177

odpowiadał: „Zaraz! Zaraz!...”, ale przesiedział do trzeciej, o której to godzinie

odezwał się jeden z jego partnerów:

- Basta! baronie. Prześpij się choć parę godzin, bo będą ci drżały ręce i

spudłujesz.

Słowa te, a jeszcze bardziej opuszczenie stolika przez partnerów, otrzeźwiły

barona. Wyszedł z klubu, wrócił do domu i swemu kamerdynerowi,

Konstantemu, kazał zbudzić się o siódmej rano.

- Pewnie jaśnie pan robi jakieś głupstwo... - mruknął obrażony sługa. - Cóż tam

znowu?... - pytał gniewnie, rozbierając barona:

- A, ty błaźnie jakiś - oburzył się baron - myślisz, że ja będę się przed tobą

tłumaczył? - Mam pojedynek, no?... bo mi się tak podoba. O dziewiątej rano

będę się strzelał z jakimś szewcem czy fryzjerem, no?... Może mi zabronisz?...

- A niech się jaśnie pan strzela nawet ze starym diabłem!- odparł Konstanty. -

Tylkom ciekawy, kto weksle jaśnie pana zapłaci?... A komorne... a utrzymanie

domu?... Dlatego, że jaśnie pan co kwartał ma ciekawość na Powązki, to

gospodarz nasyła nam rejentów, a ja boję się, żebym z głodu nie umarł... Dobra

służba!...

- Pójdziesz mi ty!... - wrzasnął baron i pochwyciwszy kamasz rzucił nim za

cofającym się kamerdynerem. Kamasz trafił w ścianę i o mało nie zwalił

brązowego posążka Sobieskiego.

Załatwiwszy się z wiernym sługą, baron legł na łóżku i począł zastanawiać się

nad swoim opłakanym położeniem.

„Trzeba szczęścia - wzdychał - ażeby mieć pojedynek z kupczykiem. Jeżeli ja

go trafię, będę jak myśliwiec, który wyszedł na niedźwiedzie, a zabił chłopu

cielną krowę. Jeżeli on mnie trafi, wyjdzie na to, jak gdyby mnie zwalił batem

dorożkarz. Jeżeli z obu stron pudło... Nie, mamy przecież strzelać się do krwi.

Niech mnie roztratują, jeżeli nie wolałbym tego osła przeprosić, choćby w

kancelarii rejenta, ubrawszy się na tę uroczystość we frak i biały krawat. Ach,

podłe czasy liberalne!... Mój ojciec kazałby takiego zucha oćwiczyć swoim

psiarczykom, a ja muszę dawać mu satysfakcję, jak gdybym sam sprzedawał

cynamon... Niechże już raz przyjdzie ta głupia rewolucja socjalna i wytłucze

albo nas, albo liberałów...”

Począł usypiać i marzył, że Wokulski zabił go. Widział, jak jego trupa dwu

posłańców niesie do mieszkania żony, jak żona mdleje i rzuca mu się na

zakrwawione piersi... Jak płaci wszystkie jego długi i asygnuje tysiąc rubli na

pogrzeb i... jak on zmartwychwstaje i zabiera owe tysiąc rubli na drobne

wydatki...

Błogi uśmiech zaigrał na zniszczonej twarzy barona i - zasnął jak dziecię.

O siódmej ledwie go zbudzili Konstanty i Maruszewicz. Baron w żaden sposób

nie chciał wstawać mrucząc, że woli być zhańbionym i niehonorowym aniżeli

zrywać się tak wcześnie. Dopiero widok karafki z zimną wodą upamiętał go.

Baron wyskoczył z łóżka, uderzył Konstantego, zwymyślał Maruszewicza, a w

duchu przysiągł, że Wokulskiego zabije.

178

Lecz gdy już był ubrany, wyszedł na ulicę, zobaczył piękną pogodę i wyobraził

sobie, że widzi wschód słońca, nienawiść do Wokulskiego osłabła w nim i

postanowił tylko przestrzelić mu nogę.

„A tak!... - dodał po chwili. - Drasnę go, a on będzie kulał do końca życia i

będzie opowiadał: tę śmiertelną ranę otrzymałem w pojedynku z baronem

Krzeszowskim!... To mnie urządzi... Co oni mi narobili, ci moi kochani

sekundanci?... Jeżeli już jakiś kupczyk gwałtem chce do mnie strzelać, niech

strzela przynajmniej wtedy, kiedy idę na spacer, ale nie w pojedynku... Straszne

położenie!... Wyobrażam sobie, jak moja droga małżonka będzie opowiadać, że

biję się z kupcami...”

Zajechały powozy. Do jednego wsiadł baron z hrabią-Anglikiem, do drugiego

milczący egiptolog z pistoletami i chirurgiem. Ruszyli w stronę Bielan, a w parę

minut popędził za nimi lokaj barona, Konstanty, w dorożce. Wierny sługa klął

na czym świat stoi i obiecywał, że w dwójnasób policzy swemu panu koszta tej

wycieczki. Był jednak niespokojny.

