Dirk obserwował japoński frachtowiec z mostka „Deep Endeavora". Pomachał przyjaźnie do dwóch marynarzy w brudnych ubraniach, którzy opierali się o reling, paląc papierosy.
Odwrócił się do kapitana Burcha.
– Ten statek nie jest groźny – powiedział.
– Skąd ta pewność?
– Załoga jest zbyt wyluzowana. Ludzie na statku Kanga byli sztywnymi profesjonalistami i kręcili się tam ponurzy ochroniarze – dodał.
– Warto o tym wspomnieć Aimesowi, kiedy wróci. Ale to dobre ćwiczenie dla chłopaków. I przynajmniej na kilka minut pozbyłem się Dahlgrena – uśmiechnął się kapitan.
– Musimy ich znaleźć pierwsi – mruknął Dirk. – Na morzu jest zbyt wiele miejsc, gdzie można się ukryć.
Kapitan Burch uniósł lornetkę i zbadał horyzont. Daleko na południowym zachodzie zauważył dwa punkty, a na północy „Narwhal" właśnie odbijał od kontenerowca. Już miał opuścić lornetkę, gdy nagle dostrzegł kątem oka błysk. Wyregulował ostrość i uśmiechnął się szeroko.
– Teraz będzie trochę mniej takich miejsc, bo nasi szefowie patrzą na wszystko z góry.
Sześćset metrów nad falami Pacyfiku srebrzysty „Icarus" szybował z prędkością pięćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę. Pitt siedział za sterami, Giordino regulował monitor. Z boku gondoli zamontowano kamerę dalekiego zasięgu WESCAM, która wspomagała system LASH. Giordino widział na ekranie obiekty oddalone o setki metrów. Pitt zerknął na wyświetlacz, pokazujący akurat zbliżenie rufy małej łodzi, na której opalały się dwie pasażerki wbikini.
– Mam nadzieję, że twoja dziewczyna nie wie, że masz skłonności do podglądactwa – roześmiał się Pitt.
– Sprawdzam tylko rozdzielczość – odrzekł Giordino, przybliżając i oddalając obraz.
– Nie robisz zdjęć do „Playboya". Lepiej wypróbujmy ten sprzęt na prawdziwym celu. – Pitt skręcił na zachód w stronę statku płynącego kilka mil od nich. Opadł kilkaset metrów w dół i zwiększył prędkość. „Icarus" stopniowo doganiał statek, który wychodził w morze. Giordino skierował obiektyw kamery na rufę frachtowca z czarnym kadłubem.
– "Jasmine Star"… Madras – odczytał. Podniósł kamerę, przesunął obiektywem po stosach kontenerów na pokładzie i zatrzymał się na maszcie nad mostkiem, gdzie łopotała indyjska bandera. – Działa jak trzeba – oznajmił z dumą.
Pitt spojrzał na obraz z systemu LASH na monitorze laptopa. Przed indyjskim frachtowcem rozciągało się puste morze.
– Na razie nic nie nadpływa głównym szlakiem. Polecimy na południe. Wygląda na to, że tam jest większy ruch – powiedział, zauważywszy kilka obiektów z lewej strony ekranu.
Skręcili na południe. Wkrótce przelecieli nad „Narwhalem" i kontenerowcem, który właśnie przeszukano, a potem nad częścią wyspy Catalina. Kiedy znów znaleźli się nad morzem, Giordino wskazał przez szybę kokpitu turkusowy statek w oddali.
– To „Deep Endeavor". Chyba też wszedł do akcji.
Pitt wziął kurs na statek NUMA i wywołał go przez radio.
– „Icarus" do „Deep Endeavora". Jak idzie połów?
– Prawie nie ma ryb – odrzekł Burch. – A jak wam się podoba lot widokowy, panowie?
– Jest wspaniale, poza tym że Al ciągle chrupie kawior, co mi przeszkadza w oglądaniu filmów. Spróbujemy dać wam zajęcie.
– Przyjąłem. Bylibyśmy zobowiązani.
Giordino wyregulował system LASH i poszukał celów.
– Wygląda na to, że mamy nadpływający statek na głównym szlaku jakieś dwadzieścia dwie mile na północny zachód od nas i dwa obiekty stacjonarne osiemnaście mil na zachód – wskazał na monitorze szarobiałe kształty, które kontrastowały z niebieskim tłem oceanu.
Pitt spojrzał na wyświetlacz laptopa, potem zerknął na zegarek.
– Statek zostawimy na później. Najpierw zobaczymy, co zaparkowało na zachodzie – odrzekł i skierował sterowiec w stronę dwóch dużych i nieruchomych obiektów na ekranie.
50
Wystrzelenie rakiety z platformy Sea Launch tradycyjnie poprzedza siedemdziesięciodwugodzinne odliczanie. Podczas trzydniowych przygotowań przeprowadza się tuziny testów, aby mieć pewność, że wszystkie systemy mechaniczne i komputerowe wytrzymają start. Piętnaście godzin przed wystrzeleniem następuje ewakuacja wszystkich inżynierów i większości załogi. Statek montażu i dowodzenia przemieszcza się do bezpiecznej strefy operacyjnej cztery mile morskie od platformy.
Pięć godzin przed startem helikopter zabiera z jej pokładu ostatnich członków załogi i dalsze odliczanie trwa na odległość ze statku wsparcia. Niecałe trzy godziny przed wystrzeleniem odbywa się operacja automatycznego tankowania. Do rakiety pompowana jest nafta lotnicza i tlen z wielkich zbiorników na platformie. Potem inżynierowie na statku wsparcia decydują, czy odpalić rakietę.
Z braku czasu zespół specjalistów Linga skrócił procedurę do minimum, dzięki czemu zenit był gotowy do wystrzelenia zaledwie osiem godzin po zbalastowaniu i ustabilizowaniu „Odyssey".
Tongju stał na platformie w pobliżu podstawy wyrzutni i patrzył na wielki zegar cyfrowy zamontowany na krawędzi dachu hangaru. Wyświetlacz pokazywał 03.32.17. Trzy godziny i trzydzieści dwie minuty do startu. Teraz tylko poważny problem techniczny mógłby przeszkodzić w odpaleniu rakiety.
Ale przed wciśnięciem przycisku kontrolę nad procesem wystrzelenia musiał przejąć „Koguryo". Ling i jego inżynierowie najpierw podłączyli odbiorniki sygnałów radiowych do zautomatyzowanego systemu odpalania. Łączność sprawdziło centrum kontroli startów na „Koguryo". Potem zajęto się systemem dowodzenia „Odyssey". Bezprzewodowy system nawigacyjny pozwalał zdalnie sterować platformą po ewakuacji całego personelu. Tak jak zabawka kierowana radiem, „Odyssey" mogła być podnoszona, opuszczana i przemieszczana za dotknięciem sterownika na pokładzie „Koguryo". Kiedy sterowanie zostało przekazane na statek, do Tongju podszedł Kim.
– Teraz pełną kontrolę nad platformą ma„Koguryo" – rzekł. – Ja i mój zespół musimy wrócić na statek, żeby kontynuować przygotowania do wystrzelenia.
Tongju znów zerknął na zegar odliczający.
– Gratuluję. Zdążyliście przed czasem. Wezwę motorówkę z „Koguryo" i będzie pan mógł zabrać swoich ludzi z platformy.
– Nie popłynie pan z nami? – spytał Ling.
– Muszę się zająć więźniami – odrzekł Tongju. – Potem mój oddział szturmowy też stąd odpłynie. Chcę być ostatnim człowiekiem, który zejdzie z platformy. To znaczy poza tymi, którzy w ogóle jej nie opuszczą – dodał ze złowrogim uśmiechem.
– Tu nie powinno być platformy wiertniczej. – Giordino przeniósł wzrok z wielkiego prostokątnego obiektu na wodzie przed nimi na mapę nawigacyjną, którą trzymał na kolanach. – W tym rejonie nie zaznaczono żadnych zagrożeń stworzonych przez człowieka. Wątpię, żeby ekolodzy z Sierra Club przyjęli spokojnie potajemne wiercenia tak blisko wybrzeża.
– Będą jeszcze bardziej wkurzeni, kiedy im powiesz, że na platformie wiertniczej jest rakieta – odparł Pitt.
Giordino zmrużył oczy i przyjrzał się platformie.
– Należy ci się nagroda za spostrzegawczość.
Gdy podlecieli bliżej, Pitt zatoczył krąg nad platformą i statkiem wsparcia w jej sąsiedztwie.
– Sea Launch? – zapytał Giordino.
– Zgadza się. Wątpię, żeby się poruszali z rakietą stojącą pionowo.
– Wygląda na to, że tu zaparkowali – odrzekł Giordino, zauważywszy brak kilwatera za statkiem wsparcia. – Ale chyba nie wystrzelą stąd rakiety?
– Nie ma mowy. Wystrzeliwują je z równika. Gdyby chcieli odpalić rakietę z tego rejonu, byliby dalej na północ, na wprost bazy sił powietrznych Vandenberg Range. Pewnie coś testują. Przekonajmy się. – Pitt wcisnął przycisk radia morskiego i wywołał platformę. – Sterowiec „Icarus" do platformy Sea Launch, odbiór.
Cisza. Pitt powtórzył wywołanie. Po długiej chwili zgłosił się ktoś mówiący z obcym akcentem.
– Tu platforma Sea Launch „Odyssey", odbiór.