– Przygotuję ci dane na wieczór, dobrze?
– W porządku. Całe przedpołudnie będę zajęty z admirałem Sandeckerem.
Przy pierwszym spotkaniu z Yaegerem ludziom trudno było wierzyć, że ten hipis w wytartych dżinsach to geniusz komputerowy. Jednak po kilku minutach obserwacji jego pracy przestawali się dziwić, dlaczego admirał Sandecker zrobił go szefem banku danych NUMA. Poprzez swoją konsolę Yaeger miał dostęp do wszystkich źródeł wiedzy o technologii i historii morskiej, do każdego skrawka informacji o świecie podwodnym.
Poruszanie się w takim gąszczu danych wymagało zręczności. Yaeger wiedział, że jeśli Max wygrzebie każdą wzmiankę o hydracie metanowym, zaleje go powódź danych. Potrzebował kogoś, kto wskaże mu kierunek poszukiwań. Od razu pomyślał o Hanku Reedzie.
Złapał go telefonicznie w pracowni.
– Cześć, Hank. Chciałbym skorzystać z twojej wiedzy geochemicznej. Czy możesz na kilka minut oderwać się od palników Bunsena?
– Nie mów mi, że komputerowy guru NUMA potrzebuje pomocy zwykłego śmiertelnika. Co jest grane? W twojej wszystkowiedzącej maszynie przepalił się bezpiecznik?
– Nie. Max naprawdę wie wszystko i dlatego potrzebuję kogoś do wyłowienia najistotniejszych danych. Stawiam lunch.
– Najpierw pochlebstwa, a potem obietnica żarcia. Kto się temu oprze? Zaraz u ciebie będę.
Reed wszedł do centrum informatycznego z uśmiechem na twarzy. Mimo żartobliwych docinków on i Yaeger byli serdecznymi przyjaciółmi. Łączyła ich ekscentryczność. Yaeger nosił siwiejący kucyk i babcine okulary w drucianej oprawce. Wyglądał jak aktor z Hair. Doktor Henry Reed miał twarz cherubina i wysoką strzechę jasnych włosów. Dodawała kilka centymetrów do jego półtorametrowego wzrostu i wyglądała, jakby czesał ją widłami. W grubych okrągłych okularach na małym nosie przypominał dobroduszną sowę. Usiadł na krześle wskazanym przez Yaegera i zatarł pulchne dłonie.
– Włączaj swoje magiczne pudło, Żabciu.
Yaeger zerknął na niego znad okularów.
– Co?
– To z programu radiowego, którego słuchałem w dzieciństwie. Żabcio był gremlinem… Nieważne. Ty pewnie nawet nie wiesz, co to radio.
Yaeger uśmiechnął się, wyciągnął na krześle i założył ręce za głowę.
– Jasne, że wiem. Babcia mi opowiadała. Radio to telewizja bez obrazków. Max, przywitaj się z moim kumplem, doktorem Reedem.
Z głośników rozmieszczonych wokół pokoju popłynął kobiecy głos.
– Cześć, doktorze Reed. Miło mi, że znów pana widzę…
Drzwi windy zasunęły się z sykiem za jego plecami. Roy Jenkins poczuł się dziwnie. Tylko on tu wysiadł. Spojrzał na numer piętra na ścianie i zaklął pod nosem. Zachował się jak roztargniony profesor, z których zawsze drwił. Recepcjonistka powiedziała mu, żeby wjechał na dziewiąte piętro, a on był tak zamyślony, że wcisnął dziesiąte.
Zamiast typowej architektury biurowej z korytarzami, pokojami i boksami miał przed sobą rozległą oszkloną przestrzeń. Powinien był zawrócić do windy, ale przezwyciężyła ciekawość. Poszedł wzdłuż rzędów migających komputerów. Rozglądał się na prawo i lewo i słuchał elektronicznych szeptów. Jakby wylądował na obcej planecie, zamieszkanej tylko przez maszyny.
Odetchnął z ulgą na widok dwóch mężczyzn przy wielkiej konsoli w środku kompleksu komputerowego. Patrzyli na duży ekran jakby zawieszony w powietrzu na niewidzialnych drutach. Był na nim kolorowy obraz kobiety. Miała piwne oczy i kasztanowe włosy. Dolna krawędź monitora ledwo zasłaniała jej pełny biust.
Kobieta mówiła. Co dziwniejsze, mężczyzna z długim kucykiem rozmawiał z nią. Jenkins chciał się wycofać, ale w tym momencie zauważył go drugi mężczyzna z czupryną jak zboże przed żniwami.
– Nareszcie są nasze kanapki.
– Słucham? – zdziwił się Jenkins.
Reed zobaczył, że Jenkins trzyma teczkę zamiast białej papierowej torby. Przyjrzał się jego ogorzałej twarzy, potem koszuli roboczej i czapce.
– Pan chyba nie jest z kafeterii? – zapytał rozczarowany.
