naciągnąć...

Ponieważ chłopiec sklepowy w tej chwili przyniósł im nowe butelki, więc

wymknąłem się po cichu. Nie wmieszałem się do tej rozmowy, gdyż znając

Stacha od dziecka, mógłbym im powiedzieć tylko dwa wyrazy: „Jesteście

podli...”

I to wszystko gadają wówczas, kiedy ja drżę z obawy o jego przyszłość, kiedy

wstając i kładąc się spać pytam: „Co on robi? po co robi? i co z tego

wyniknie?...” I to wszystko gadają o nim dziś, przy mnie, który wczoraj

patrzyłem, jak dróżnik Wysocki upadł mu do nóg dziękując za przeniesienie do,

Skierniewic i udzielenie zapomogi...

Prosty człowiek, a jaki uczciwy! Przywiózł ze sobą dziesięcioletniego syna i

wskazując na Wokulskiego mówił:

- Przypatrzże się, Pietrek, panu, bo to nasz największy dobrodziej...Jakby kiedy

zechciał, żebyś. sobie uciął rękę dla niego, utnij, a jeszcze mu się nie

wywdzięczysz...

Albo ta dziewczyna, która pisała do niego od magdalenek: „Przypomniałam

sobie jedną modlitwę z dziecinnych czasów, ażeby modlić się za pana:..”

Oto ludzie prości, oto dziewczyny występne; czyliż oni i one nie mają więcej

szlachetnych uczuć aniżeli my, surdutowcy, po całym mieście chwalący się

cnotami, w które zresztą żaden z nas nie wierzy. Ma Staś rację, że zajął się

losem tych biedaków, chociaż... mógłby się nimi zajmować w sposób trochę

spokojniejszy...

Ach! bo trwożą mnie jego nowe znajomości...

Pamiętam, w początkach maja wchodzi do sklepu jakiś bardzo niewyraźny

jegomość (rude faworyty, oczy paskudne) i położywszy na kantorku swój bilet

wizytowy, mówi dosyć połamanym językiem:

- Proszę powiedzieć pan Wokulski, ja będę dziś siódma...

I tyle. Spojrzałem na bilet, czytam: „Wiliam Colins, nauczyciel języka

angielskiego...” Cóż to za farsa?... Przecie chyba Wokulski nie będzie uczył się

po angielsku?...

Wszystko jednak zrozumiałem, gdy na drugi dzień przyszły telegramy o...

zamachu Hödla...

122

Albo inna znajomość, jakaś pani Meliton, która zaszczyca nas wizytami od

chwili powrotu Stasia z Bułgarii. Chuda baba, mała, trajkocze jak młyn, a

czujesz, że mówi tylko to, co chce powiedzieć. Wpada. raz, w końcu maja:

- Jest pan Wokulski? Pewno nie ma, spodziewam się... Wszak mówię z panem

Rzeckim? Zaraz to zgadłam... Co za piękna neseserka!... drzewo oliwkowe,

znam się na tym. Niech pan powie panu Wokulskiemu, ażeby mi to przysłał, on

wie mój adres, i - ażeby jutro, około pierwszej, był w Łazienkach...

- W których, przepraszam? - spytałem, oburzony jej zuchwalstwem.

- Jesteś pan błazen... W królewskich! - odpowiada mi ta dama.

No i cóż!... Wokulski posłał jej neseserkę i pojechał do Łazienek. Wróciwszy

zaś stamtąd, powiedział mi, że... w Berlinie zbierze się kongres dla zakończenia

wojny wschodniej... I kongres jest!...

Taż sama jejmość wpada drugi raz, zdaje mi się, pierwszego czerwca.

- Ach! - woła - cóż to za piękny wazon!... z pewnością francuska majolika, znam

się na tym... Powiedz pan panu Wokulskiemu, ażeby mi go przysłał, i... (tu

dodała szeptem) i... powiedz mu pan jeszcze, że pojutrze około pierwszej...

Gdy wyszła, rzekłem do Lisieckiego:

- Załóż się pan, że pojutrze będziemy mieli ważną polityczną wiadomość.

- Niby trzeciego czerwca?... - odparł śmiejąc się.

Proszę sobie jednak wyobrazić nasze miny, kiedy przyszedł telegram

donoszący... o zamachu Nobilinga w Berlinie!... Ja myślałem, że padnę trupem,

Lisiecki od tej pory zaprzestał już nieprzyzwoitych żartów na mój rachunek i co

gorsze, zawsze wypytuje mnie o wiadomości polityczne...

Zaprawdę! strasznym nieszczęściem jest wielka reputacja. Ja bowiem od chwili,

kiedy Lisiecki zwraca się do mnie jako do „poinformowanego”, straciłem sen i

resztę apetytu...

Cóż dopiero musi się dziać z moim biednym Stachem, który utrzymuje ciągłe

stosunki z tym panem Colinsem i z tą panią Melitonową...

Boże miłosierny, czuwaj nad nami!...

Już kiedym się tak rozgadał (dalibóg, robię się plotkarzem), więc muszę dodać,

że i w naszym sklepie panuje jakiś niezdrowy ferment. Oprócz mnie jest

siedmiu subiektów (czy kiedy marzył o czymś podobnym stary Mincel!), ale -

nie ma jedności. Klejn i Lisiecki, jako dawniejsi, trzymają tylko z sobą, resztę

zaś kolegów traktują w sposób nie powiem pogardliwy, ale trochę z góry. Trzej

zaś nowi subiekci: galanteryjny, metalowy i gumowy, znowu tylko z sobą się

wdają, są sztywni i pochmurni. Wprawdzie poczciwy Zięba chcąc ich zbliżyć

biega od starych do nowych i ciągle im coś perswaduje; ale nieborak ma tak

nieszczęśliwą rękę, że antagoniści po każdej próbie godzenia krzywią się na

siebie jeszcze szkaradniej.

Może gdyby nasz magazyn (z pewnością jest to magazyn, a w dodatku

pierwszorzędny magazyn!), otóż gdyby on rozwijał się stopniowo, gdybyśmy co

rok przybierali po jednym subiekcie - nowy człowiek wsiąknąłby między

starych i istniałaby harmonia. Ale jak od razu przybyło pięciu ludzi świeżych,

123

jak jeden drugiemu często gęsto wchodzi w drogę (bo w tak krótkim czasie nie

można ani towarów należycie uporządkować, ani każdemu określić sfery jego

obowiązków), jest naturalnym, że muszą wyradzać się niesnaski. No, ale co ja

mam się wdawać w krytykę czynności pryncypała i jeszcze człowieka, .który

ma więcej rozumu aniżeli my wszyscy...

W jednym tylko punkcie godzą się starzy i nowi panowie, a nawet pomaga im

Zięba, oto: jeżeli chodzi o dokuczenie siódmemu naszemu subiektowi -

Szlangbaumowi. Ten Szlangbaum (znam go od dawna) jest mojżeszowego

wyznania, ale człowiek porządny. Mały, czarny, zgarbiony, zarośnięty, słowem

- trzech groszy nie dałbyś za niego, kiedy siedzi za kantorkiem. Ale niech no

gość wejdzie (Szlangbaum pracuje w wydziale ruskich tkanin), Chryste

elejson... Kręci się jak fryga; dopiero co był na najwyższej półce na prawo, już

jest przy najniższej szufladzie na środku i w tej samej chwili znowu gdzieś pod

sufitem na lewo. Kiedy zacznie rzucać sztuki, zdaje się, że to nie człowiek, ale

machina parowa; kiedy zacznie rozwijać i mierzyć, myślę, że bestia ma ze trzy

pary rąk. Przy tym rachmistrz zawołany, a jak zacznie rekomendować towary,

podsuwać kupującemu projekta, odgadywać gusta, wszystko niezmiernie

poważnym tonem, to słowo honoru daję, że Mraczewski w kąt!... Szkoda tylko,

że jest taki mały i brzydki; musimy mu dodać jakiegoś głupiego a przystojnego

chłopaka za pomocnika dla dam. Bo wprawdzie z ładnym subiektem damy

dłużej siedzą, ale za to mniej grymaszą i mniej się targują.

(Swoją drogą, niechaj nas Bóg zachowa od damskiej klienteli. Ja może dlatego

nie mam odwagi do małżeństwa, że ciągle widuję damy w sklepie. Stwórca

świata formując cud natury, zwany kobietą, z pewnością nie zastanowił się,

jakiej klęski narobi kupcom.)

Otóż Szlangbaum jest w całym znaczeniu porządnym obywatelem, a mimo to

wszyscy go nie lubią, gdyż - ma nieszczęście być starozakonnym...

W ogóle, może od roku, uważam, że do starozakonnych rośnie niechęć; nawet

ci, którzy przed kilkoma laty nazywali ich Polakami mojżeszowego wyznania,

dziś zwą ich Żydami. Zaś ci, którzy niedawno podziwiali ich pracę, wytrwałość

i zdolności, dziś widzą tylko wyzysk i szachrajstwo.

Słuchając tego, czasem myślę, że na ludzkość spada jakiś mrok duchowy,

podobny do nocy. W dzień wszystko było ładne, wesołe i dobre; w nocy

wszystko brudne i niebezpieczne. Tak sobie myślę, ale milczę; bo cóż może

znaczyć sąd starego subiekta wobec głosu znakomitych publicystów, którzy

dowodzą, że Żydzi krwi chrześcijańskiej używają na mace i że powinni być w


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: