— Powiedziałem uczciwie, że zrobię wszystko, co będę mógł — rzekł siląc się na spokój. Summerson przyjął to jako taktyczny manewr. Sądził po sobie. Pomyślał, że gdyby on znalazł się teraz w położeniu konstruktora, w ten sam sposób dobijałby targu. Wiedział, że zapłaci wysoką cenę, ale miał też najwyższą gwarancję: Kruk wierzy w siebie i w możliwość terminowego wykonania zamówienia.
— Sześć tysięcy doliodów! — padło w chwilową ciszę gabinetu. Kruk milczał.
— Podwajam sumę! Znowu cisza.
Summerson drgnął. Skąpstwo i strach mocowały się w nim przez chwilę.
— Krótko, węzłowato: dwa procent udziału w zyskach Sial Celestian Corporation. Krukowi trudno było uwierzyć w to, co usłyszał. Sial Celestian Corporation było największym przedsiębiorstwem Celestii obejmującym produkcję metalową i maszynową oraz tworzyw plastycznych. Stanowiło ono trzon „przedsiębiorstw rządowych” — to znaczy należących do trzech najbogatszych „wielkich rodów” sprawujących władzę w Celestii. Rody te skupiały w swym ręku również znaczną część instytucji użyteczności publicznej i centralne urządzenia energetyczne. Wykluczone było, aby kogoś ze „zwykłych śmiertelników” dopuszczono do udziału w zyskach tego przedsiębiorstwa. On — Kruk, pracownik techniczny aparatu rządowego i do tego wywodzący się z „szarych” — współwłaścicielem Sial Celestian Corporation? Taka cena przebudowy miotacza — to coś niezrozumiałego.
— A jeśli nie dotrzymam? — odezwał się głosem drżącym z wrażenia. — Wtedy znajdę się w więzieniu. Nie, ja nie mogę dać gwarancji. Bardzo przepraszam ekscelencję, ale dać nie mogę.
Prezydent przybladł.
Nagle błysnęła mu myśl, którą uznał za genialny chwyt.
— A gdyby chodziło o coś zupełnie innego?
Kruk spojrzał zdziwiony, nie pojmując, co Summerson ma na myśli.
— Wiem o panu więcej, niż pan sam wie o sobie. Od tego mam w Celestii wierne oczy i wierne uszy, aby nie było takiej ludzkiej sprawy, która by wymykała się spod kontroli przynajmniej mojej pamięci. Za chwilę usłyszy pan propozycję, o jakiej nie marzył. Udział też pan dostanie, ja nie cofam niczego ze stawki.
Summerson włączył interkom, chcąc uprzedzić córkę.
— Stello, przechodzę do saloniku w towarzystwie pana Kruka.
Bernard widywał Stellę często na basenie i boisku. Lubił patrzeć w jej duże, zawsze jakby zdziwione, szafirowe oczy. Jej uroda wzbudzała w nim zachwyt, pociągał go wdzięk jej dwudziestu lat. Gdy myślał o niej, często brała go złość, że jest córką prezydenta, miss Stellą — pierwszą partią w świecie.
— Zabawisz pana Kruka, dopóki nie wrócę. Jest naszym gościem — powiedział prezydent.
Zaszczyt, jaki spotkał Bernarda, był dla niego całkowitym zaskoczeniem. On w prywatnych apartamentach Summersona, gdzie według tradycji prezydent uważał gości za niemal równych sobie?
Nie bardzo wiedział, jak miał się zachować. Wreszcie rzekł:
— Nie było pani dziś na pływalni… Zastanawiałem się nawet… może pani chora…
— Ależ byłam, tylko trochę później. Przeszkodziła mi wizyta Jacka Handersona. Musiałam zaczekać, aż sobie pójdzie.
Wymówiła to tonem wyraźnego zniechęcenia. Krukowi wyrwało się pytanie:
— Tak wcześnie złożył pani wizytę?
Bernard zorientował się, że popełnił nietakt towarzyski. Mieszanie się do prywatnych spraw mogło ujść za prostackie grubiaństwo.
— Wcale nie byłam zadowolona z tych odwiedzin — padła nieoczekiwana odpowiedź, która rozładowała zmieszanie Kruka. — Nie lubię, jak mi coś burzy porządek dnia. Najchętniej byłabym go przeprosiła i poszła zaraz na plażę. Ale nie mogłam. Jak pan słyszał zapewne, Jack zabiega o względy ojca i to mu się udaje. Chce się ze mną żenić. A mnie się on nie podoba — wyrzuciła szybko. Potem, jakby zdziwiona brzmieniem własnych słów, dodała jakoś melancholijnie: — Niech pan tego nikomu nie powtarza… Ojciec gniewałby się na mnie.
— Szkoda, że nie jestem Handersonem — powiedział szczerze Kruk. I znowu ogarnęło go przerażenie, że może dopuścił się bezczelności.
— Szkoda… — padło jak echo.
Odpowiedź Stelli ośmieliła go tak, że zanim mógł się zastanowić, usłyszał swój głos:
— Pani Stello, niech pani mi to powie bardziej zrozumiale.
— Niestety, jestem córką prezydenta. Jedyną córką…
Kiedy w pokoju zjawił się Summerson z grubym rulonem w ręku, Stella wyszła nie czekając ojcowskiego rozkazu. A Kruk patrzył z żalem gdzieś poza ścianę i wciąż jeszcze słyszał jej głos, wypowiadający tak prosto: „Niestety”.
Wzbierał w nim bezsilny żal…
— Pan to zrobi w trzy dni — wypowiedział prezydent twardo. — A oto plany. Kruk przyjął rulon złożony z kilkudziesięciu pożółkłych ze starości kartek.
Rozwinął go starannie, zaczął wertować rysunki i objaśnienia.
— Zrozumiale ujęte? — zapytał Summerson tonem, którym żąda potwierdzenia.
— Owszem. Skrócę robotę. Ale muszę zaznajomić się z nimi bardzo dokładnie. Wytworzony w syntetyzatorach badon nie może pozostać w miotaczu dłużej niż kilkanaście milisekund. Najmniejsza niedokładność mogłaby spowodować wybuch, a więc koniec wszystkiego.
Przepraszam, że pytam, ekscelencjo — dodał nieśmiało. — Czy urządzenie będzie wykorzystane za trzy dni?
— Przypuśćmy… — odparł prezydent niechętnie. — Konstruktorze, musimy być szczerzy: pan jest młody, energiczny i owładnięty górnymi marzeniami, z których nierealności zdaje pan sobie sam sprawę. No cóż, takie jest życie. Otóż cieszę się, a nawet bardzo, że mogę dodać panu otuchy. Czasem życie pod naciskiem okoliczności tworzy bajki. Pan śni sen o szczęściu, wiem o tym doskonale. I oto ja, zwierzchnik świata i ludzi, zgadzam się na małżeństwo mojej jedynej córki z panem pod warunkiem, że za trzy dni można będzie przesuwać strefę dezintegracji oraz niszczyć ciała przebiegające obok Celestii. Proszę nie rozumieć tego, co mówię, w ten sposób, iż zmuszę Stellę do małżeństwa z panem, młody człowieku. Ale ani słowem nie sprzeciwię się, jeżeli ona tylko zechce. Pan rozumie? Jak na mnie, to nieprawdopodobnie dużo.
Kruk oniemiał. Zagadkowy cel przebudowy miotacza, nielogiczności, niedomówienia, osoba Summersona, o którego szczerości i prostolinijności musiał wątpić… I wreszcie to ostatnie…
Uczuł ból, fizyczny ból w okolicy serca. Walczyły w nim na przemian to radość, że Stella będzie jego na zawsze, to uczucie, że jest ona tylko kartą rzuconą na stół, a potrzebną do wygrania atutu w postaci miotacza, to gniew o profanowanie tajemnicy ich miłości nie wyznanej nawet sobie wzajem.
Było mu też bardzo na rękę, że Summerson, wręczając dokument umowy opatrzony wielką pieczęcią i nieczytelnym, ale znanym powszechnie podpisem, uznał sprawę za załatwioną.
Zapewniwszy, że Kruk otrzyma pakiet akcji Sial Celestian Corporation i tytuł profesora w trzy dni po wykonaniu zamówienia, prezydent przeszedł spokojnie do uzgadniania reszty szczegółów pracy.
— Co i w jakiej ilości jest panu potrzebne, aby wykonać zadanie? Stawiam do dyspozycji wszystko: ludzi, energię, warsztaty…
— Proszę ekscelencję o jedno zasadnicze wyjaśnienie — przypomniał sobie Kruk. — Który miotacz ma być przebudowany? Bo ta operacja z obydwoma w trzy dni — to oczywiste szaleństwo.
Summerson udał, że się zamyślił. Wolałby dokonać przebudowy obu miotaczy, ale zdawał sobie sprawę, iż Kruk nie kłamie mówiąc o szaleństwie. W tej sytuacji wiedział dobrze, co ma odpowiedzieć, i tylko przebiegłość kazała mu grać na zwłokę.
— Tylny — odparł niedbale. — A drugi przygotuje pan w następne trzy dni. To będzie już praca znacznie łatwiejsza. Plany są przecież dla obu identyczne.
— Wobec tego proszę ekscelencję o skreślenie jednej literki i dopisanie „tylny”. Podsunął papier.
Prezydent bez słowa dokonał zmiany.
— A teraz słucham — rzekł wracając do poprzedniego pytania.
— Przede wszystkim muszę mieć od waszej ekscelencji plenipotencję na dokonanie koniecznych zamówień w Sial Celestian Corporation z adnotacją „pilne”, ponieważ tylko w tym wypadku solidnie i prędko wykonają niezbędne urządzenia. Muszę mieć również prawo ingerencji w sprawy dotyczące elektryczności, począwszy od Głównej Centrali Oświetleniowej, a skończywszy na centralnym reaktorze atomowym. Na to muszę mieć drugą plenipotencję.