Gdybyż on miał dobra ziemskie, z parkiem, pałacem, sadzawką?... Prawda, że

dorobkiewicz, ale podobno szlachcic, synowiec oficera... Przy marszałku i

baronie wygląda jak Apollo, arystokracja coraz więcej mówi o nim, a ten

wybuch łez prezesowej?...

Nadto prezesowa w oczywisty sposób popierała Wokulskiego u swojej

przyjaciółki hrabiny i jej siostrzenicy, panny Izabeli. Parogodzinne spacery z

ciotką po Łazienkach były tak nudne, a pogadanki o modach, ochronach i

projektowanych w świecie małżeństwach tak dokuczliwe, iż panna Izabela miała

nawet trochę żalu do Wokulskiego, że nie zbliża się do nich w czasie spaceru i

choć z kwadrans nie porozmawia. Dla osoby z towarzystwa ciekawą jest

rozmowa z tego rodzaju ludźmi, a pannie Izabeli chłopi na przykład wydawali

się nawet zabawnymi swym odrębnym językiem i logiką.

Chociaż kupiec galanteryjny, a do tego jeżdżący własnym powozem, nie musi

być tak zabawny jak chłop...

Bądź co bądź panna Izabela nie doznała przykrej niespodzianki usłyszawszy

pewnego dnia od prezesowej, że pojedzie z nią i z hrabiną do Łazienek i - że

zatrzyma Wokulskiego.

- Nudzimy się, niech więc nas bawi - mówiła staruszka.

Gdy zaś około pierwszej wjeżdżając do łazienkowskiego parku prezesowa ze

znaczącym uśmiechem rzekła do panny Izabeli:

- Mam przeczucie, że go tu gdzieś spotkamy...

Panna Izabela lekko zarumieniła się i postanowiła wcale nie rozmawiać z

Wokulskim, a przynajmniej traktować go z góry, ażeby sobie nic nie wyobrażał.

191

O miłości, naturalnie, w owym „wyobrażaniu sobie” mowy być nie mogło.

Panna Izabela jednak nie życzyła sobie nawet poufałej życzliwości.

„I ogień jest przyjemny, szczególnie w zimie - myślała - ale... w pewnym

oddaleniu.”

Tymczasem Wokulskiego nie było w Łazienkach.

„Jak to, on nie czekał? - mówiła do siebie panna Izabela - chyba jest chory...”

Nie sądziła, ażeby Wokulski miał jakiś pilniejszy interes na świecie aniżeli

widzenie się z nią; gdyby się zaś spóźnił, postanowiła nie tylko traktować go z

góry, ale nawet okazać mu niezadowolenie.

„Jeżeli punktualność - mówiła sobie dalej - jest grzecznością królów, to już co

najmniej powinna być obowiązkiem kupców!.. „

Upłynęło pół godziny, godzina, dwie - należało wracać do domu, a Wokulski

nie przychodził ; nareszcie panie wsiadły do karety: hrabina zimna jak zwykle,

prezesowa nieco roztargniona, a panna Izabela rozgniewana. Oburzenie nie

zmniejszyło się, gdy wieczorem ojciec powiedział jej, że od południa był na

sesji u księcia, gdzie Wokulski przedstawił projekt olbrzymiej spółki handlowej

i w zblazowanych magnatach obudził formalny zapał,

- Od dawna przeczuwałem - zakończył pan Łęcki - że przy pomocy tego

człowieka uwolnię się od troskliwości mojej familii i znowu stanę, jak

powinienem!

- Ale do spółki, ojcze, potrzeba pieniędzy - odparła panna Izabela lekko

wzruszając ramionami.

- Dlatego też pozwalam sprzedać naszą kamienicę; wprawdzie długi pochłoną ze

sześćdziesiąt tysięcy rubli, ale zawsze zostanie mi jeszcze - co najmniej -

czterdzieści.

- Ciotka mówiła, że za kamienicę nikt nie da więcej nad sześćdziesiąt...

- Ach, ciotka!... - oburzył się pan Tomasz. - Ona zawsze mówi to, co mogłoby

mnie zmartwić albo poniżyć. Sześćdziesiąt tysięcy daje Krzeszowska, która

utopiłaby nas w łyżce wody... mieszczanka!... Ale rozumie się, ciotka jej

potakuje, bo tu chodzi o mój dom, o moje stanowisko...

Zarumienił się i zaczął sapać; lecz nie chcąc gniewać się przy córce, pocałował

ją w czoło i poszedł do swego gabinetu.

„A może ojciec ma rację?... - myślała panna Izabela. - Może on naprawdę jest

praktyczniejszy od wszystkich, którzy go tak surowo sądzą? Przecież ojciec

pierwszy poznał się na tym... Wokulskim...

A jednak cóż za gbur z tego człowieka. Nie przyszedł do Łazienek, choć

prezesowa z pewnością musiała go zaangażować. Zresztą może i lepiej: pięknie

byśmy wyglądały, gdyby spotkał nas kto znajomy na spacerze z kupcem

galanteryjnym!”

Przez parę dni następnych panna Izabela słyszała tylko o Wokulskim. Salony

rozbrzmiewały jego nazwiskiem. Marszałek przysięgał, że Wokulski musi

pochodzić ze starożytnego rodu, a baron, znawca męskiej piękności (po pół dnia

spędzał przed lustrem), twierdził, że Wokulski jest - „wcale... wcale...” Hrabia

192

Sanocki zakładał się, że jest to pierwszy rozumny człowiek w kraju - hrabia

Liciński głosił, że ten kupiec wzorował się na angielskich przemysłowcach, a

książę - tylko zacierał ręce i uśmiechając się mówił: „Aha?...”

Nawet Ochocki, odwiedziwszy któregoś dnia pannę Izabelę, opowiedział jej, że

byli z Wokulskim na spacerze w Łazienkach.

- O czymżeście rozmawiali?... - zapytała zdziwiona. - Bo chyba nie o machinach

latających...

- Bah! - odmruknął zamyślony kuzynek. - Wokulski jest chyba jedynym

człowiekiem w Warszawie, z którym można o tym mówić. To numer...

„Jedyny rozumny... jedyny kupiec... jedyny, który może dogadać się z

Ochockim?.. - myślała panna Izabela. - Czymże jest naprawdę ten człowiek?...

Ach! już wiem...”

Zdawało jej się, że odgadła Wokulskiego. Jest to ambitny spekulant, który chcąc

wedrzeć się do salonów pomyślał o ożenieniu się z nią, zubożałą panną

znakomitego rodu. Nie w innym też celu skarbił sobie względy jej ojca, hrabiny

ciotki i całej arystokracji. Przekonawszy się jednak, że i bez niej wciśnie się

między wielkich panów, nagle ostygnął w miłości i... nawet nie przyszedł do

Łazienek!...

„Winszuję mu - mówiła sobie. - Ma wszystkie zalety potrzebne do zrobienia

kariery: niebrzydki, zdolny, energiczny, a nade wszystko bezczelny i

nikczemny... Jak on śmiał udawać zakochanego we mnie i z jaką łatwością...

Doprawdy, że ci parweniusze zdystansują nas nawet w obłudzie... Cóż to za

nędznik!...”

Oburzona chciała zapowiedzieć Mikołajowi, ażeby nigdy nie wpuścił

Wokulskiego za próg salonu... Najwyżej do gabinetu pana, gdyby do nich

przyszedł z interesem. Lecz przypomniawszy sobie, że Wokulski wcale nie

zapraszał się do nich, zarumieniła się ze wstydu.

Wtem dowiedziała się od pani Meliton o nowym zatargu barona

Krzeszowskiego z żoną i o tym, że baronowa kupiła od niego klacz za osiemset

rubli, ale - że pewnie ją zwróci, gdyż za kilka dni ma odbyć się wyścig, a baron

porobił duże zakłady.

- Może nawet państwo baronowie pogodzą się przy tej okazji zauważyła pani

Meliton.

- Ach, cóż bym dała za to, ażeby baron nie dostał klaczy i przegrał zakłady!.. -

zawołała panna Izabela.

W parę zaś dni dowiedziała się pod wielkim sekretem od panny Florentyny, że

baron nie odzyska swojej klaczy, gdyż kupił ją Wokulski...

Tajemnica była jeszcze tak zachowywaną, że kiedy panna Izabela poszła z

wizytą do ciotki, zastała hrabinę i prezesowę naradzające się nad pogodzeniem

państwa Krzeszowskich za pomocą owej klaczy.

- Nic z tego nie będzie - wtrąciła ze śmiechem panna Izabela.- Baron nie

dostanie swojej klaczy.

- Może założysz się? - spytała chłodno hrabina.

193

- Owszem, jeżeli wygram od cioci tę bransoletę z szafirów...

Zakład stanął, dzięki czemu hrabina i panna Izabela były wysoce

zainteresowane w wyścigach.

Przez chwilę panna Izabela lękała się: powiedziano jej, że baron daje

Wokulskiemu czterysta rubli odstępnego i że hrabia Liciński podjął się między

nimi pośrednictwa. Nawet szeptano w salonie hrabiny, że Wokulski nie dla

pieniędzy, ale dla hrabiego musi zgodzić się na ten układ. A wówczas panna

Izabela pomyślała:

„Zgodzi się, jeżeli jest chciwym parweniuszem, ale nie zgodzi się, jeżeli...”


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: