Jesteśmy na stanowisku i zaczynamy obserwację dwóch nadpływających statków mniej więcej czterdzieści pięć mil morskich na wschód od Long Beach. Odbiór.
– Przyjąłem, „Icarus". Cieszymy się, że mamy wasze oczy w powietrzu. Trzy nasze jednostki już weszły do akcji. Czekamy na meldunek. Bez odbioru.
– Oczy w powietrzu – mruknął Giordino. – Wolałbym mieć brzuch na kanapie.
Ciekawe, czy ktoś zapakował im lunch.
„Odyssey" przez całą noc płynęła na zachód, zbliżając się wolno do wybrzeża Kalifornii, skąd wyruszyła zaledwie kilka dni wcześniej. Po rozstrzygnięciu sporu o pozycję wystrzelenia rakiety Tongju wrócił na platformę i przespał kilka godzin w kajucie kapitańskiej. Wstał godzinę przed świtem i patrzył z mostka, jak „Odyssey" płynie w kilwaterze „Koguryo". Na prawo od dziobu dostrzegł w oddali zarys dużej wyspy. Sucha, wietrzna San Nicholas, należąca do marynarki wojennej i wykorzystywana głównie do ćwiczeń, była najbardziej oddaloną od kontynentu wyspą z grupy Channel Islands. Po godzinie z radia dobiegł głos kapitana Lee.
– Zbliżamy się do punktu wyznaczonego przez ukraińskich inżynierów. Przygotujcie się do zastopowania silników. Zajmiemy pozycję na południowy wschód od was. Będziemy w pogotowiu, żeby na wasz sygnał rozpocząć odliczanie.
– Przyjąłem – odrzekł Tongju. – Zajmiemy pozycję i zbalastujemy platformę. Róbcie swoje.
Odwrócił się i skinął głową jednemu z zakonspirowanych ludzi Kanga, który prowadził „Odyssey". Sternik cofnął przepustnice i włączył system samoczynnej nawigacji. Wykorzystując współrzędne GPS jako punkt docelowy, komputer uruchomił pędniki dziobowe, burtowe i rufowe i ustawił platformę dokładnie w wyznaczonym miejscu.
– Kontrola pozycji włączona – zameldował sternik. – Zaczynam balastowanie. – Wcisnął szereg przycisków na podświetlonej konsoli.
Sześćdziesiąt metrów pod sterownią otworzyły się automatycznie zawory w dwóch pływakach i pół tuzina pomp balastowych zaczęło napełniać wodą puste stalowe kadłuby. Na mostku Tongju obserwował proces na kolorowym monitorze, który wyświetlał trójwymiarowy obraz „Odyssey". Kadłuby katamarana i podpory kolumnowe stopniowo przybierały niebieską barwę, gdy wypełniała je woda morska. Konstrukcja powoli zanurzała się w falach. Ludziom w sterowni przypominało to zjazd windą w dół, który nie tyle się czuje, ile obserwuje. Po godzinie platforma obniżyła się o czternaście metrów i dna jej dwóch kadłubów znalazły się dwadzieścia jeden metrów pod powierzchnią morza. „Odyssey" już wcześniej przestała się kołysać. Po zanurzeniu się pływaków i częściowo kolumn stała się stabilną platformą, z której można było wystrzelić rakietę o ciężarze czterystu pięćdziesięciu czterech ton.
Kiedy „Odyssey" osiągnęła wyznaczoną głębokość i niebieska woda na monitorze dotarła do poziomej czerwonej linii, rozległ się brzęczyk. Sternik wcisnął kilka przycisków i cofnął się od konsoli.
– Zalewanie zakończone – zameldował. – Platforma ustabilizowana do wystrzelenia.
– Zabezpieczyć mostek – powiedział Tongju i wskazał głową Filipińczyka przy radarze.
Wartownik w drzwiach wyprowadził członka załogi na zewnątrz. Tongju wszedł do małej windy za sterownią i zjechał do hangaru. Wielką rakietę otaczało około tuzina inżynierów. Obserwowali monitory komputerów połączonych z zenitem. Tongju podszedł do szefa zespołu, mężczyzny nazwiskiem Ling. Nim zdążył się odezwać, Ling złożył mu raport:
– Przeprowadziliśmy ostatnie testy ładunku. Rakieta jest zabezpieczona, wszystkie systemy elektromechaniczne są sprawne.
– Dobrze. Platforma jest na wyznaczonej pozycji i ustabilizowana do wystrzelenia. Czy zenit jest gotowy do umieszczenia w wyrzutni?
Ling energicznie skinął głową.
– Czekamy tylko na polecenie przemieszczenia i podniesienia rakiety.
– Nie ma powodu zwlekać. Zaczynajcie. Niech pan mnie zawiadomi, kiedy będziecie gotowi do ewakuacji z platformy.
– Oczywiście – odrzekł Ling.
Podszedł do grupy inżynierów i wydał im kilka poleceń. Rozbiegli się na stanowiska. Tongju cofnął się i obserwował.
Otwarto masywne wrota hangaru. Ukazały się szyny biegnące do wyrzutni na przeciwległym końcu platformy. Włączono kilka silników elektrycznych i hangar wypełnił się hałasem. Tongju podszedł do konsoli, stanął za plecami Linga i patrzył nad jego ramieniem, jak manipuluje przyrządami na tablicy rozdzielczej. Błysnął rząd zielonych kontrolek i Ling pokazał innemu inżynierowi, żeby uruchomił transporter.
Rakieta zaczęła sunąć wolno w kierunku wrót hangaru. Najpierw na światło dzienne wydostały się dysze wylotowe zenita, potem w słońcu zalśnił jego biały korpus. Mechaniczna gąsienica przecięła otwarty pokład „Odyssey" i zatrzymała się u podstawy wyrzutni. Po chwili otworzył się przesuwny panel w dachu hangaru. Transporter unieruchomiono na pokładzie i włączono podnośnik. Siłowniki hydrauliczne naparły delikatnie na platformę transportera i zenit zaczął się wolno podnosić. Stożek dziobowy wysunął się przez otwór w dachu i rakieta przyjęła pozycję pionową. Korpus zenita umocowano wspornikami klamrowymi do pokładu. Przeciągnięto węże doprowadzające chłodziwo, odpowietrzające i paliwowe. Kilku techników na wyrzutni podłączyło kable do transmisji danych, żeby inżynierowie na „Koguryo" mogli monitorować sensory w korpusie rakiety. Transporter odsunięto i zenit pozostał w wyrzutni. Platforma podnośnika została opuszczona do pozycji poziomej i transporter przetoczono z powrotem do hangaru, żeby nie uległ uszkodzeniu w czasie startu rakiety.
Ling rozmawiał nerwowo chwilę przez radio z centrum kontroli startów na „Koguryo", a potem podszedł do Tongju.
– Są drobne nieprawidłowości – zameldował – ale ogólny stan techniczny rakiety odpowiada parametrom przedstartowym.
Tongju spojrzał na stojącego pionowo zenita z ładunkiem zabójczego wirusa, który miał uśmiercić miliony niewinnych ludzi. Cierpienia i śmierć innych nic go nie obchodziły. Liczyła się tylko potęga, którą miał przed sobą. Przesunął wolno wzrokiem po korpusie rakiety, popatrzył na platformę, wreszcie na Linga.
– Zaczynajcie odliczanie – rozkazał.
49
Załoga „Deep Endeavora" szybko się przekonała, że służba patrolowa jest bardzo monotonna. W ciągu dwóch dni poproszono ich o zatrzymanie i przeszukanie tylko jednego statku, małego drewnowca z Filipin. Ruch frachtowców z południowego zachodu do Los Angeles był niewielki, więc pobliski kuter Straży Przybrzeżnej „Narwhal" radził sobie sam. Załoga NUMA chciała działać, zamiast krążyć bez celu i czekać, aż wejdzie do akcji. Mieli nadzieję, że ruch na ich odcinku w końcu się zwiększy. Dirk i Summer pili w mesie kawę, gdy poproszono ich na mostek.
– Dostaliśmy wezwanie z „Narwhala" – zameldował Delgado. – Przeszukują jakiś kontenerowiec i proszą, żebyśmy potwierdzili identyfikację statku na zachód od Cataliny i byli gotowi do ewentualnej rekwizycji.
– Nasze podniebne oko jeszcze go nie zidentyfikowało? – spytał Dirk.
– Wasz ojciec i Al wystartowali dziś rano. Będą w naszym kwadracie dopiero za kilka godzin.
Summer spojrzała przez szybę sterowni. „Narwhal" kołysał się na falach przy burcie wielkiego kontenerowca. W oddali dostrzegła czerwony punkt. „Deep Endeavor" już płynął w jego stronę.
– To ten? – spytała Summer, wskazując odległy statek.
– Tak – potwierdził Delgado. – „Narwhal" wydał mu przez radio polecenie, żeby się zatrzymał, więc przechwycimy go, gdy zwolni. Zidentyfikował się jako „Mara Santo" z Osaki.
Godzinę później „Deep Endeavor" dotarł do wielozadaniowego frachtowca. „Mara Santo" był mały jak na statek pokonujący Pacyfik. Drużyna Aimesa, Summer, Dahlgren i trzej inni członkowie załogi NUMA podpłynęli do frachtowca motorówką i przycumowali ją do zardzewiałych schodków, które opuszczono za burtę. Summer, która zdążyła się już zaprzyjaźnić z psami do wykrywania bomb, zgłosiła się na ochotnika do prowadzenia jednego z nich. Kiedy Aimes i Dahlgren rozmawiali z kapitanem „Mara Santo" i sprawdzali manifest statku, reszta grupy zaczęła przeszukiwać frachtowiec od dziobu do rufy. Przeszli przez ładownie, sprawdzili plomby na kontenerach i obejrzeli kilka luźnych skrzyń z butami sportowymi i ubraniami wyprodukowanymi na Tajwanie. Malezyjska załoga patrzyła z rozbawieniem, jak labradory obwąchują kwatery marynarzy.