– Chciał, żeby mu zostawić pieniądze w umówionym miejscu, skąd zabrałby je jego kumpel. Powiedziałem mu, że nie idę na żadne układy.

– Bardzo dobrze. Jeszcze mi tego brakowało, żebym musiał gonić gówniarza po całych Stanach, a nie daj Boże i świecie. Znów się do ciebie zwróci.

– Na koniec powiedział coś, co zabrzmiało jak groźba, i poradził, żebym przeglądał gazety.

– Tym bardziej nie należy dawać mu forsy. Bez pieniędzy szybciej się do nas zgłosi.

Dzięki Andersonowi miałem mniejsze wyrzuty sumienia, że nie dałem Billy’emu pieniędzy, co nie znaczy, że w ogóle przestałem je mieć.

– Odsłuchałem twoją wiadomość na sekretarce. Co się stało?

– Nic pilnego. Chciałem cię tylko poinformować, że zaczynają się naciski polityczne w sprawie Bishopa.

– Jakie naciski?

– Ja spełniam widzimisię burmistrza, a on spełnia widzimisię różnych innych panów, włączając w to Darwina Bishopa. Burmistrz zadzwonił, by mi powiedzieć, że niepotrzebnie cię zaangażowałem do tej sprawy. Nie rozumiał, po co nam psychiatra sądowy, skoro mamy podejrzanego. Wystarczy go tylko złapać i postawić w stan oskarżenia.

– Czytaj: zostaw miliardera w spokoju i zamknij sprawę.

– Bardzo dobrze rozumiesz język Nantucket.

– Co to dla nas oznacza na krótką metę?

– Nic, ani na krótką, ani na długą, chyba że mnie wywalą z roboty, przegonią z wyspy i postawią blokadę, żebym nie mógł wrócić.

W przeszłości mogłem liczyć na lojalność Andersona, ale chciałem się co do tego upewnić.

– Możesz mnie zwolnić, a ja będę dalej pracował nad tą sprawą w wolnym czasie – zaproponowałem.

– Oho, ależ ci się odmieniło. Najpierw nie chciałeś się zgodzić za żadne skarby, a teraz mówisz o pracy pro bono.

– Każdy się zmienia.

– Nie każdy. Jeśli będą mieli zakusy, by cię odstawić od tej sprawy, mnie również będą musieli od niej odsunąć. A na to się nie zgodzę.

– Rozumiem. – Przez jakiś czas napawałem się przyjemnym uczuciem, jakie wzbudziła we mnie lojalność Andersona. – Ja też otrzymałem dziś wiadomość od Bishopa. Kazał mnie śledzić, gdy byłem na lunchu z Julią. Jeden z jego goryli siedział w range roverze zaparkowanym naprzeciwko restauracji.

Anderson przez chwilę milczał.

– Myślę, że powinieneś tu przyjechać na parę dni – stwierdził.

– Chcesz mnie popilnować.

– Czemu nie? Ty pilnowałeś mnie wiele razy.

Sam zacząłem myśleć, żeby się przenieść na wyspę, zwłaszcza że Billy kręcił się w pobliżu, na co wskazywały jego telefony.

– Czy są jakieś szansę, żebym mógł jeszcze raz porozmawiać z Bishopem? – zapytałem.

– Zobaczę, co się da zrobić – odparł Anderson. – Kazał cię śledzić, to może zechce osobiście sprawdzić, co kombinujesz.

– Przypłynę wieczornym promem, o ile jeszcze będą wolne miejsca. Jeśli załatwisz mi to spotkanie, będę miał zapełniony karnecik. Jutro wybieram się na pogrzeb Brooke Bishop.

– Na zaproszenie Julii?

– Tak.

Tym razem cisza trwała trochę dłużej.

– Słuchaj, znamy się bardzo długo… – odezwał się w końcu.

Wiedziałem, do czego zmierza.

– Nie musisz mówić.

– Powiem ci tylko, jak sprawy stoją: nie wolno ci tknąć Julii Bishop.

– Nie tknąłem jej.

– Nie tknąłeś i nie tkniesz.

Zawahałem się.

– Posłuchaj mnie – podjął Anderson. – To, że kręcisz z zamężną kobietą, jest twoją sprawą. Nie mam zamiaru ci prawić morałów.

– To dobrze.

– Ale nie możesz tknąć Julii Bishop, bo to zmąciłoby twój pogląd na sprawę. Jeśli chcesz mieć jasne spojrzenie, musisz zachować dystans, rozumiemy się?

Dobrze wiedziałem, o co mu chodzi. Przenoszenie stosunków zawodowych na grunt osobisty jest zawsze nierozsądne. A w wypadku relacji psychiatra-pacjent także nieetyczne. Julia jednak pociągała mnie tak bardzo, że przestałem widzieć, gdzie przebiega ta granica. Czułem, że nie mogę składać żadnych obietnic co do rozwoju mojej znajomości z Julią.

