– Najbardziej interesują mnie samoloty – odparł Dirk. – Według raportu marynarki, w chwili ataku niszczyciela na pokładzie okrętu podwodnego były dwa seirany. Założę się, że to tamte dwa obiekty przy dziobie.
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli wchodzić do środka tej trumny. – Dahlgren pokręcił głową i zapiął ołowiany pas balastowy.
Kiedy nurkowie byli gotowi, Delgado zawrócił nad cel i wyrzucił za burtę małą boję na sześćdziesięciometrowej lince. Dirk i Dahlen stanęli na platformach na tylnym pokładzie, skoczyli i opadli w dół do oceanu.
Dirk zatrzymał się na chwilę w zielonej toni i zaczekał, aż wyrówna się temperatura jego ciała i cienkiej warstwy wody przy powierzchni „mokrego" skafandra.
– Cholera, wiedziałem, że powinniśmy włożyć „suche" skafandry – usłyszał głos Dahlgrena. Obaj mieli na twarzach maski AGA Divator MK II z systemem łączności bezprzewodowej do porozumiewania się pod wodą.
– O co ci chodzi? Tu jest jak wokół Keys – zażartował Dirk, mając na myśli wyspy na południowym krańcu Florydy.
– Chyba jesz za dużo wędzonego łososia – odparował Dahlgren.
Dirk wypuścił powietrze z kompensatora wyporności, odetkał uszy i popłynął wzdłuż zakotwiczonej linki boi w kierunku dna. Dahlgren ruszył za nim. Słaby prąd spychał ich na wschód, więc Dirk kontrował w przeciwną stronę, starając się zostać nad celem. Na większej głębokości wpłynęli w termoklinę i natychmiast poczuli wyraźny spadek temperatury. Trzydzieści metrów pod powierzchnią zielona woda pociemniała. Dirk włączył lampę podwodną, którą miał przymocowaną do kaptura jak górnik do kasku. Kilka metrów niżej dostrzegł ciemny kształt japońskiego okrętu podwodnego.
Czarny kadłub spoczywał na dnie niczym stalowe mauzoleum marynarzy, którzy w nim zginęli. Okręt osiadł na kilu i dumnie stał prosto, jakby był gotów do dalszego rejsu. Dirka i Dahlgrena zdumiała jego długość. Kiedy zeszli niżej przy dziobie, ledwo mogli dostrzec jedną czwartą kadłuba, który ciągnął się daleko w mrok. Dirk zawisł nad pokładem i przez chwilę podziwiał olbrzyma. Przyjrzał się katapulcie i skierował w stronę śródokręcia.
– Widzę jeden samolot – powiedział Dahlgren i wskazał szczątki na dnie przy lewej burcie. – Obejrzę go.
– Drugi powinien być dalej w kierunku rufy – odrzekł Dirk. – Popłynę w tamtą stronę.
Dahlgren zbliżył się do roztrzaskanej maszyny pokrytej grubą warstwą mułu. Jednosilnikowy hydroplan Aichi M6A1 seiran był smukłym jednopłatem. Zaprojektowano go jako bombowiec wystrzeliwany z katapulty dużego okrętu podwodnego. Przypominał niemieckiego messerschmitta, ale miał dwa wielkie pływaki podwieszone pod skrzydła i wystające poza dziób. Pozostała tylko niewielka część lewego pływaka, który oderwał się wraz ze skrzydłem podczas ataku niszczyciela. Kadłub i prawe skrzydło były nietknięte. Dahlgren podpłynął do dziobu hydroplanu i przyjrzał się podwoziu. Oczyścił z mułu kilka wystających części i zobaczył uchwyty do bomb. Były puste.
Wzniósł się wolno przy kadłubie do kabiny i starł muł z częściowo roztrzaskanej osłony. Poświecił lampą do środka. Widok przyprawił go o palpitację serca. Z fotela pilota patrzyła na niego ludzka czaszka. Zdawała się szczerzyć zęby w makabrycznym uśmiechu. Dahlgren omiótł kabinę snopem światła. Na podłodze rozpoznał lotnicze buty w stanie rozkładu. Z jednego wystawał duży fragment kości. Ludzki szkielet wskazywał, że pilot poszedł na dno za sterami swojej maszyny.
Dahlgren oddalił się od samolotu i wywołał przez radiotelefon Dirka.
– Obejrzałem mój hydroplan. Wygląda na to, że w czasie zatonięcia nie był uzbrojony. Lotnik Czacha przesyła ci pozdrowienia.
– Znalazłem szczątki drugiego samolotu, też bez uzbrojenia – odpowiedział Dirk. – Spotkamy się przy kiosku.
Drugi bombowiec leżał podwoziem do góry trzydzieści metrów od okrętu. Dwa wielkie pływaki były urwane. Skrzydła zostały przy kadłubie. Hydroplan nie miał w uchwytach bomb ani torped. Nie było żadnych śladów wskazujących, że amunicja odpadła od samolotu, kiedy wylądował na dnie.
