W tym właśnie momencie stadło państwa Maciejaków mąż, paczka i kacyk razem wylecieli mi z głowy. Został blondyn ze skwerku, intrygujący do szaleństwa, upragniony, bezcenny i beznadziejnie niedostępny. Gdyby inaczej wyglądał, bez wahania przystąpiłabym do zawierania z nim znajomości, uczepiłabym się jak pijawka, powiedziałabym wprost, czego sobie życzę. W obliczu jego przesadnej urody nie mogłam zrobić nic. Musiał być podrywany na prawo i na lewo, musiało mu to podrywanie już uszami wychodzić i żadna siła na świecie nie byłaby w stanie przekonać go, że mnie nie o podrywanie idzie. Istna rozpacz!
Popadłam w niejakie rozgoryczenie i nabrałam obaw, że w rezultacie te spacery wejdą mi w nałóg i po powrocie do własnej osoby zacznę się maniacko błąkać po skwerku, sama przed sobą ukrywając nadzieję, że go spotkam, żeby nie roztaczać dookoła niewłaściwej atmosfery. Czego nie uczyniłabym dla najbardziej atrakcyjnego mężczyzny świata, uczyniłabym bez namysłu dla zagadki, sensacji i tajemnicy…
Myśl zboczyła z właściwego kierunku i weszła na manowce. Resztki trzeźwości, jakie się jeszcze we mnie kołatały, kazały mi opanować niedorzeczne wzruszenia, wiadomo było bowiem, że ten blondyn to jest dla mnie marzenie ściętej głowy. Posiedziałam jeszcze trochę na ławce, zmarzłam, podniosłam się, ruszyłam do domu, po kilku krokach zorientowałam się, że idę do własnego, zawróciłam czym prędzej i skierowałam się ku domowi Basieńki.
Przypomniałam sobie wreszcie, że miałam zastanowić się nad mężem i kacykiem i że coś tam na ten temat zaczęłam już odgadywać. Podjęłam przerwany przez blondyna wątek, nie zdając sobie sprawy, że podjęłam go w nieco innym miejscu i to, co myślałam przedtem, pozostaje w niejakiej sprzeczności z tym, co myślę teraz.
Przedtem zaczęłam rozważać zagadkowe zachowanie męża w okolicznościach prostych, jasnych i nieskomplikowanych i nawet zaczęły się we mnie budzić podejrzenia, wprawdzie nieopisanie dziwne, ale przynajmniej uzasadnione. Teraz na pierwszy plan wysunęła się paczka dla kacyka…
Nie ulega wątpliwości, że był nią śmiertelnie przerażony. Wszelkimi siłami starał się wtrynić ją mnie, widząc zaś mój opór zaczął ją chować po kątach, zamiast odnieść kacykowi. Cóż to ma znaczyć? Co to w ogóle może być ten kacyk, człowiek, miejsce, instytucja…? I czego on się tak potwornie boi? Zależy mu na tym, żeby się pozbyć uciążliwego pakunku, nie odnosi go, gdzie trzeba, trzyma w domu i trzęsie się przed nim ze strachu. Co tam jest w takim razie zapakowane…?!
Włosy pod peruką uniosły mi się z lekka i coś mnie zaczęło dławić. Paczka dla kacyka nabrała nagle cech tajemniczości, powiało od niej nimbem zgrozy. Wyobraźnia w mgnieniu oka ukazała mi jej zawartość, w miejsce nadgniłej marchwi ujrzałam podziabane na kawałki ludzkie ręce i nogi, względnie inne fragmenty kadłuba. Wszystko mi się doskonale zgadzało, mąż o tym wie i słusznie jest przerażony, bo owe szczątki lada chwila mu się zaśmierdną.
Trzeba ją było powąchać, być może już wydziela trupią woń…
Przyczyn, dla których pan Roman Maciejak miałby trzymać w domu ludzkie zwłoki w kawałkach, w paroksyzmach strachu czekając, aż jego żona je wywęszy, nie rozstrzygałam. Trzeźwości umysłu starczyło mi tylko na rezygnację z blondyna. Oczyma duszy widziałam wyłącznie wyraz twarzy męża, popadłam w niegorszą panikę niż on i zaczęłam się zastanawiać, czy mam wracać do tego upiornego domu, czy też może raczej od razu uciec gdziekolwiek, plując na parszywe pięćdziesiąt tysięcy pana Palanowskiego…
*
Atmosfera była przygnębiająca. Mąż najwyraźniej w świecie bał się mnie, ja zaś bałam się męża. Myśl o paczce kacyka nie opuszczała mnie ani na chwilę, chociaż nie było o niej mowy. W zmąconym umyśle coraz bardziej ugruntowywało mi się przekonanie, że ten półgłówek popełnia jakieś przestępcze czyny, które wpędzają go w rozstrój nerwowy i pozbawiają równowagi. Równocześnie męczyło mnie uczucie dziwnego niedosytu, miałam wrażenie, że tu koło nosa przechodzi mi jakaś potężna tajemnica, którą mogłam odkryć i nie odkryłam. Istniał moment, kiedy stałam na jej progu i cofnęłam się. Polizałam ją i nie nadgryzłam. Tajemnica była ściśle związana z mężem, kacykiem i paczką, miały w niej swój udział także i inne elementy, dopasować tego do siebie jednakże nie byłam w stanie. Blondyn wybił mnie z tematu.
Schodząc na dół, do warsztatu, gdzie słychać było pracujących męża i pomocnika, uświadomiłam sobie nagle, że idę na palcach, wstrzymując oddech. Zaniepokoiłam się, że już popadłam w manię prześladowczą, niemniej jednak nie zaczęłam iść głośniej. Nie czyniąc żadnego hałasu usiadłam przy stole i sięgnęłam po tusz. Drzwi do sąsiedniego pomieszczenia były uchylone, słyszałam szelest rozwijanej tafty, głuche uderzenia beli materiału o stół i głosy.
– Czy pan naprawdę nie ma nic innego? – spytał nagle z niezadowoleniem pomocnik. – Przecież to niemożliwe tak liczyć, mnie się już myli, po trzydzieści centymetrów… Powinien pan mieć zwyczajny metr.
– Powinienem, ale nie wiem, gdzie jest – odparł mąż z ciężkim westchnieniem. – Gdzieś mi się zapodział. Trzeba będzie kupić nowy.
– To niech pan kupi, bo bez mierzenia się nie obejdzie. To, co oni piszą na tych metkach, to całkiem nie do rzeczy.
Wstałam z krzesła, na palcach podeszłam do szpary w drzwiach i zajrzałam. Pomocnik z mężem mierzyli bele materiału, posługując się ekierką z podziałką długości trzydziestu centymetrów. Nic dziwnego, że pomocnik protestował. Przyglądałam im się przez długą chwilę w szczerym osłupieniu, bo miarka krawiecka, drewniana, z rączką, taka, jaką w sklepach mierzą ekspedientki, stała jak byk w kuchni, w kącie obok lodówki. Co prawda nie rzucała się w oczy, ale mąż powinien chyba o niej wiedzieć. Nawet jeśli nie on ją tam postawił, tylko Basieńka, powinien już dawno się o nią upomnieć, a przynajmniej poszukać. O żelazko potrafił się przyczepić. Wygląda na to, że co najmniej od jedenastu dni mierzy te szmaty ekierką, jak idiota, nie próbując posłużyć się przyrządem bardziej odpowiednim. Albo ten człowiek jest nienormalny, albo… Albo co?
Wróciłam do szablonu. Podejrzenia, które znienacka we mnie zakiełkowały, były tak przeraźliwie głupie i tak skomplikowane, że poczułam zamęt w głowie. Nie, no, nonsens. Bzdura. Otchłań kretyństwa. Coś takiego jest w ogóle niemożliwe…
Odruchowo sięgnęłam po miękki ołówek, leżący na stole przede mną, i zaczęłam nim mazać po kawałku papieru, jak zwykle przy myśleniu, nie zdając sobie z tego sprawy i nie wiedząc, co rysuję. Przede mną powstawały kropki, kwiatki i gzygzoły, we mnie zaś rosło osłupiałe przerażenie.
Co się dzieje z tym człowiekiem, na litość boską? Miewa zaniki pamięci…? Owszem, zaniki pamięci mogłyby coś niecoś wytłumaczyć. Zapomniał, nieszczęsny, że ma w domu maszynę do szycia i zgłupiał na jej widok, zapomniał, że ma gosposię, która w swojej służbówce używa żelazka, zapomniał, gdzie zostawił miarkę krawiecką, zapomniał adresu kacyka… Możliwe, wszystko zapomniał, nie chce się do tego przyznać i boi się, że jego niedołęstwo umysłowe wyjdzie na jaw… Może tak być, czemu nie? Jakim cudem jednakże miałby zapomnieć, że odczuwa tę fobię samochodową…?!
Wszystkie dziwactwa męża stanęły mi nagle przed oczami. Ta scena zazdrości, ni przypiął, ni wypiął… Też zapomniał, jaki ma interes do zdradzającej go żony? Te spadające bezustannie okulary, to ukrywanie się przede mną, ten popłoch wobec Wiktorczaka w telefonie… Wypisz wymaluj, robi to samo, co ja, ja też się przeraziłam Wiktorczaka, ale u mnie to naturalne, bo ja jestem fałszywa. A on…?
Wreszcie sprecyzowałam tę straszliwą myśl i mróz mi przeleciał po krzyżu. Na samo przypuszczenie, że mąż miałby być również fałszywy, poczułam się bliska obłędu. Oznaczałoby to, że zwariowali gremialnie wszyscy, i państwo Maciejakowie, i pan Palanowski, i ja. Ogólne pomieszanie zmysłów, mało że pozbawione sensu, to jeszcze nader kosztowne.