– Rozumiemy – zdołałem wykrztusić.

– I…

– I postaram się przypłynąć promem tak, jak ci mówiłem.

– Igrasz z ogniem, Frank.

– Słyszę.

Anderson ciężko westchnął.

– Zadzwoń do mnie, gdy przybijesz do brzegu.

– Obiecuję.

Spakowałem kilka rzeczy, ale zorientowałem się, że o czymś zapomniałem, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę zainteresowanie, jakim darzył mnie Darwin Bishop. Podszedłem do łóżka i wyjąłem spod materaca kieszonkowego browninga. Wepchnąłem go do kieszeni spodni. Sporo czasu upłynęło, odkąd ostatni raz nosiłem go przy sobie, ale widać znowu było trzeba.

Następnie poszedłem do kuchni i zajrzałem do szafki nad lodówką. Nie otwierałem jej od ponad dwóch lat, ale też nie wyrzuciłem jej zawartości. W środku znajdowała się kolekcja słodowych whisky czekająca na taką chwilę jak ta, gdy pewien rodzaj kłopotów znów stanie się moim. W szafce była też podniszczona srebrna piersiówka z wyrytym z przodu monogramem „FGC”. Frank Galvin Clevenger. Nigdy nie przepadałem za monogramami, ale ponieważ mój ojciec miał na imię Galvin, doszedłem do wniosku, że litera „G” jak najbardziej pasuje do pojemnika zawierającego zarazki choroby, na którą obaj zapadliśmy.

Otworzyłem szafkę i wyjąłem piersiówkę oraz butelkę dwudziestoletniej glenlivet. Odkręciłem obie. Następnie w rytualnym akcie, który przypominał mi trochę transfuzję, a trochę upuszczanie krwi, przelałem cienką strużką zawartość butelki do piersiówki, wsłuchując się w znajomą pieśń alkoholu rozpryskującego się na dnie pustej metalowej flaszki. Z początku niską i gardłową i lekko piskliwą pod koniec. Wsłuchiwałem się w nią z przerażeniem i, co gorsza, z nostalgią.

Odłożyłem butelkę z powrotem do szafki, a piersiówkę włożyłem do tylnej kieszeni spodni. I tak wyszedłem z mieszkania, wyruszając w drogę zarówno ku swojej przyszłości, jak i przeszłości.

Zarezerwowałem miejsce na promie odpływającym z Hyannis o dziewiętnastej. Miałem zamiar zostawić pikapa na tamtejszym parkingu, ale gdy urzędnik z kompanii promowej powiedział, że pojawiła się możliwość przewiezienia samochodu (cudownym zrządzeniem losu od czerwca), bez ociągania zapłaciłem dwieście dwa dolary i wjechałem na pokład.

North Anderson zadzwonił do mriie na komórkę i zaproponował, żebym zamieszkał u nich w domu, ale mu podziękowałem, gdyż nie chciałem nadużywać ich gościnności. Granie roli pani domu, gdy się jest w szóstym miesiącu ciąży, z pewnością byłoby dla Tiny średnią przyjemnością. Poza tym wolałem mieć własną bazę wypadową. Podałem Andersonowi czas przybycia i zarezerwowałem sobie miejsce w Breakers przy Easton Street, części kompleksu hotelowego White Elephant ciągnącego się wzdłuż północnego brzegu zatoki Nantucket.

Uciąłem sobie godzinną drzemkę w samochodzie, po czym wyszedłem na pokład, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Było około dziesięciu stopni, czyli dość chłodno jak na późny czerwiec. Stałem na rufie, wdychając wilgotne powietrze i patrząc na spienione fale. Zastanawiałem się, czy Billy też odbył taką samą podróż. Wyobraziłem sobie, jak przekrada się na ląd, starając się, żeby nikt go nie rozpoznał, co wydawało mi się wyjątkową okrutną ironią losu wobec chłopaka, który już raz został pozbawiony tożsamości – a także biologicznych rodziców, ojczyzny, nazwiska i ojczystego języka. Teraz musiał jeszcze ukrywać, jak wygląda, przynajmniej jakiś czas. Nie zdziwiłbym się, gdyby zdecydował się zamienić tę pozorną śmierć na rzeczywistą. Ludzie czasem uważają, że samobójstwo to sposób na zapanowanie nad swoim życiem – ostatnia desperacka próba, jaką podejmuje dusza, by się uwolnić od ziemskich wpływów.

Pomyślałem o swojej pierwszej sesji psychoterapeutycznej z doktorem Jamesem. Przez kilka minut opowiadałem mu o pielęgniarce, z którą romansowałem. Ona pragnęła poważniejszego związku, ja jednak nie byłem na niego gotowy i wyglądało na to, że będziemy musieli się rozstać. Z perspektywy czasu widzę, że ów romans nie miał przyszłości; nigdy zresztą nie czułem się gotowy na prawdziwy związek.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: