Ostatnie pytania i osobliwą odpowiedź usłyszała Renata Sperling, która stała w drzwiach mieszkania wyraźnie zmieszana i zaniepokojona.
– Dzień dobry, panno Renato – odezwał się, wyciągając w jej stronę bukiet róż. – Przepraszam panią za moje zachowanie u Gutmana. Byłem pijany, miałem gorączkę, a ponadto… nic mnie usprawiedliwia… Chyba tylko chwilowy obłęd, w jaki popadłem…
Renata stała w drzwiach, a ręce opuściła wzdłuż wąskich bioder. Miała na sobie jasną sukienkę. Jej przód ozdabiały czarne romby, a szyję i talię dziewczyny duże szare kokardy. Nie odzywała się i nie patrzyła na swego gościa. Nie zamknęła mu jednak drzwi przed nosem. Najwyraźniej dawała mu jakiś cień nadziei.
– Proszę, niechże pani tylko przyjmie te kwiaty, a ja wtedy odejdę spokojny. – Starał się tę szansę wykorzystać i od razu uderzył w melodramatyczny ton. – Smutny, tak, zrozpaczony, tak, ale spokojny. Ogarnie mnie martwy, beznadziejny spokój. To lepsze od gorączki, która mnie przy pani ogarnia…
– Wszystku w purządku u panny? – zapytał stróż, który stał na półpiętrze i przysłuchiwał się każdemu słowu.
– Tak, panie Dudek, w jak najlepszym. – Zza ramienia Renaty wychyliła się szczupła i wysoka blondynka. – No, niechże pan wejdzie! – rzuciła do Popielskiego zniecierpliwiona. – Bo drzwi otwarte i muchy lecą.
Edward nie wiedział, komu ma być bardziej wdzięczny – ciekawskiemu stróżowi czy bezpośredniej pannie, która, jak się domyślił, była Marianną Stolecką. Tej nie zdążył jednak podziękować, ponieważ, stukając pantoflami, wyszła na balkon.
– Proszę do naszego pokoju – powiedziała Renata i odwróciła się na pięcie.
Znalazł się w małym pokoiku, którego okna wychodziły na ulicę, a więc tam gdzie wczoraj słyszał odgłosy erotycznej ekstazy. W pomieszczeniu stały dwa łóżka żelazne, dwa parawany i miska na mosiężnym rzeźbionym stojaku. Za parawanami wisiały na ścianie uchwyty obwieszone sukienkami, bluzkami i spódnicami. „Brak tylko pończoch i biustonoszy, a byłoby jak w burdelu – pomyślał Popielski. – Za tymi parawanami pewnie się podmywają. A potem złączają łóżka i robią ménage å trois”.
Oparł się plecami o ścianę. Dotkliwy ból, który sam sobie zadał, pomógł mu odrzucić tę podłą, ale i fascynującą jednocześnie myśl. Obydwoje stali, ponieważ jedynym miejscem, gdzie mogliby usiąść, było łóżko. Popielskiemu aż się gorąco zrobiło na myśl o takiej poufałości.
– Przyjmie pani kwiaty ode mnie?
– Tak. – Wzięła bukiet i położyła go na stoliku stojącym pomiędzy łóżkami. – Nie jestem pamiętliwa. Ale proszę mnie już więcej nie nachodzić! Właścicielka mieszkania pani Zimorowiczowa nie pozwala nam przyjmować wizyt mężczyzn…
„Wczoraj nie było zatem właścicielki – pomyślał – a może była? A w takim razie to… Czyżby wczoraj one obie, same ze sobą?! Ménage å deux [49]?”
– Muszę się jeszcze z panią widzieć – powiedział zachrypniętym głosem. – To bardzo, bardzo ważne…
– Jest pan zuchwały! – Uśmiechnęła się kokieteryjnie panna Sperling. – Najpierw pan prosi o jedną przysługę, o wybaczenie, a zaraz o drugą…
– Niechże mi pani nie odbiera nadziei! – poprosił wystudiowanym, łagodnym basem.
– Nadziei na co? – Renata spoważniała. – Czy pan sobie zbyt dużo nie wyobraża, drogi panie?
– Nadziei na to, by stać się lepszym. – Był przygotowany na to pytanie. – Dzięki pani. Po ostatnim spotkaniu z panią czułem się jak podlec. Jak człowiek ciężko chory moralnie. Dzisiaj mnie pani częściowo uleczyła, a ja pragnę być zdrów całkowicie! Najskuteczniejsze medicamentum jest w pani pięknych dłoniach!
– A jakiż to niby cudowny lek?
– Zgodzi się pani przyjąć moje zaproszenie do „Luwru”? To pierwszorzędna restauracja, niedaleko od pani domu, wszystkiego pięć minut drogi – mówił szybko. – Zjemy kolację, porozmawiamy, a potem odprowadzę panią do domu. O zbyt wiele proszę?
