– Ludzie fotografują wyjątkowe okazje – zaczęła z nadmierną powagą. – Chcą utrwalić ważne chwile. Chcą się nimi cieszyć, rozkoszować, przeżywać na nowo. Ale tego nie robią. Pstrykają zdjęcia, oglądają raz, a potem wkładają do pudełka i zapominają o nich. A ja nie. Pamiętam dobre czasy.
Zanurzam się w nich i odtwarzam, w miarę możliwości. W końcu żyjemy dla tych chwil, prawda, Myronie?
Skinął głową.
– Kiedy więc siedzę w tym pokoju, pokrzepiam się chwilami, które zaliczam do najszczęśliwszych w życiu. Stworzyłam tu sobie idealną aurę.
Myron ponownie skinął głową.
– Nie jestem wielką miłośniczką sztuki – ciągnęła. – Nie przepadam za wieszaniem bezosobowych litografii na ścianach. Co za przyjemność patrzeć na wizerunki nieznanych ludzi i miejsc? Nie dbam aż tak bardzo o wystrój. Nie lubię też antyków i fidrygałek w stylu Marthy Stewart. Wie pan, co jest dla mnie piękne?
Spojrzała na niego wyczekująco.
– Co? – wszedł w rolę Myron.
– Rodzina – odparła. – Dla mnie piękna jest moja rodzina. Moja rodzina to sztuka. Rozumie pan?
– Tak.
Dziwne, ale rozumiał.
– Dlatego nazwałam ten salon Pokojem Weselnym Sary. Wiem, że to niemądre. Nadawanie nazw pokojom. Powiększanie starych zdjęć i robienie z nich tapety. Ale tutaj wszystkie pokoje są takie. Sypialnię Billy'ego Lee na piętrze nazwałam Rękawicą Łapacza. Mieszka tam, kiedy tu przyjeżdża. Myślę, że to go pokrzepia. – Uniosła brwi. – Chce pan zobaczyć?
– Pewnie.
Zerwała się z kanapy. Ścianę przy schodach wyklejono wielkimi czarno – białymi zdjęciami poważnej małżeńskiej pary w ślubnych strojach i żołnierza w mundurze.
– To Ściana Pokoleniowa – wyjaśniła pani Palms. – Moi pradziadowie. Oraz Hank, mój mąż. Zmarł trzy lata temu.
– Przykro mi. Wzruszyła ramionami.
– Te schody są sprzed trzech pokoleń. Uważam, że to dobry sposób na upamiętnienie przodków. Myron nie zaoponował. Spojrzał na zdjęcie nowożeńców na progu wspólnego życia, prawdopodobnie lekko wystraszonych. A teraz martwych.
Głębokie myśli, autor: Myron Bolitar.
– Wiem, co pan myśli – dodała. – Ale czy to jest dziwniejsze od wieszania na ścianach olejnych portretów zmarłych krewnych? Bardziej realistyczne.
Trudno zaprzeczyć.
Na ścianach korytarza na piętrze widniały sceny z jakiegoś przyjęcia kostiumowego z lat siedemdziesiątych. Mnóstwo garniturów sportowych i spodni dzwonów. Myron nie spytał z jakiego, a pani Palms nie wyjaśniła. I bardzo dobrze. Wszedł za nią do pokoju z lewej. Rękawica Łapacza zasłużyła na swą nazwę. Baseballową karierę Billy'ego Lee udokumentowano na wzór sal pamięci w Panteonie Sławy. Ekspozycję otwierało zdjęcie Billy'ego z ligi młodzików, niezwykle pewnego siebie młokosa o szerokim uśmiechu, przycupniętego w pozie łapacza. Lata mknęły: liga młodzików, liga juniorów młodszych, drużyna Uniwersytetu Duke i wreszcie zaszczytny sezon gry w Orioles upamiętniony zdjęciem, na którym Billy Lee z dumą prezentował pierścień za zdobycie mistrzostwa Stanów. Myron przyjrzał się fotografiom z uczelni. Jedną z nich wykonano przed siedzibą Psi U, ich bractwa studenckiego. Billy Lee w stroju baseballowym, w otoczeniu licznych kolegów z konfraterni, w tym jego i Wina, otaczał ramieniem Clu. Myron pamiętał, kiedy zrobiono to zdjęcie. Drużyna baseballowa po zwycięstwie z baseballistami z uniwersytetu stanowego Florydy zdobyła mistrzostwo kraju. Świętowali trzy dni.
– Pani Palms, gdzie jest Billy Lee? – spytał Myron.
– Nie wiem.
– Nie wie pani dlatego, że…
– Uciekł – przerwała mu. – Znowu.
– Nie pierwszy raz?
Szklistym wzrokiem wpatrzyła się w ścianę.
– Być może Billy Lee nie znajduje tu pocieszenia – powiedziała cicho. – Może ten pokój przypomina mu, jak powinno być. – Stanęła twarzą do Myrona. – Kiedy widział go pan ostatnio? Próbował sobie przypomnieć.
– Dawno.
– Jak to?
– Nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Wskazała ścianę.
– To pan? Tam, na drugim planie?
– Tak.
– Billy mówił mi o panu.
– Naprawdę?
– Że jest pan agentem sportowym. Agentem Clu, jeśli się nie mylę.
– Tak.
– Pozostał pan jego przyjacielem?
– Tak.
Skinęła głową, jakby to tłumaczyło wszystko.
– Dlaczego pan szuka mojego syna, Myron? Nie za bardzo wiedział, jak jej to wyjaśnić.
– Słyszała pani o śmierci Clu? – spytał.
– Oczywiście. Biedny chłopak. Zagubiona dusza. Pod wieloma względami jak Billy Lee. Chyba właśnie to ich do siebie zbliżyło.
– Widziała go pani ostatnio?
– Dlaczego pan o to pyta? Powiedziałeś A, to musisz powiedzieć B.
– Próbuję się dowiedzieć, kto go zabił. Zesztywniała, jak gdyby jego słowa poraziły ją słabym prądem.
– Myśli pan, że Billy Lee miał z tym coś wspólnego? – spytała.
– Nie, skądże – zaprzeczył, ale tuż po wypowiedzeniu tych słów zaczął się zastanawiać. Clu ginie, jego zabójca ucieka… Kolejny powód do uzasadnionych wątpliwości. – Wiem, że blisko się przyjaźnili. Pomyślałem, że a nuż Billy Lee mi pomoże.
Patrząca na dwóch baseballistów stojących przed siedzibą Psi U, pani Palms wyciągnęła rękę, jak gdyby chciała pogłaskać syna po twarzy. Lecz ją cofnęła.
– Przystojny był z niego chłopak, prawda?
– Tak.
– Dziewczyny… Wszystkie kochały mojego Billy'ego Lee.
– Miał powodzenie jak nikt.
Uśmiechnęła się, cały czas wpatrując się w zdjęcie. Myron poczuł się nieswojo. Pamiętał odcinek Strefy mroku, w którym starzejąca się królowa ekranu ucieka od rzeczywistości w rzeczywistość swojego dawnego filmu. Zdaje się, że pani Palms marzyła o tym samym. W końcu oderwała oczy od syna.
– Clu wpadł parę tygodni temu.
– A konkretnie?
– Dziwne.
– Co?
– O to samo spytała mnie policja.
– Byli u pani?
– Oczywiście.
Z pewnością sprawdzili billingi telefoniczne. Albo sprowadził ich tu inny trop.
– Odpowiem panu to co im. Nie umiem sprecyzować.
– Wie pani, czego chciał Clu?
– Przyjechał do Billy'ego Lee.
– Billy Lee tu był?
– Tak.
– A więc mieszka tutaj?
– Sporadycznie. W ostatnich latach nie wiodło się mojemu synowi. Pani Palms zamilkła.
– Nie chcę być wścibski – zaczął Myron – ale…
– Co się stało? – dokończyła za niego. – Doigrał się. Alkohol, narkotyki, kobiety. Był jakiś czas na odwyku. Zna pan Rockwell?
– Nie, proszę pani.
– To prywatna klinika. Niespełna dwa miesiące temu zakończył tam czwartą kurację. Niestety, nie zerwał z nałogiem. Kiedy jesteś na studiach albo przed trzydziestką, możesz z tego wyjść. Jeżeli jesteś gwiazdą i ludzie przejmują się tobą, może ci się upiec. Billy Lee nie był dość dobry, żeby zostać gwiazdorem. Nie miał nikogo, kto by go ratował. Tylko mnie. A mnie brakuje siły.
Myron przełknął ślinę.
– Nie wie pani, w jakiej sprawie Clu odwiedził Billy'ego Lee?
– Pewnie przez wzgląd na starą przyjaźń. Wyszli razem. Może na kilka piw, może na podryw. Doprawdy nie wiem.
– Czy Clu często odwiedzał Billy'ego Lee?
– No cóż, Clu nie było w Nowym Jorku – odparła, nieco zbyt obronnym tonem. – Wrócił w nasze strony zaledwie przed kilkoma miesiącami. Ale o tym pan z pewnością wie.
– Czyli że to raczej przygodna wizyta?
– Wtedy tak myślałam.
– A teraz?
– Teraz mój syn gdzieś przepadł, a Clu nie żyje.
– Dokąd zwykle ucieka? – spytał Myron po chwili namysłu.
– Gdziekolwiek. Nosi go. Wyjeżdża, strasznie sobie szkodzi, a kiedy sięga dna, wraca tutaj.
– A więc nie ma pani pojęcia, gdzie jest?
– Właśnie.
– Najmniejszego?
– Tak.
– Ma jakieś ulubione miejsca?
– Nie.
– A dziewczynę?
– Ja w każdym razie o żadnej nie wiem.
– To może przyjaciół, u których mógłby się zatrzymać?
– Nie – odparła z wolna. – Takich nie ma.
– Mogłaby mnie pani z łaski swojej zawiadomić, gdyby się odezwał?
Myron wręczył pani Palms wizytówkę. Studiowała ją w zamyśleniu, gdy wyszli z pokoju i schodzili po schodach.