– Dziadku, panowie chcieliby posłuchać historii twojego karabinu – powiedział Mike.

Z pokrytej tysiącem zmarszczek twarzy starca wyjrzały ciemne azjatyckie, mądre i wesołe oczy. Clarence nosił okulary w ciemnej oprawce, gęste siwe włosy miał porządnie zaczesane w jedną stronę, a jego szeroki uśmiech sięgał od ucha do ucha. Choć skończył już osiemdziesiąt lat, uścisk ręki wciąż miał żelazny, a wyglądał tak, że pewnie poradziłby sobie w zapasach z lwem morskim.

– Muszę wracać do sklepu – powiedział jego wnuk. – Do waszego powrotu zdążę zatankować hydroplan.

– Robię je dla sklepów z pamiątkami w Anchorage – wyjaśnił starzec, odkładając niedźwiedzia i farby. – Cieszę się, że wpadliście. Właśnie pora na lunch.

Wskazał gościom rozklekotane krzesła i nie słuchając ich protestów napełnił dwie wyszczerbione chińskie miski gulaszem z garnka. Sobie też nałożył nie żałując, jakby chcąc zademonstrować, że to jedzenie nikomu nie zaszkodzi.

– Jak smakuje? – spytał.

Austin skosztował na próbę potrawy i oświadczył, że jest bardzo smaczna. Starzec się rozpromienił.

– Czy to z karibu? – spytał Zavala.

Gospodarz sięgnął do kubła na śmieci i wyjął z niego pustą puszkę po “gulaszu popularnym”.

– Dobry chłopak z tego Mike’a – powiedział. – On i jego żona kupują mi to, więc nie muszę gotować. Martwią się, że po śmierci żony żyję samotnie. Lubię gości, ale nie chciałbym was zanudzić.

Austin rozejrzał się po chacie. Ściany ozdobione były prymitywnymi harpunami i wytworami eskimoskiej sztuki ludowej. Obok głowy srogiego morsa wisiała ni w pięć, ni w dziewięć ilustracja Normana Rockwella, przedstawiająca chłopca w gabinecie dentystycznym. Były też rodzinne fotografie, a wśród nich liczne zdjęcia krępej, przystojnej kobiety, być może żony starca. Najmniej pasował do tego pomieszczenia komputer, upchnięty w kącie.

– To zadziwiające – powiedział dziadek Tinooka, spostrzegając jego rozbawienie. – Mamy tu antenę satelitarną, żeby dzieci poznawały świat. Mogę przez tę maszynę rozmawiać z każdym, więc nigdy nie jestem sam.

Austin doszedł do wniosku, że Clarence wcale nie jest starym gadułą, który plecie trzy po trzy.

– Bardzo chętnie posłuchamy tej historii – powiedział.

Starzec głośno dojadł resztę gulaszu, włożył miski do zlewu, usiadł i zmrużył oczy tak, jakby zmagał się z zawodną pamięcią. Ale kiedy zaczął mówić, od razu stało się jasne, że nie pierwszy raz snuje tę opowieść.

– Pewnego dnia, wiele lat temu, polowałem. Oj, było wtedy pstrągów i łososi do złowienia, lisów do schwytania, stad karibu. Zawsze coś upolowałem. Miałem małą aluminiową łódkę i dobry silnik. Świetnie mi służyła. Ponieważ było za daleko, żeby po tym polowaniu wracać do domu, dwie noce spędziłem na starym lotnisku.

Austin zerknął na Zavalę. Alaska była usiana lotniskami nie zasługującymi na nazwy.

– Gdzie się znajdowało? – spytał.

– Kawałek stąd, na pomoc. Zostało po drugiej wojnie. Latali z transportami do Rosji i tam był przystanek. Mieli też sterówce do wypatrywania okrętów podwodnych. Niewiele zostało – barak, w którym mogłem rozpalić ognisko, ogrzać się i wysuszyć. Przed powrotem do domu trzymałem tam i wędziłem upolowaną zwierzynę.

– Dawno temu?

– O, będzie z pięćdziesiąt lat. Pamięć już u mnie nie ta. Ale dobrze pamiętam, kiedy oni zakazali mi tam polować.

– Oni?!

Dziadek Tinooka skinął głową.

– Od miesięcy nie widziałem tam nikogo. Aż któregoś dnia, kiedy smażyłem pstrągi, przyleciało takich dwóch. Groźnych białych. Błysnęli odznakami, mówią, że pracują dla rządu, i pytają, co tu robię. Gdy poczęstowałem ich rybą, zrobili się milsi. Powiedzieli, że w tej bazie będzie coś tajemniczego i nie mogę tu więcej przypływać. Ale że kupią ode mnie każde świeże mięso i ryby, jakie im dostarczę. Jeden z nich dał mi karabin, który widzieliście, żebym mógł polować. Dostarczyłem im mnóstwo zwierzyny i ryb, ale nie do samej bazy. Spotykałem się z nimi zawsze w pół drogi.

