że znalazł go na ulicy i właśnie chciał bezimiennie odesłać do redakcji. A, panie,

u oficerów, szczególniej zaś u huzarów!... (Główkę na dół, s'il vous plait...)

Czyste zatrzęsienie!...U jednego, panie, spotkałem aż cztery młode damy i

wszystkie - uśmiechnięte... Od tej pory, daję słowo honoru, zawsze kłaniam mu

się na ulicy, choć mnie opuścił i winien mi pięć rubli. Ale, panie, jeżeli za

krzesło na koncert Rubinsteina mogłem dać sześć rubli, toż bym chyba nie

żałował pięciu rubli dla takiego wirtuoza... Może by trochę poczernić włosy, je

suppose pue oui?

- Bardzo panu dziękuję - odparł Wokulski.

204

- Domyślałem się tego - westchnął fryzjer. - W szanownym panu nie ma śladu

pretensji, a to źle!... Znam kilka baletniczek, które chętnie zawarłyby z panem

stosuneczki, a słowo honoru daję, że warto! Prześlicznie zbudowane,

muskulatura dębowa, biust jak materac na sprężynach, ruchy pełne gracji i

wcale nie przesadzone wymagania, szczególniej za młodu. Bo kobieta, panie, im

starsza, tym droższa, zapewne i dlatego nikt nie ciągnie na sześćdziesięciolatki,

że już nie ma na nie ceny. Rotszyld by zbankrutował!... Początkującej zaś da

pan trzy tysiące rubelków na rok, kilka prezencików i będzie panu wierna.:.

Ach, te kobietki!... Dostałem przez nie scjatyki, lecz nie mogę się na nie

gniewać...

Skończył swoją sztukę, ukłonił się według najpiękniejszych zasad i wyszedł z

uśmiechem; patrząc na jego wspaniałą minę i portfel, w którym nosił szczotki i

brzytwy, można by go wziąć za urzędnika z ministerium.

Wokulski po jego odejściu nawet nie pomyślał o młodych i niewymagających

baletniczkach; zajmowało go wielkiej doniosłości pytanie, które streścił w dwu

wyrazach, frak czy surdut? „Jeżeli włożę frak, wyjdę na eleganta pilnującego się

przepisów. które mnie w rezultacie nic nie obchodzą. A jeżeli włożę surdut,

mogę Łęckich obrazić. Zresztą niechże znajdzie się ktoś obcy... Nie ma rady,

jeżeli zdobyłem się na takie błazeństwa, jak własny powóz i koń wyścigowy, to

już frak muszę włożyć!”

Tak medytując śmiał się z tej otchłani dzieciństw, do której spychała go

znajomość z panną Izabelą.

„Ach, mój stary Hopferze! - mówił - o wy, moi koledzy uniwersyteccy i

syberyjscy, czy który z was wyobrażał sobie mnie zajmującego się podobnymi

kwestiami?...”

Ubrał się w garnitur frakowy i stanąwszy przed lustrem uczuł zadowolenie. Ten

obcisły strój najlepiej uwydatniał jego atletyczne kształty.

Konie czekały od kwadransa i było już wpół do szóstej. Wokulski włożył lekki

paltot i opuścił mieszkanie. Siadając do powozu był bardzo blady i bardzo

spokojny, jak człowiek, który idzie naprzeciw niebezpieczeństwu.

ROZDZIAŁ SZESNATY:

„ONA” - „ON” - I CI INNI

Tego dnia, kiedy Wokulski miał przyjść na obiad, panna Izabela wróciła od

hrabiny o piątej. Była trochę rozgniewana i bardzo rozmarzona, razem -

prześliczna.

Spotkało ją dziś szczęście i zawód. Wielki tragik włoski, Rossi, znany jej i

ciotce jeszcze z Paryża, przyjechał na występy do Warszawy. Natychmiast

odwiedził hrabinę i troskliwie wypytywał się o pannę Izabelę. Miał być dziś

drugi raz i hrabina specjalnie dla niego zaprosiła siostrzenicę. Tymczasem Rossi

205

nie przyszedł; przysłał tylko list, w którym przepraszał za zawód i

usprawiedliwiał się niespodziewaną wizytą jakiejś wysoko położonej osoby.

Przed paroma laty, właśnie w Paryżu, Rossi był ideałem panny Izabeli; kochała

się w nim, i nawet nie kryła swych uczuć, o ile, rozumie się, było to możliwym

dla panienki jej stanowiska. Znakomity artysta wiedział o tym, bywał co dzień w

domu hrabiny, grał i deklamował wszystko, co mu kazała panna Izabela, a

wyjeżdżając do Ameryki ofiarował jej włoski egzemplarz Romea i Juliiz

dedykacją: „Mdła mucha więcej ma mocy, czci i szczęścia aniżeli Romeo...”

Wiadomość o przybyciu Rossiego do Warszawy i o tym, że jej nie zapomniał,

wzruszyła pannę Izabelę. Już o pierwszej w południe była u ciotki. Co chwilę

wstawała do okna, każdy turkot przyspieszał bicie jej serca, za każdym

uderzeniem dzwonka drgała; zapominała się w rozmowie, na twarz jej wystąpiły

silne rumieńce... No - i Rossi nie przyszedł!...

A tak dziś była piękną. Ubrała się umyślnie dla niego, w jedwabną sukienkę

kremowej barwy (z daleka wyglądało to jak zmięte płótno), miała brylantowe

kolczyki (nie większe od ziarn grochu) w uszach i pasową różę na ramieniu. I

tyle. Ale niech żałuje Rossi, że jej nie widział!

Po czterogodzinnym oczekiwaniu wróciła do domu oburzona. Mimo jednak

gniewu wzięła do rąk egzemplarz Romea i Julii i przeglądając go myślała :

,,Gdyby też nagle wszedł tu Rossi?”

Nawet byłoby lepiej tu niż u hrabiny. Bez świadków mógłby jej szepnąć jakieś

gorętsze słówko; przekonałby się, że ona szanuje jego pamiątki, a nade

wszystko - przekonałby się (o czym tak głośno mówi duże lustro), że w tej

sukni, z tą różą i na tym błękitnym fotelu wygląda jak bóstwo.

Przypomniała sobie, że na obiedzie ma być Wokulski, i mimo woli wzruszyła

ramionami. Galanteryjny kupiec po Rossim, którego podziwiał cały świat,

wydał jej się tak śmiesznym, że po prostu ogarnęła ją litość. Gdyby Wokulski w

tej chwili znalazł się u jej nóg, ona może nawet wsunęłaby mu palce we włosy i

bawiąc się nim jak wielkim psem czytałaby tę oto skargę Romea przed

Laurentym:

„Niebo jest tu, gdzie mieszka Julia. Lada pies, kot, lada mysz marna żyje w

niebie, może patrzeć na nią; tylko - Romeo nie może! Mdła mucha więcej ma

mocy, więcej czci i szczęścia aniżeli Romeo. Jej wolno dotykać drogiej ręki Julii

i z płonących ust kraść nieśmiertelne zbawienie. Mucha ma tę wolność, ale

Romeo nie ma, bo on wygnany!... O księże, złe duchy wyją, gdy w piekle

usłyszą ten wyraz; maszże ty serce, ty, święty spowiednik i przyjaciel, drzeć ze

mnie pasy tym strasznym słowem - wygnanie...”

Westchnęła. - Kto wie, ile razy powtarza sobie te zdania wielki tułacz myśląc o

niej?... I może nawet nie ma powiernika!... Wokulski mógłby być takim

powiernikiem; on chyba wie, jak za nią można rozpaczać, bo on narażał dla niej

życie.

Odwróciwszy kilka kartek wstecz znowu czytała:

206

„Romeo! czemuż ty jesteś Romeo? Rzuć tę nazwę albo... przysięgnij być

wiernym mojej miłości, a wtedy ja wyprę się rodu Kapuletów...Zresztą - tylko

twoje nazwisko jest dla mnie nieprzyjazne, boś ty w istocie dla mnie nie

Monteki... O, weź inną nazwę, bo czym jest nazwa?:.. To, co zwiemy różą, pod

inną nazwą również by pachniało: tak i Romeo, bez nazwy Romeo, przecieżby

całą swą wartość zatrzymał. Więc, Romeo - rzuć twoją nazwę, a w zamian za to,

co nawet nie jest cząstką ciebie, weź mnie... ach!... całą...”

Jakież było dziwne między nimi podobieństwo: on - Rossi, aktor, a ona - panna

Łęcka. Rzuć nazwisko, rzuć swój zawód... Tak, ale cóżby wtedy zostało...

Zresztą nawet księżniczka krwi mogłaby wyjść za Rossiego i świat tylko

podziwiałby jej poświęcenie...

Wyjść za Rossiego?... Dbać o jego garderobę teatralną, a może przyszywać mu

guziki do nocnych koszul?...

Panna Izabela wstrząsnęła się. Kochać go bez nadziei - to dosyć...Kochać i

czasami porozmawiać z kim o tej tragicznej miłości... Możeby z panną

Florentyną. Nie, ona nie ma dosyć uczucia. Daleko lepiej nadawałby się do tego

Wokulski. Patrzyłby jej w oczy, cierpiałby za siebie i za nią, ona opowiadałaby

mu bolejąc nad własnym i nad jego cierpieniem i w taki sposób bardzo

przyjemnie upływałyby im godziny. Kupiec galanteryjny w roli powiernika!...


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: