak wzruszył ramionami.
– To nie zmienia faktu.
– Więc uważasz, że nie można podejrzewać, iż go porzuciła?
– Jeszcze mniej, niż że go zabiła.
Rizzoli rzuciła okiem na okna pokoju.
Drzewa i krzaki całkowicie przesłaniały sąsiednie domy.
– Powiedziałeś, że śmierć nastąpiła między północą a trzecią nad ranem.
– Tak.
– Sąsiedzi niczego nie słyszeli?
– Małżeństwo z domu po lewej stronie przebywa w Paryżu.
Sąsiedzi z prawej twardo spali przez całą noc.
– Włamanie?
– Przez okno kuchenne. Zostało wycięte diamentem.
Na kwietniku znaleźliśmy odciski butów numer jedenaście i krwawe odciski tych samych butów w tym pokoju.
– Wyjął chusteczkę i wytarł pot z czoła.
Należał do nieszczęśników, dla których żaden środek przeciwpotny nie był wystarczająco silny. W ciągu zaledwie paru minut ich rozmowy plamy potu na jego koszuli znacznie się powiększyły.
– Okej, odciągnijmy go od ściany – powiedział jeden z pracowników kostnicy.
– Połóż go na płachcie.
– Uważaj na jego głowę!
Osuwa się!
– Chryste!
Rizzoli i Korsak przyglądali się w milczeniu czynnościom mężczyzn, którzy ułożyli doktora Veagera bokiem na jednorazowej płachcie.
Stężenie pośmiertne usztywniło tułów w pozycji siedzącej, pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w stosunku do nóg.
Pracownicy kostnicy zastanawiali się, jak umieścić go w tej pozycji na noszach, biorąc pod uwagę jego potężną posturę.
Wzrok Rizzoli padł na mały, biały przedmiot, leżący na podłodze w miejscu, z którego zabrano zwłoki. Podniósłszy go, stwierdziła, że to okruch porcelany.
– Rozbita filiżanka – powiedział Korsak.
– Co takiego?
– Obok zwłok znaleźliśmy filiżankę i talerzyk.
Wyglądało na to, że spadły mu z kolan.
Zabraliśmy je, żeby zdjąć odciski palców.
– Zauważył jej zagadkowy wzrok i wzruszył ramionami.
– Nie pytaj mnie.
– Symboliczny artefakt?
– Albo rytualna herbatka na cześć trupa.
Patrzyła na trzymany w rękawiczce okruch porcelany, zastanawiając się. Nagle poczuła zaciskający się węzeł w żołądku. Dotarła do niej przerażająca świadomość, że gdzieś już się zetknęła z identycznymi okolicznościami.
Przecięcie gardła.
Związanie taśmą klejącą.
Włamanie nocą przez okno.
Ofiara lub ofiary zaskoczone podczas snu.
I zaginięcie kobiety.
– Gdzie jest sypialnia?
– Pytanie było zgodne z logiką, w rzeczywistości jednak nie chciała tam pójść, bała się tam pójść.
– Właśnie miałem cię tam zaprowadzić.
Korytarz prowadzący do sypialni był udekorowany czarno-białymi fotografiami w ramkach. Fotografie różniły się od zdjęć wiszących w większości domów, nie przedstawiały szczerzących zęby ludzi. Były to akty kobiece, anonimowe ciała o wyciemnionych lub odwróconych od kamery twarzach. Kobieta obejmująca drzewo, gładkość jej skóry kontrastująca z szorstką korą. Siedząca kobieta, pochylona do przodu, długie blond włosy opadające kaskadą między nagimi udami. Kobieta próbująca dosięgnąć nieba, ciało spływające potem z wysiłku.
Rizzoli zatrzymała się, żeby obejrzeć zdjęcie, które wisiało przekrzywione.
– Na wszystkich jest ta sama kobieta – powiedziała.
– To ona.
– Żona Veagera?
– Tak.
Czy nie sądzisz, że byli perwersyjni?
Popatrzyła na artystycznie wycieniowane ciało Gail Veager.
– Nie widzę tu żadnej perwersji.
To są piękne zdjęcia.
– Może masz rację.
Sypialnia jest tutaj – wskazał na otwarte drzwi.
Stanęła na progu.
Przed sobą miała łoże iście królewskich rozmiarów. Kołdry były odrzucone, jak gdyby śpiący zostali gwałtownie wyrwani ze snu. Na puszystym różowym dywanie widać było wyraźnie dwie wygładzone ścieżki, prowadzące od łóżka do progu.
– Zostali wywleczeni z łóżka – zauważyła Rizzoli.
Korsak skinął głową.
– To musiało tak się potoczyć.
Morderca zaskakuje ich w łóżku. Jakimś sposobem zmusza do posłuszeństwa, związuje im przeguby rąk i kostki nóg i ciągnie po dywanie na korytarz, gdzie podłoga jest już drewniana.
Zdumiewały ją działania mordercy.
