– Najpierw kobiety – zarządził Morgan.
Ryan stał na palcach blisko drabinki. Woda sięgała mu do brody, ale próbował zapanować nad chaosem.
– Słyszeliście kapitana – warknął do dwóch biologów, którzy usiłowali się wdrapać na szczeble. – Najpierw kobiety. Cofnijcie się.
Kiedy żeńska część załogi wychodziła na zewnątrz, pierwszemu oficerowi udało się zaprowadzić jaki taki porządek. Morgan zobaczył przez ładownię, że woda podnosi się za szybko. Nie było mowy, żeby wszyscy zdążyli się ewakuować, nawet jeśli statek nagle nie zatonie.
– Ryan, wchodź na górę – rozkazał kapitan. – Spróbuj otworzyć właz.
Pierwszy oficer wdrapał się szybko po szczeblach za pielęgniarką okrętową.
Gdy wydostał się na pokład, doznał szoku. W świetle wczesnego świtu zobaczył, że „Sea Rover" tonie. Woda przelewała się już przez rufę, dziób celował w niebo pod kątem ponad dwudziestu stopni. Ryan stanął na nogach i zauważył młodą radiooperatorkę. Pomagała kobietom wejść na wyższy poziom statku.
– Melissa, biegnij do kabiny radiowej i nadaj SOS – zawołał.
Kiedy wspinał się po schodkach do włazu, dostrzegł daleko na północy świetlny punkt znikający za horyzontem. Kablowiec, pomyślał. Dotarł po luku ładowni i odetchnął z ulgą. Woda podnosząca się od rufy jeszcze nie sięgała do włazu ani do dźwigu. Komandosi w pośpiechu nawet nie odczepili haka od pokrywy luku.
Popędził do dźwigu, wskoczył do kabiny i odpalił silnik Diesla. Chwycił dźwignie i zaczął podnosić wysięgnik żurawia. Dźwig w żółwim tempie uniósł masywną pokrywę. Ryan nie tracił czasu na obracanie wysięgnika w bok. Wyskoczył z kabiny i podbiegł do krawędzi luku.
Ponad trzydziestu mężczyzn walczyło w zalanej ładowni o życie. Woda sięgała już niemal do włazu. Jeszcze dwie minuty i wszyscy by utonęli, uświadomił sobie Ryan. Zaczął wyciągać pływających ludzi. Z pomocą tych, którzy już byli na pokładzie, wydobył pozostałych w ciągu kilkunastu sekund. Osobiście wyłowił z ładowni ostatniego człowieka, kapitana.
Morgan wstał chwiejnie i skrzywił się z bólu.
– Dobra robota, Tim.
– Przepraszam, że sam nie sprawdziłem wywietrznika, panie kapitanie. Gdybyśmy wiedzieli, że nie jest zaryglowany, moglibyśmy wcześniej ewakuować ludzi.
– Był zaryglowany. Nie rozumiesz? Dopiero Dirk go odryglował. Zastukał do nas, ale zapomnieliśmy odpowiedzieć.
Ryana olśniło.
– Dzięki Bogu za niego i Summer. Ale obawiam się, że jeszcze nie wyszliśmy na prostą. Toniemy.
– Każ wszystkim opuścić statek. Niech natychmiast wsiadają do łodzi ratunkowych – odrzekł Morgan i zaczął kuśtykać w górę pochyłego pokładu w kierunku dziobu. – Nadam sygnał SOS.
W tym momencie z przeciwka nadbiegła zdyszana Melissa.
– Panie kapitanie – wysapała – roztrzaskali pociskami cały sprzęt telekomunikacyjny. Nie możemy wezwać pomocy.
– W porządku – odparł bez zaskoczenia Morgan. – Będziemy wystrzeliwali flary i czekali, aż ktoś nas znajdzie. Idź do swojej szalupy. Trzeba zabrać wszystkich ze statku.
Kiedy Ryan szedł pomóc przy łodziach ratunkowych, zauważył brak „Starfisha". Zajrzał do pomocniczego laboratorium i zobaczył, że nie ma wydobytych bomb. To rozwiało wszelkie wątpliwości co do przyczyny ataku na statek.
Po ciężkiej próbie w ładowni załoga była niezwykle spokojna i zdyscyplinowana. Mężczyźni i kobiety w ustalonej kolejności sprawnie zajęli miejsca w przydzielonych im szalupach. Choć ich statek tonął, cieszyli się, że żyją. Woda szybko się podnosiła i dwie łodzie najbliżej rufy zostały zalane, nim odczepiono je od wyciągów. Pasażerów szybko skierowano do innych i zwodowano szalupy.
Morgan pokuśtykał w górę pokładu odchylonego już pod kątem trzydziestu stopni. Dotarł do czekającej łodzi kapitańskiej i po raz ostatni obrzucił wzrokiem „Sea Rovera" jak hazardzista, który postawił i przegrał farmę. Kadłub skrzypiał i trzeszczał pod ciężarem wody morskiej wypełniającej kolejne przedziały. Statek badawczy wydawała się otaczać atmosfera smutku, jakby wiedział, że jeszcze za wcześnie, by iść na dno.
Morgan upewnił się, czy cała załoga jest w szalupach, potem zasalutował energicznie „Sea Roverowi" i ostatni zszedł z pokładu. Łódź kapitańska została szybko opuszczona na powierzchnię rozfalowanego morza i odbiła od tonącego statku. Zza horyzontu wyłoniło się słońce i oświetliło złocistym blaskiem konającego „Sea Rovera". Szalupa Morgana pokonała zaledwie kilka metrów, gdy dziób turkusowego statku wycelował stromo w niebo i „Sea Rover" poszedł pod wodę rufą w dół.
Zniknął z widoku wśród syku pęcherzy powietrza i zapadła cisza.
29
– Coś się psuje w państwie duńskim. Summer zignorowała słowa brata i uniosła do nosa miskę zupy rybnej. Przez większość dnia nikt się nimi nie interesował. Potem drzwi kajuty otworzyły się gwałtownie i wszedł kucharz okrętowy w białym fartuchu. Przyniósł na tacy zupę, trochę ryżu i dzbanek herbaty. Uzbrojony wartownik obserwował to z korytarza. Zdenerwowany kucharz zostawił tacę i szybko wyszedł. Po chwili drzwi znów zaryglowano od zewnątrz. Summer powąchała zupę i się skrzywiła.
– Tutaj też.
Wzięła pałeczki i zaczęła jeść parujący ryż. Kiedy zaspokoiła pierwszy głód, spojrzała na Dirka. Siedział na koi i wyglądał przez bulaj.
– Oprócz naszych skromnych warunków bytowych co cię jeszcze gnębi? – zapytała.
– Nie dam głowy, ale chyba nie płyniemy do Japonii.
– Skąd wiesz?
– Obserwuję słońce i cienie rzucane przez statek. Gdybyśmy płynęli do Japonii, kierowalibyśmy się na północ-północny wschód. A wydaje mi się, że trzymamy kurs bardziej na północny zachód.
– Gołym okiem trudno to stwierdzić.
– Zgoda. Ale mówię to, co widzę. Jeśli zawiniemy do Nagasaki, możesz mnie posłać na kurs nawigacji.
Summer wyobraziła sobie mapę regionu.
– To by oznaczało, że płyniemy w kierunku Morza Żółtego. Myślisz, że do Chin?
– Kto wie? Być może Japońska Czerwona Armia ma tam bazę operacyjną. To by tłumaczyło, dlaczego władze nie mogą wytropić podejrzanych w Japonii.
– Możliwe. Ale musieliby działać za wiedzą lub przy poparciu rządu. Zastanowiliby się dwa razy, zanim zatopiliby amerykański statek badawczy.
– To prawda. Ale jest jeszcze inna możliwość.
Summer skinęła głową i czekała na wyjaśnienie.
– Ci dwaj kolesie, którzy chcieli mnie zastrzelić w chryslerze, byli według patologa Koreańczykami, nie Japończykami.
Summer skończyła ryż, odłożyła pałeczki i odstawiła miskę.
– Korea? – zapytała ze zmarszczonym czołem.
– Korea.
Ed Coyle miał zmęczony wzrok od długiej obserwacji gładkiego szarego morza. Nie wierzył własnym oczom, gdy wreszcie coś dostrzegł. Wpatrzył się w horyzont i ledwo rozróżnił na niebie świetlny punkt, który ciągnął za sobą nikłą białą smugę. Był dokładnie tam, gdzie drugi pilot samolotu poszukiwawczo-ratowniczego Lockheed HC-130 Hercules miał nadzieję go zobaczyć.
– Charlie, mam flarę na godzinie drugiej – powiedział do mikrofonu tonem sprawozdawcy sportowego i wskazał rękawicą kierunek.
– Widzę ją- odrzekł major Charles Wight z przeciągłym teksaskim akcentem. Chudy, opanowany pilot herculesa przechylił maszynę w skręcie i zmniejszył prędkość.
Po sześciu godzinach od startu z bazy lotniczej Kadena na Okinawie zaczęli tracić nadzieję na powodzenie misji. Teraz zastanawiali się, co znajdą w wodzie pod nimi. Na horyzoncie ukazały się białe punkty i powoli rosły.
– Łodzie ratunkowe – stwierdził Wight, kiedy przybrały rozpoznawalne kształty.
– Siedem – dodał Coyle, policzywszy szalupy uszeregowane jedna za drugą. Morgan połączył je rufami i dziobami, żeby wszyscy rozbitkowie byli razem. Kiedy hercules przelatywał nad nimi, załoga „Sea Rovera" machała gorączkowo i wiwatowała.
– Około sześćdziesięciu osób – ocenił Coyle, gdy Wight wolno zataczał krąg. – Wygląda na to, że są w dobrej formie.
– Na razie zatrzymamy skoczków na pokładzie, zrzucimy zestawy ratunkowe i zobaczymy, czy ktoś będzie mógł ich zabrać.