Dirk wzniósł się na wysokość pokładu okrętu i dotarł wzdłuż dwudziestosześciometrowego rozbiegu katapulty do dużego pionowego włazu. Okrągła płyta zamykała wylot rury o średnicy czterech metrów. Tunel był ulokowany u podstawy kiosku, ciągnął się ku rufie i miał długość ponad trzydziestu metrów. Nad tunelem znajdowała się platforma z trzema sprzężonymi 25-milimetrowymi działkami przeciwlotniczymi. Lufy wciąż celowały w niebo, czekając na niewidocznego przeciwnika.
Zamiast masywnego metalowego kiosku Dirk znalazł wielką dziurę. Wokół jej poszarpanej krawędzi pływała ławica kolorowych ryb.
– Przez tę dziurę mógłbyś przejechać swoim chryslerem – zauważył Dahlgren, kiedy dołączył do Dirka i popatrzył na wielki otwór.
– Z dużym zapasem. Okręt musiał szybko zatonąć po oderwaniu się kiosku.
Wyobrazili sobie tragedię bezradnej załogi tonącego 1-403.
– Wpłyń do hangaru i poszukaj amunicji. Ja zrobię to samo pod pokładem. – Dirk zerknął na pomarańczową tarczę zegarka do nurkowania, który dostał od ojca na ostatnie urodziny. – Musimy się pospieszyć. Zostało nam osiem minut.
– Spotkamy się tu za sześć – odrzekł Dahlgren. Zamachał płetwami i dostał się do hangaru przez rozprutą ścianę.
Dirk zanurkował do mrocznej szczeliny o poszarpanych metalowych krawędziach. Gdy opadał w dół, rozróżnił dwa kadłuby ciśnieniowe, jeden wewnątrz drugiego. Wpłynął do otwartego pomieszczenia i rozpoznał zniszczoną sterownię. Duże koło sterowe było pokryte skorupiakami. Przy jednej burcie był sprzęt radiowy, przy drugiej różne zawory. Oświetlił jeden z nich i zobaczył biały napis BARASUTO TANKU. Domyślił się, że to zawór zbiorników balastowych.
Płynął wolno, żeby nie zmącić wody. Kiedy przemieszczał się z jednego przedziału do następnego, miał wrażenie, że na okręcie rozbrzmiewają głosy japońskich marynarzy. Na podłodze małej kuchni walały się naczynia stołowe i sztućce. Na półkach wciąż stały porcelanowe filiżanki do sake. Z mesą dla oficerów sąsiadował rząd ich kajut. Dirk popatrzył z podziwem na małą kapliczkę szinto na jednej ze ścian jadalni.
Wiedział, że ma coraz mniej czasu, ale nie chciał przeoczyć czegoś ważnego. Przedostał się przez labirynt rur, kabli i przewodów hydraulicznych i dotarł do kwater podoficerów blisko dziobu. Nieco dalej był cel jego wyprawy – torpedownia. Już chciał tam wpłynąć, ale nagle się zatrzymał.
Pomyślał, że coś mu się przywidziało. Zgasił lampę i jeszcze raz zajrzał przez właz. Nie wierzył własnym oczom.
W mrocznych czeluściach okrętu spoczywającego na dnie od ponad sześćdziesięciu lat dostrzegł nikły, ale wyraźny pulsujący zielony blask.
9
Dirk wciągnął się przez właz do torpedowni. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zielony blask stał się lepiej widoczny. W głębi pomieszczenia pulsowały dwa małe punkty świetlne usytuowane na wysokości wzroku.
Włączył lampę i się rozejrzał. Był w górnej torpedowni 1-403, jednej z dwóch na dziobie okrętu. Blisko grodzi zobaczył okrągłe klapy czterech wyrzutni. Na stojakach przy obu burtach leżało sześć dużych torped o średnicy pięćdziesięciu trzech centymetrów. Na pokładzie leżały kolejne dwie. Najwyraźniej spadły ze stojaków, kiedy okręt uderzył o dno. Jedna spoczywała ukośnie do dziobu, druga wylądowała na jakichś szczątkach i celowała w górę. Tajemniczy zielony blask pulsował tuż nad drugą torpedą.
Dirk podpłynął bliżej. Do krawędzi stojaka z torpedami był przymocowany mały zegar cyfrowy. Na wyświetlaczu pulsowały same zera, co wskazywało, że przestał odmierzać czas. Dni, tygodnie, miesiące temu? Trudno odgadnąć. Ale z pewnością nie został tu ulokowany sześćdziesiąt lat temu.
Dirk oderwał plastikowy zegar i włożył do kieszeni kamizelki ratunkowej. Potem spojrzał w górę. Pęcherze powietrza z jego akwalungu nie gromadziły się pod sufitem, lecz uchodziły wyżej przez smugę bladego światła. Wzniósł się tam i zobaczył uchylony właz z zewnętrznego pokładu. W otworze mógł się łatwo zmieścić nurek.