Wyobraziła sobie, że stoi w tym samym miejscu co ona, przypatrując się śpiącej parze. Wysoko nad łóżkiem niezasłonięte okno wpuszcza dość światła, żeby odróżnić mężczyznę od kobiety.
Podchodzi najpierw do doktora Veagera.
To logiczne.
W pierwszej kolejności powinien unieszkodliwić mężczyznę.
Kobietę zostawia na później.
Tyle potrafiła sobie wyobrazić.
Morderca skrada się ku mężczyźnie i atakuje go.
Nie mogła zrozumieć dalszego ciągu jego działania.
– W jakim celu ich przenosił? – zastanawiała się głośno.
– Dlaczego nie zabił doktora Veagera na miejscu?
Po co wyciągnął ich z sypialni?
– Nie wiem.
– Korsak wskazał na wnętrze pomieszczenia.
– Wszystko zostało sfotografowane.
Możesz wejść.
Weszła niechętnie, ostrożnie okrążając ślady wleczenia małżonków po dywanie, i zbliżyła się do łóżka. Krwi nie było ani na prześcieradle, ani na kołdrach. Na jednej z poduszek pozostał kosmyk długich, jasnych włosów.
Po tej stronie spała pani Veager, pomyślała.
Stojąca na toaletce, oprawiona w ramkę fotografia Veagerów potwierdzała, że Gail była blondynką. W dodatku piękną, o jasnobłękitnych oczach i głębokiej opaleniźnie, usianej drobnymi piegami. Obejmujący ją ramieniem mąż promieniował zadowoleniem, świadomy swojej imponującej postury. Nie wyglądał na człowieka, który by się spodziewał, że zakończy życie w samej bieliźnie, ze związanymi rękami i nogami.
– Tam, na krześle – powiedział Korsak.
– Co?
– Spójrz na nie.
Odwróciła głowę w tamtą stronę.
W rogu sypialni stało antyczne krzesło ze szczebelkowym oparciem. Na siedzeniu leżała złożona koszula nocna. Zbliżywszy się, zobaczyła na kremowym atłasie czerwone plamy. Poczuła, że jeżą jej się włosy na karku. Przez kilka sekund nie mogła oddychać. Uniosła róg koszuli.
Pod spodem były dalsze plamy.
– Nie wiemy, czyja to krew – stwierdził Korsak.
– Może doktora Veagera, a może jego żony.
– Koszula została poplamiona, zanim ją złożył.
– Ale w tym pokoju nie ma żadnych innych śladów krwi, co oznacza, że została poplamiona gdzieś indziej i dopiero potem przyniesiona do sypialni.
Złożył ją starannie i umieścił na krześle, jakby zostawiał prezent na pożegnanie.
– Zrobił przerwę.
– Czy to ci coś mówi?
Przełknęła ślinę.
– Wiesz dobrze, że tak.
– Wygląda na podpis twojego rzezimieszka.
– Nie, to ktoś inny.
Wszystko wygląda inaczej.
Chirurg nigdy nie atakował małżeństw.
– Złożona koszula nocna.
Ofiary zaskoczone w łóżku.
Wykorzystanie taśmy klejącej do ich skrępowania.
– Warren Hoyt wybierał samotne kobiety.
Ofiary, nad którymi mógł szybko zapanować.
– Zwróć uwagę na podobieństwa!
– Twierdzę, że mamy do czynienia z naśladowcą. Z jakimś świrem, który naczytał się o Chirurgu.
Rizzoli patrzyła na koszulę nocną, przypominając sobie tamte sypialnie, tamte sceny śmierci. To się działo przed rokiem, owego niezwykle gorącego lata – takiego jak tegoroczne – kiedy kobiety spały przy otwartych oknach, a człowiek nazwiskiem Warren Hoyt zakradał się do ich domów. Przynosił z sobą szaleństwo i skalpel, za pomocą którego popełniał rytualne zbrodnie. Jego ofiary były przytomne i czuły każde cięcie ostrza.
Rizzoli spoglądała na koszulę, a w wyobraźni widziała pospolitą, niczym się niewyróżniającą twarz Hoyta; twarz, która do tej pory wraca do niej w koszmarnych snach.
Ale to nie jego dzieło.
Warren Hoyt siedzi zamknięty w miejscu, z którego nie może uciec. Wiem to, bo sama go tam wpakowałam.
– „Boston Globe” opisał każdy soczysty szczegół – powiedział Korsak.
– Twój chłopak znalazł się nawet na łamach „New York Timesa”.
Nasz morderca stara się go naśladować.
– Nie.
Ten robi rzeczy, których nigdy nie robił Hoyt. Wyciąga swoje ofiary z łóżka i przenosi do innego pokoju. Opiera mężczyznę w pozycji siedzącej o ścianę, a potem podrzyna mu gardło. To wygląda na egzekucję albo część rytuału. Pozostaje kobieta. Mężczyznę zabija, ale co robi z kobietą?
– Umilkła, bo nagle przypomniała sobie okruch porcelany na podłodze. Rozbitą filiżankę.