– Nazywam się Leroy Jenkins. Przepraszam, że przeszkadzam. Wysiadłem na złym piętrze i zabłądziłem. Co to za miejsce?
Rozejrzał się.
– Centrum komputerowe NUMA – odrzekł mężczyzna z kucykiem. Miał chłopięcą, gładko ogoloną twarz, wąski nos i szare oczy. – Max potrafi odpowiedzieć prawie na każde pytanie, jakie się jej zada.
– Max?
Yaeger wskazał ekran.
– Nazywam się Hiram Yaeger. To jest Hank Reed. Ta piękność to iluzja. Mówi kobiecą wersją mojego głosu. Najpierw używałem własnej twarzy, ale znudziło mi się patrzenie na siebie samego i wymyśliłem tę ślicznotkę, moją żonę.
Max uśmiechnęła się.
– Dzięki za komplement, Hiram.
– Nie ma za co. Max jest równie inteligentna jak ładna. Niech pan ją o coś zapyta. Max, to jest pan Jenkins.
Obraz uśmiechnął się.
– Miło mi pana poznać, panie Jenkins.
Jenkins pomyślał, że za długo siedział w głuszy Maine.
– Doktorze Jenkins – poprawił. – Jestem oceanologiem. Obawiam się, że moje pytania będą zbyt skomplikowane. Chodzi o hydrat metanu.
Yaeger i Reed spojrzeli po siebie.
– Czy koniecznie muszę się powtarzać? – westchnęła ciężko Max.
– Max pracuje nad tym od dwóch godzin – wyjaśnił Yaeger i wystukał na telefonie numer kafeterii. – Zje pan z nami lunch?
Kanapki były świetne. Jenkins dopiero teraz uświadomił sobie, że jest głodny. W samolocie zjadł tylko torebkę orzeszków ziemnych. Popił lunch łykiem piwa korzennego i spojrzał na siedzących obok mężczyzn.
– Pomyślicie, że oszalałem – powiedział.
– Wszyscy jesteśmy szaleni – odrzekł Yaeger. Reed przytaknął skinieniem głowy. Choć jeden wyglądał jak podstarzały hipis, a drugi jak kurdupel z fryzurą Dona Kinga, obaj wydawali się bardzo bystrzy.
– Tylko nie mówcie potem, że was nie uprzedzałem – zastrzegł Jenkins. – Dobrze, wykładałem w college’u. Od kilku lat jestem na emeryturze. Łowię kutrem homary w moim rodzinnym miasteczku Rocky Point.
– Aha! – wykrzyknął Reed. – Rybak! Wiedziałem.
Jenkins uśmiechnął się i ciągnął dalej.
– Zapewne czytaliście o tsunami, które uderzyło tam niedawno.
– Tak, straszna tragedia – odparł Reed.
– Mogło być gorzej – stwierdził Jenkins i wyjaśnił, w jaki sposób ostrzegł miasteczko.
– Szczęście, że pan tam był – zauważył Yaeger. – Ale jedno mnie zastanawia. Nowa Anglia nie leży na krawędzi dużego uskoku, jak Japonia czy Kalifornia.
– Porównać to można tylko z wielką falą wywołaną trzęsieniem ziemi na Grand Banks w 1929 roku. Epicentrum znajdowało się pod morzem na pochyłości kontynentalnej na południe od Nowej Fundlandii i na wschód od Nowej Szkocji. Drżenie dało się odczuć w Kanadzie i Nowej Anglii, ale obyło się bez większych szkód. Osunęła się ziemia na drogi, zwaliły się kominy. Wstrząs największy efekt wywołał na morzu.
– Jaki? – zapytał Reed.
– Blisko epicentrum przepływały dwa statki. Załogi odczuły bardzo silne wibracje. Myśleli, że zgubili śrubę albo wpadli na niezaznaczony na mapie wrak lub mieliznę. Trzęsienie ziemi wywołało wielką falę. Trzy godziny później uderzyła w południowe wybrzeże Nowej Fundlandii. Wdarła się do rzek na głębokość stu kilometrów od wybrzeża. Największe zniszczenia spowodowała w zatoce o kształcie klina na półwyspie Burlin. U jej wierzchołka tsunami urosła do ponad dziewięciu metrów. Zalała doki i budynki. Zginęło dwadzieścia pięć osób.
– Bardzo podobnie było w Rocky Point.
– Niemal identycznie. Dzięki Bogu, bez tylu ofiar i strat. W wypadku katastrofy na Grand Banks nie było wątpliwości, że spowodowało ją trzęsienie ziemi. W Rocky Point nic takiego nie miało miejsca.
– To interesujące. A co z odczytami sejsmograficznymi?
– Kontaktowałem się z obserwatorium Weston pod Bostonem. Trzęsienie na Grand Banks miało siłę siedem i dwie dziesiąte stopnia. Wiemy, że cos takiego musi wywołać tsunami. W Rocky Point sprawa nie jest jasna. Zarejestrowano wstrząs, który nie pasował do klasycznego wzorca trzęsienia ziemi.