– Tak właśnie myślałam.
– Czemu tu przyszłaś?
– Wreszcie rozsądne pytanie.
– Czemu nie zostawisz nas w spokoju?
– Nie bądź śmieszny.
– Czego chcesz?
– Już mówiłam – wszystkiego.
– Nie rozumiem.
– Zrozumiesz.
Zapadła cisza, czuł buchającą od niej nienawiść.
– Czemu mi to robisz? – zapytał wreszcie.
– Bo jesteś mi coś winien. Dużo się tego uzbierało. Zdrada. Śmierć Emily. Osiemnaście lat więzienia. Widzę, że nieźle ci się powodzi. Czas, żebyś się ze mną podzielił.
– Czemu nas wtedy nie wydałaś?
– Skąd wiesz, że nie zrobię tego teraz? Duncan nie odpowiadał.
– Czemu milczysz, Duncanie, skąd wiesz, że tego nie zrobię?
– Nie wiem. Roześmiała się gorzko.
– Widzisz, to jest mój joker w tej rozgrywce, to jest to, co lubię najbardziej. Podczas mojego osiemnastoletniego bezczynnego pobytu w więzieniu, poduczyłam się nieco prawa karnego. Wierz mi, więzienia to najlepsze miejsca na takie studia, ustępują im tylko Harvard albo Yale, gdzie nie ma tak rozwiniętego programu w warunkach klinicznych. Tak czy owak, uważam, że jesteś winny morderstwa nie mniej niż ja. Oraz spisku w celu napaści zbrojnej. A także popełnienia zbrodni. Napadu na bank. Kradzieży pojazdu. Posiadania broni i tak dalej. Nawet kiedy uciekłeś jak ostatni tchórz, popełniłeś przestępstwo drogowe – za to też możesz beknąć.
Nawet jeśli będziesz chciał skorzystać z prawa o przedawnieniu – nic z tego – przedawnienie nie dotyczy morderstwa. Załóżmy, że wynajmiesz sobie cwanego adwokata, który będzie powoływać się na twoje zasługi dla społeczeństwa, oraz że byłeś tylko kierowcą i takie tam dyrdymały. Ale sęk w tym, że ludzie, którzy wtedy zginęli, byli gliniarzami, a policja ci tego nie daruje. Myślisz, że możesz się wykręcić nadzorem policyjnym lub wyrokiem w zawieszeniu? Nic z tego, Duncanie. Może tak stałoby się z Megan – ona też przecież miała w tym swój skromny udział, ale ty? Co cię czeka? – Olivia uśmiechnęła się i na chwilę zawiesiła głos. – Oczywiście, mogę się mylić. A może władze poklepią cię tylko po plecach i powiedzą: "Co było, to było". Jak myślisz?
– Mów dalej.
Olivia zaczęła mówić zduszonym z nienawiści głosem.
– Właśnie dlatego nigdy im nie powiedziałam. Nawet gdybym dzięki temu mogła wyjść wcześniej. Nie chciałam, byś spłacał dług stanowi Kalifornia, tylko wyłącznie mnie. Mnie i tylko mnie, ty sukinsynu – wysyczała.
Przerwała i poprawiła się na krześle.
– Teraz ty będziesz płacił. Nawet jeśli dostaniesz swojego dzieciaka z powrotem, nawet jeśli ci się uda, w co wątpię, ja zawsze będę mieć swojego asa w rękawie. Będziesz wiedział, że wciąż czeka na ciebie nie tylko oskarżyciel, lecz również agenci FBI. Nie mówiąc o rodzinach pomordowanych. Na pewno zainteresowałyby ich nazwiska pozostałych członków Brygady Feniksa…
Poczuł, że cierpnie mu skóra na całym ciele.
– Oni nie zapomną. Ani po osiemnastu latach, ani po stu. Nie zapomną tego nigdy.
Duncanowi przypomniało się, że wkrótce po urodzeniu się Tommy'ego oglądał w telewizji reportaż o maleńkim dziecku, które wpadło do studzienki ściekowej i nie mogło się wydostać. Akcja ratownicza trwała całą noc. Duncan trzymał Tommy'ego w ramionach, karmiąc swego niespokojnego syna butelką i obserwując dziennik ze Izami w oczach i ściśniętym gardłem. Pamiętał uczucie zaskoczenia, gdy dziecko zostało w końcu uratowane – cuda zdarzają się tak rzadko. Świat zawsze próbuje zabić nasze dzieci – są tak łatwym celem. Olivia spojrzała na zegarek.
– Muszę zadzwonić – powiedziała zdawkowo.
– Słucham?
Chwyciła aparat i przyciągnęła go do siebie.
– Muszę zadzwonić. Jeśli chcesz, żeby twój syn pozostał przy życiu, mów szybko, jak mam wyjść na miasto.
– Nie rozumiem.
– Nie bądź głupcem. Jeśli nie wykonam serii telefonów w odstępach dziesięciominutowych i nie dam znać umówionej osobie, że ze mną wszystko w porządku, będzie to znaczyło, że zostałam zdradzona i jednocześnie będzie sygnałem do egzekucji sędziego i chłopca. Czy wyrażam się dostatecznie jasno?
Duncan patrzył na nią z rosnącym przerażeniem.
– Jak wyjść stąd na miasto, Duncanie?
– Wybierz dziewiątkę.
– Dziękuję. Została jedna minuta.
Trzy przecznice dalej, w budce telefonicznej czekał Ramon Gutierrez. Wpatrywał się w tarczę zegarka, niepewny co ma robić, jeśli telefon nie zadzwoni. W tej chwili ku swej wielkiej uldze usłyszał sygnał. Podniósł słuchawkę.
– To ja.
– Wszystko w porządku.
– Dobra. Przechodzę do następnego aparatu.
– Dobrze.
Rozłączył się uszczęśliwiony.
Olivia odłożyła słuchawkę na miejsce. Zdjęła zegarek i umieściła go na biurku przed sobą.
– Lepiej mieć go na oku – rzekła z uśmiechem. – Nie chciałabym zapomnieć i zawalić sprawy.
Utkwiła w Duncanie twardy wzrok.
– Głupio byłoby umrzeć z takiego powodu, prawda? Przez czyjeś roztargnienie. To tak jak z celą śmierci – gdy skazaniec idzie do komory gazowej lub na krzesło elektryczne, a parę ulic dalej, w biurze gubernatora, jego sekretarz gorączkowo rozgląda się za kawałkiem papieru, na którym ma bezpośredni numer telefonu do komory gazowej i zastanawia się, czy przypadkiem nie zostawił go w innych spodniach. – Roześmiała się głośno. – Czy wiesz, że tym również mi grozili, Duncanie?
– Czym…? – zapytał ledwie dosłyszalnie.
– Karą śmierci. Na szczęście, w moim przypadku została zmieniona kwalifikacja… ale nie w twoim, Duncanie. Jeszcze nie.
Kiedy rozbrzmiał brzęczyk u drzwi, Megan aż się poderwała. W pierwszej chwili pomyślała, że dziewczęta zapomniały czegoś i wróciły, ale przypomniała sobie, że mają swój własny klucz. A może nie chciało się im go szukać i liczyły, że matka, jak zwykle, im otworzy. Po co szarpać się z zamkiem, skoro wystarczy nacisnąć przycisk dzwonka?
Pospieszyła do drzwi i sięgnęła do klamki, nie zastanawiając się właściwie, co robi.
Otworzyła drzwi i zamarła.
Pierwsze, co zobaczyła, to duże, ciemne okulary zupełnie nie pasujące do pochmurnego dnia. Następnie uśmiech, który poruszył pokłady jej pamięci. Patrzyła, jak mężczyzna stojący przed nią wolno zdejmuje okulary. Ta twarz przywołała dawny koszmar, który, jak sądziła, zniknął bezpowrotnie. Znieruchomiała z otwartymi ustami, jak gdyby została czymś ugodzona.
– Myśleliśmy, że…
– Że nie żyję? Zniknąłem, rozpłynąłem się? Nie, jestem pełen życia – gdzie można lepiej żyć niż w naszych starych, dobrych Stanach? A ty co myślałaś, Megan? Że uciekłem wtedy z banku i o wszystkim zapomniałem? – Bill Lewis zaśmiał się widząc przerażenie na jej twarzy. – Czy aż tak się zmieniłem? – spytał pojednawczo.
Potrząsnęła głową.
– Pewnie, że nie. I cóż, Megan, nie zaprosisz mnie do środka? Skinęła potakująco.
Bill Lewis wszedł do domu i rozejrzał się wokół.
– Milutko tu – stwierdził. Bogato. Solidne bogactwo. – Czy zostaliście republikanami?
Megan nie mogła wydać z siebie głosu.
– Odpowiadaj, kiedy pytam – powiedział Lewis z groźbą.
– Nie.
– Ja myślę – parsknął.
Obserwowała go, jak rozglądał się po mieszkaniu. Zwrócił uwagę na antyczny stolik w hallu.
– Niezły – stwierdził. – Piękny fornir, chyba z 1850 roku? – To było pytanie.
Przejechał paluchem po powierzchni szlachetnego drewna.
– Z 1858 – odpowiedziała cicho.
– Piękny mebel, pewnie wart ze dwa patole, co?
– Chyba tak.
– Chyba? Tylko tyle? – roześmiał się sarkastycznie. Przeszedł się przez salon, zauważył wiszące obrazy i podszedł bliżej, żeby przyjrzeć się im dokładnie. – Duncan nieźle się na to wykosztował – zauważył. – Wygląda na szczęśliwego burżuja. Stracił młodzieńczy ogień. Koniec z poświęceniem, zapałem, zostały tylko wielocyfrowe konta i obwisły brzuch. – Spojrzał wyczekująco na Megan.
– Nie – powiedziała – dobrze się trzyma. Codziennie biega pięć kilometrów.
Bill Lewis gwizdnął.
– Można było się tego spodziewać. Typowy sport burżujów. A do tego para studolarowych trampek New Balance, trzystudolarowy dres z goreteksu od L.L. Beana. Najnowszy krzyk techniki w walce z bańdziochem. – Spojrzał ostro na Megan i rzekł: – Powinien spróbować głodówki. To naprawdę utrzymuje w formie. Głodówka, ukrywanie się przed glinami i agentami FBI. To wypróbowany środek na schudnięcie.