– Sama nie wiem… – zawahała się.
– Czy to znaczy „tak”? Czy moją prośbę pani spełni?
– Niech pan zgadnie!
– Przyjdę po panią!
– Nie, pani Zimorowiczowa nie może pana widzieć!
– Dziś o ósmej w „Luwrze”?
– Już panu powiedziałam – niechże pan zgadnie! A teraz proszę już iść!
– Lubię zgadywanki i dobrze rozwiązuję łamigłówki. – Popielski uniósł do ust smukłą dłoń, która najpierw stawiała opór, a potem stała się rozkosznie bezwładna. – Jestem pewien, że dobrze zgadłem! „Louvre”. Do zobaczenia w Paryżu dziś wieczorem, panno Renato!
Zbiegł po schodach lekko jak młodzieniec. W otwartej bramie siedział stróż i drzemał w majowym słońcu. Kiedy Popielski przy nim stanął, ocknął się.
– Zapali pan? – Popielski wyciągnął w stronę stróża papierośnicę z ulubionymi egipskimi.
Ten wyjął dwa papierosy, jednego włożył do ust, drugiego za ucho.
– Co, to dla brata w wojsku, panie Dudek? – zapytał Popielski, zaciągnąwszy się z upodobaniem.
– Tak, cóś si ostatniu chłopaczyna fest ruzpalił!
– Niech pan mi coś powie, drogi panie Dudek. – Edward wyjął kolejne dwadzieścia groszy z pugilaresu. – Wczoraj o jedenastej wieczór to pani Zimorowiczowa była w domu czy nie?
– Nie było jej. – Stróż sięgnął po pieniądze. – Wyjechała do domku letniegu do Brzuchowic, a wraca dzisiaj!
– A obie panny były? – Popielski miał szybszy refleks i nie dał monety stróżowi.
– Cóś pan taki szwytki [50]! – Dudek patrzył łakomie na monetę. – To więcyj kosztuji!
– To wszystko i tak za dużo mnie kosztuje. – Popielski poprawił ciemne okulary, schował monetę do kieszeni i ruszył w stronę zalanej słońcem ulicy.
– Czekaj pan! Ali szwytki gościuniu! – Stróż podbiegł do wychodzącego i szepnął mu do ucha: – Czarnej bini [51] nie byłu, a u panny Stoleckij ta był cału noc pan inżynier.
– Co to za inżynier? – W Popielskim obudził się policjant. – Zna go pan?
– Ta nazwiska to ja ganc zapomniał!
– A to panu przypomni? – W wypielęgnowanych palcach Popielskiego zabłysła znów moneta dwudziestogroszowa.
– Ten cwancygier** całkim mi wszystku przypomniał. – Dudek schował monetę. – Inżynier hrabia Bekierski! Ma wielki majątyk, ali gdzie, ta nie wim.
Popielskiego zalała nienawiść tak gwałtowna, że nagle ujrzał właściciela majątku Stratyn leżącego we krwi i w rzygowinach na posadzce tej kamienicy. Podał rękę stróżowi. Musiał go mieć po swojej stronie, kiedy Bekierskiemu – prędzej czy później – stanie się coś złego w tej bramie na Lindego. A potem już o tym nie myślał. Całą jego uwagę zaprzątało pojęcie ménage å deux – ze sobą i z Renatą w rolach głównych.
Kiedy wszedł do mieszkania, jego nastrój zmienił się po raz kolejny tego poranka. Leokadia oznajmiła, iż był telefon od sekretarza samego komendanta wojewódzkiego. Inspektor Czesław Paulin Grabowski życzył sobie widzieć Popielskiego dzisiaj o szóstej w swoim gabinecie.
6
DO GODZINY AUDIENCJI WYZNACZONEJ POPIELSKIEMU przez komendanta pozostawało jeszcze bardzo dużo czasu. Prawie cały dzień. Dwie godziny snu wystarczyłyby, aby przespać najostrzejsze światło południa i zregenerować siły naruszone przez wczorajszy alkohol. Było mu akurat tylko tyle potrzebne, by wypocząć po zdarzeniach poranka, które targały jego uczuciami w sposób zmienny i nieprzewidywalny.
Popielski zasunął zasłony w gabinecie, na głowę włożył haftowaną szlafmycę i wszedł pod kołdrę. Zamknął oczy i czekał na ten moment, kiedy myśli przestają brzęczeć po głowie i przekształcają się w szereg obrazów – łagodnych, obojętnych i sennych. Gdy takie obrazy się nie pojawiały, zwykle sam je wywoływał: przed jego oczami rozlewały się szerokie stepy Ukrainy i wielkie szumiące rzeki. Te wizje były ostatnią rozpaczliwą próbą wezwania Morfeusza. Po nich nadchodził albo sen, albo sucha, zgrzytająca różnorodnością dźwięków, znienawidzona bezsenność.