– Widział pan jakieś samoloty?

– Pewnie, dużo przylatywało i odlatywało. Raz na polowaniu usłyszałem taki, co hałasował jak sto pędzących rzek. Był wielki jak ta wioska i miał cudaczny kształt.

– Jaki?

Starzec podszedł do ściany i zdjął harpun.

– Podobny do tego – powiedział, dotykając palcem ostrego metalowego grotu.

– Jak długo pan dla nich polował? – spytał Austin, nie odrywając od niego oczu.

– Jakieś pół roku. Któregoś dnia pojawili się i powiedzieli, że już nie potrzebują mięsa. Kazali mi trzymać się z daleka od lotniska, żebym nie wszedł na minę. Karabin mi zostawili. I bardzo szybko odjechali.

– Szukamy starego lotniska, które leży na kawałku ziemi przypominającym orli nos, ale nie możemy go znaleźć – powiedział Zavala.

– To miejsce właśnie tak wyglądało. Ale zmieniły je lód i wiatr. W lecie tę ziemię zatapia woda z wezbranych rzek. Dlatego wygląda inaczej niż wtedy. Macie mapę?

Austin wyjął z kurtki mapę i rozłożył ją.

Gruby palec dziadka Tinooka spoczął na odcinku brzegu pod fragmentem mapy zakreślonym ołówkiem.

– Tutaj – powiedział starzec.

– Przelecieliśmy nad tym – stwierdził Zavala.

– A czy ci dwaj podali panu swoje nazwiska? – spytał Austin.

– Pewnie, powiedzieli, że nazywają się Hewy i Dewy.

– Lewy był chyba akurat zajęty – skomentował ze śmiechem Zavala.

Stary Eskimos wzruszył ramionami.

– Czytałem komiksy z Kaczorem Donaldem, kiedy pływałem na statkach handlowych w Anchorage – powiedział. – Pewnie uznali, że na niczym się nie znam, ale nie wyprowadzałem ich z błędu.

– I chyba dobrze pan zrobił.

– Jak powiedziałem, byli to groźni ludzie, ale trochę się z nimi zaprzyjaźniłem. O tych minach powiedzieli pewnie dlatego, żeby mnie odstraszyć. – Zamyślił się na chwilę. – Jedno nie dawało mi spokoju. Jaką to wielką tajemnicę tam skrywano? Przecież nie walczyliśmy z Japończykami. Wojna była skończona.

– Niektórzy nie mogą żyć bez wojny – odparł Austin. – Zawsze ją sobie znajdują.

– Nie znam się na tym, ale dla mnie to szaleństwo. No cóż, minęło wiele lat. Po co chcecie lecieć do tej starej bazy?

Austin nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Mógł wyjaśnić staremu, jak ważne jest znalezienie dziwnej substancji anasazium, nim dostanie ją w łapy Gokstad i narobi biedy na cały świat. Podejrzewał jednakże, że prawdziwe motywy jego postępowania tkwią głębiej. Nie mogli pogodzić się z tym, jak potraktowano ojca Buzza Martina.

– Ze względu na pewnego chłopaka, który był na pogrzebie żyjącego jeszcze wówczas ojca – odparł, nie potrafiąc znaleźć lepszej odpowiedzi.

Starzec skinął głową z powagą, jakby wszystko stało się dla niego jasne.

Tymczasem Austin już myślał o czekającym ich zadaniu.

– Wielkie dzięki za opowieść – powiedział wstając. – I za lunch.

– Zaczekajcie. – Clarence przyjrzał się drewnianym figurkom, które wyrzeźbił, wybrał dwie i wręczył je gościom. – Weźcie je. Niedźwiedzia dla jego siły i wilka dla jego przebiegłości.

Austin i Zavala podziękowali starcowi za ten gest.

– Po tym, jak wskazałem wam drogę, lepiej się poczuję, dając wam je na szczęście. Mam przeczucie, że w tej bazie, mogą być wam potrzebne.

30

Za pierwszym razem w dostrzeżeniu Dziobu Orła przeszkodził im oślepiający refleks słońca odbitego w lustrze wody. Z nadbrzeżnej równiny, którą roztopy zamieniły w część zatoki, pozostał jedynie wąski, wyszczerbiony sierp tundry. Ale kiedy Zavala przechylił samolot, pod przejrzystą powierzchnią wody zarysował się ciemny profil nosa generała MacArthura. Austin pokazał na migi, że są na miejscu i trzeba lądować.

Zavala obszernym łukiem zszedł w dół i przeleciał nad cyplem na wysokości kilkudziesięciu metrów. Zakrzywiony wąski pasek lądu miał blisko dwa kilometry długości i niespełna kilometr szerokości. Rozmiaru szkód, wyrządzonych pierwotnym kształtom przylądka przez lód i wiatr, dopełniło czarne błocko, które nadgryzło jego brzegi.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: