Parsknął pogardliwie. Powrócił do stolika i wziął do ręki fotografię.
– A niech mnie! – wykrzyknął. – Dziewczęta są równie piękne jak ty i takie do siebie podobne. Jak dwie krople wody. Podniósł fotografię Tommy'ego. – Tutaj wygląda na znacznie szczęśliwszego – zauważył – tam, gdzie go trzymamy, prawie się nie uśmiecha.
Megan zaparło dech.
– Tommy – wyszeptała.
Bill Lewis odwrócił się do niej raptownie.
– Co?! Myślałaś, że to tylko robota Olivii? Nie spodziewałaś się, że jest jeszcze ktoś inny, ktoś, kto wiele myślał o tobie i Duncanie, i zastanawiał się, kiedy przyjdzie czas, żeby wam odpłacić?
– Tommy – załkała. – Moje dziecko, proszę…
– Umrze. Umrze, jeśli nie zrobicie tego, co każemy. Stary również, tylko jego będzie trochę bardziej bolało.
Lewis odłożył fotografię. Zastanowił się, po czym wziął ją znowu i przyjrzał się uważnie. Spojrzał na Megan i nagle gwałtownie roztrzaskał zdjęcie o krawędź stolika. Odgłos tłuczonego szkła zabrzmiał echem w uszach Megan i przez chwilę miała wrażenie, że sama krwawi.
– Teraz my dyktujemy warunki – powiedział Lewis – nie zapominaj o tym. Podszedł do Megan i chwycił ją za twarz, ściskając policzki. – Oni umrą, wszyscy, rozumiesz? Nie tylko chłopak i staruch, ale dziewczęta również. Przyjdę tu i pozabijam je. Pomyśl o tym, Megan. A potem zabiję Duncana, daruję tylko tobie, ale takie życie będzie gorsze od śmierci. Zrozumiałaś mnie?
Skinęła głową.
– To wszystko, wszystkie te cacuszka, całe wasze życie, diabli wezmą! Puścił ją.
– No dobra, odwróć się do ściany i licz do sześćdziesięciu. Potem możesz zająć się tym, co robiłaś, zanim odbyliśmy naszą miłą pogawędkę. Jakieś robótki domowe. Sprzątanko. Może zmywanie. A może pocerujesz skarpetki? To tak pasuje do obrazu przykładnej pani domu średniej klasy. Miło było cię zobaczyć po tak długim czasie. Po tylu latach, Megan.
Bill Lewis pchnął ja pod ścianę i ruszył do wyjścia. – Oczywiście, przekaż pozdrowienia Duncanowi. Powiedz, że ma szczęście, nie zabiłem mu żony, tak jak on to zrobił z moją. Wyszedł, zostawiając płaczącą Megan, stojącą twarzą do ściany.
Szybko wykręcała drugi numer telefonu i gdy tylko usłyszała głos Ramona Gutierreza mówiącego: "Tak", rzekła szorstko:
– W porządku, dalej.
– Idę do następnej budki – powiedział Ramon.
– Dobra. – Olivia odłożyła słuchawkę. Patrzyła Duncanowi prosto w oczy, jakby chcąc wyśledzić ewentualne oznaki buntu. – Bierzmy się do roboty, Duncan – powiedziała.
– Jak sobie życzysz – zgodził się niechętnie.
– Weź kartkę papieru i ołówek.
Przez chwilę gapił się na nią zdezorientowany, niepewny o co jej chodzi, potem usłuchał.
– No dobrze, Duncan – powiedziała – ile wyciągasz?
– Nie rozumiem?
– Nie wyczerpuj mojej cierpliwości. Ile zarabiasz?
– Dostaję dziewięćdziesiąt tysięcy rocznie.
– I co jeszcze?
– Są dodatki, jak ubezpieczenie, samochód służbowy, dogodne raty i pożyczki, opieka lekarska – są sporo warte.
– Na przykład?
– Jakieś dwadzieścia pięć tysięcy.
– Idźmy dalej. Fundusz emerytalny?
– Ja i żona mamy po blisko dwadzieścia tysięcy. Bank również dokłada co nieco.
– Napisz, ile to może być. Wpisał sumę na kartce.
– Świetnie. Jedziemy dalej.
– Mam kawałek terenu w Vermont, działka rekreacyjna, chcieliśmy wybudować coś, może w przyszłym roku…
– Policz, ile to warte.
– Dwa i pół hektara kosztowało mnie trzydzieści sześć tysięcy…
– Kiedy?
– Siedem lat temu.
– Teraz pewnie warte są ze sto tysięcy. Sto dwadzieścia?
– Co najmniej.
– Gdzie to jest?
– Niedaleko Killington.
– Ładnie się urządziłeś. Doprawdy. Pewnie świetnie się tam jeździ na nartach – uśmiechnęła się Olivia. – Zapowiada się niezły sezon. Dużo śniegu napadało?
– Trochę.
– Napisz. A co z akcjami i obligacjami?
– Mam mały pakiet.
– Taki jesteś skromny? Co kupiłeś?
– Trochę pewniaków.
– Mogłam się tego spodziewać.
– Jeszcze coś? – spytał Duncan.
– Dołóż swój dom. I nie zapomnij o dochodach z pracy Megan. Ile zarobiła w zeszłym roku?
– Około pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
– To rzeczywiście kwitnąca gałąź gospodarki, nie uważasz? Skinął głową.
– Kto by pomyślał, że na starym Północnym Wschodzie zapanuje taka koniunktura? W czasach, gdy jeszcze byliśmy bliskimi przyjaciółmi, wyglądało na to, że wszyscy tu pójdą z torbami. Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy wypuścili mnie i przekonałam się, że wszyscy dookoła się bogacą. – Sięgnęła po kartkę i przyjrzała się uważnie rządkom cyfr. Gwizdnęła przeciągle. – Całkiem nieźle. Jesteś prawdziwym człowiekiem sukcesu.
Ponownie skinął głową.
Wyrwała kartkę z notatnika i wsadziła ją do kieszeni. Pochyliła się ku niemu i uśmiech zniknął jej z twarzy.
– Posłuchaj mnie, Duncan – powiedziała syczącym szeptem. – Posłuchaj mnie uważnie. Mam zamiar otworzyć konto.
– Co? – Był zupełnie zbity z tropu. – Jakie konto?
– Tak jest, matematyk. Ty nim jesteś.
– Nie rozumiem.
– Zaraz zrozumiesz.
Spojrzał na nią wyczekująco. Widać było wyraźnie, że delektuje się tą chwilą.
– Czy zastanawiałeś się, czemu do ciebie przyszłam? Potrząsnął przecząco głową.
– Musiałam się z tobą zobaczyć, osobiście. Mogłam oczywiście załatwić to wszystko przez telefon, byłoby to zresztą dla mnie znacznie bezpieczniejsze. Ale musiałam cię zobaczyć. Musiałam się upewnić, że stałeś się moim wrogiem. Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że nie miałeś serca dla naszej sprawy. Ale nie przypuszczałam, że odszedłeś tak daleko. – Usiadła na krześle i wybuchnęła śmiechem. – Nie wstyd ci, gdy patrzysz na siebie w lustrze? Nie widzisz, że wszystko to, co złe w Ameryce, oplatało cię i zmieniło w zwykłego groszoroba? Czy nie budzisz się w nocy, wspominając czasy, gdy byłeś kimś, gdy zajmowałeś się czymś naprawdę ważnym? Brałeś udział w naszej walce. Poświęcałeś się, by zmienić świat na lepsze. A teraz? Twoim jedynym zajęciem jest zarabianie dolarów. To naprawdę wstrętne.
Nagle sięgnęła przez biurko i schwyciła jego dłoń. Jej uchwyt mroził, był twardy jak z żelaza, czuł jej napięte mięśnie ściskające aż do bólu.
– Ty nie wiesz, co to jest prawdziwe oddanie się sprawie. Ale ja się nie zmieniłam. Nigdy nie przestałam wierzyć w walkę. Jestem teraz tak samo twarda, jak wówczas…
Puściła go nagle, a on opadł bezwładnie na fotel.
– Jestem równie silna – a nawet silniejsza. Więzienie ma w sobie coś regenerującego. Mogłam się tam odrodzić, jak Feniks. I wyjść na wolność twardsza i silniejsza niż kiedykolwiek. – Spojrzała na niego i uśmiech znów zamigotał jej w oczach. – No dobrze, Duncanie, jesteś przecież bankierem. Specjalistą od pożyczek, długów, kursów, hossy i bessy. Wiesz dobrze, co ma wartość na rynku, potrafisz to oszacować, kierować się spadkiem i wzrostem popytu.
Nie wiedział, do czego zmierza i obawiał się tego.
– Tak – odpowiedział w końcu niezdecydowanie.
– Więc powiedz mi, ile za chłopca? A ile za tę starą faszystowską świnię? – Zaśmiała się ochryple. – Jaka jest ich cena rynkowa?
Ogarnęła go panika. Poczuł krople potu na czole.
– Jak mogę…
– Ile, sukinsynu?! Jaką wartość ma dla ciebie życie, Duncanie? Jesteś przecież pieprzonym bankierem – więc ty mi powiedz. Ile wart dla ciebie stary? Wprawdzie nie zostało mu już wiele lat życia. Trzeba by go nieco przecenić… Ale chłopiec jest silny, młody, więc jego wartość z pewnością można podwyższyć. Nie sądzisz, że zasługuje na taką cenę jak inne nowości? Z drugiej jednak strony występują pewne wady towaru. Ma kłopoty, prawda? Może wiec jakiś rabat? Towar doskonałej jakości, ale jednak niepełnowartościowy. Powiedzmy, uszkodzenie podczas transportu. Jak ci się to podoba, Duncanie? Co o tym myślisz?
– Ty suko – wyszeptał.
– Trele-morele – odparła ironicznym tonem.
– Jak możesz ode mnie żądać, bym wyznaczył cenę za własne dziecko?!