W lasku bielańskim baron i trzej jego towarzysze znaleźli już partię przeciwną i

dwoma grupami udali się w gęstwinę tuż nad brzegiem Wisły. Doktór Szuman

był zirytowany, Rzecki sztywny, Wokulski posępny. Baron gładząc swój rzadki

zarost przypatrywał mu się z uwagą i myślał:

„On musi dobrze karmić się, ten kupczyk. Wyglądam przy nim jak austriackie

cygaro przy byku. Niech mnie diabli wezmą, jeżeli nie strzelę temu błaznowi

nad głową albo... wcale nie strzelę... Tak będzie najlepiej...”

Ale wnet przypomniał sobie, że pojedynek ma doprowadzić do pierwszej krwi.

Wtedy baron rozzłościł się i nieodwołalnie postanowił zabić Wokulskiego z

miejsca.

„Niech raz te łyki oduczą się wyzywać nas...” - mówił sobie baron.

O kilkadziesiąt kroków od niego Wokulski chodził między dwoma sosnami tam

i na powrót jak wahadło. Teraz nie myślał o pannie Izabeli; słuchał świergotu

ptaków, którym kipiał cały las, i pluskania Wisły podmywającej brzegi. Na tle

odgłosów spokojnego szczęścia natury dziwnie odbijało szczękanie stempli w

pistoletach i trzask odwodzonych kurków. W Wokulskim obudziło się drapieżne

zwierzę; cały świat zniknął mu sprzed oczu, a został tylko jeden człowiek,

baron, którego trupa miał zawlec do nóg obrażonej panny Izabeli.

Postawiono ich na mecie. Baron był ciągle zakłopotany niepewnością, co zrobić

z kupczykiem, i ostatecznie zdecydował się przestrzelić mu rękę. Na twarzy

Wokulskiego malowała się tak dzika zajadłość, że zdumiony hrabia-Anglik

pomyślał:

„Tu chyba nie chodzi ani o klacz, ani o potrącenie na wyścigach!...”

Milczący dotychczas egiptolog zakomenderował, przeciwnicy wycelowawszy

pistolety ruszyli. Baron zmierzył Wokulskiemu w prawy obojczyk i zniżając

pistolet, delikatnie przycisnął cyngiel. W ostatniej chwili pochyliły mu się

binokle; pistolet zboczył na włos, wypalił i - kula przeleciała o kilka cali od

ramienia Wokulskiego.

179

Baron zasłonił twarz lufą i patrząc spoza niej myślał:

Nie trafi osioł... Mierzy w głowę...”

Nagle uczuł mocne uderzenie w skroń; zaszumiało mu w uszach, czarne płatki

przeleciały przed oczyma... Wypuścił broń z ręki i przyklęknął.

- W głowę!... - krzyknął ktoś.

Wokulski rzucił pistolet na ziemię i zeszedł z mety. Wszyscy pobiegli do

klęczącego barona, który jednakże zamiast umierać, mówił wrzaskliwym

głosem:

- Szczególny wypadek! Mam dziurę w twarzy, ząb wybity, a kuli nie widać...

Przecie jej nie połknąłem...

Wtedy egiptolog podniósł i obejrzał starannie pistolet barona.

- A!... - zawołał - to jasne... Kula w pistolet, a zamek w szczękę... Pistolet

zdezelowany; bardzo interesujący strzał...

- Czy pan Wokulski jest zadowolony? - spytał hrabia-Anglik.

- Tak.

Baronowi chirurg obandażował twarz. Spomiędzy drzew nadbiegł wystraszony

Konstanty,

- A co! - mówił. - Przepowiadałem, że się jaśnie pan doigra.

- Milcz, błaźnie!... - wybełkotał baron. - Jedź mi zaraz do pani baronowej i

powiedz kucharce, że jestem ciężko ranny...

- Proszę - rzekł uroczyście hrabia-Anglik - ażeby przeciwnicy podali sobie ręce.

Wokulski zbliżył się do barona i uścisnął go.

- Piękny strzał, panie Wokulski - mówił z trudnością baron, mocno potrząsając

Wokulskiego za rękę. - Zastanwia mnie, że człowiek pańskiego fachu... Ale

może pana to obraża?...

- Wcale nie!

- Otóż, że człowiek pańskiego fachu, bardzo zresztą szanownego, tak dobrze

strzela... Gdzie moje binokle?... Ach, są... Panie Wokulski, proszę o słówko na

osobności...

Oparł się na ramieniu Wokulskiego i odeszli kilkanaście kroków w las.

- Jestem oszpecony - mówił baron - wyglądam jak stara małpa chora na fluksję.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: