10

Klub tenisowy Brant Point przy North Beech Street wyglądał tak, jak powinno wyglądać miejsce, w którym bogaci próżniacy spędzają wolny czas. Na płocie otaczającym korty wisiały płachty zielonego nylonu nie tylko po to, by zapewnić graczom osłonę przed słońcem, ale także, by ukryć ich przed obiektywami paparazzich. Budynek klubowy charakteryzował się skromną elegancją, a jego umeblowanie ograniczało się do głębokich foteli, w których można było godzinami przesiadywać i sącząc dżin z tonikiem, rozprawiać o tym czy tamtym zagraniu, tej czy tamtej rakiecie lub za pomocą palmtopa sprawdzać notowania giełdowe.

Ruszyłem do Brant Point sprzed hotelu, pod który podwiózł mnie Anderson. Miałem nadzieję, że uda mi się porozmawiać sam na sam z Garretem Bishopem. Instynkt mi podpowiadał, że chłopiec stronił od ludzi nie tylko z powodu żałoby.

Gdy tuż przed drugą przyjechałem do klubu, finałowy pojedynek w singlu dobiegał końca. Na prowizorycznych trybunach zasiadł komplet widzów. Garret wygrał pierwszego seta sześć do dwóch, w drugim prowadził cztery do jednego. Serwował i miał szansę na kolejnego gema. Odchylił się do tyłu. Z brwi ściekały mu kropelki potu. Podrzucił piłkę, śledząc ją niczym myśliwy zwierzynę. Następnie zamachnął się, wkładając w to wszystkie siły swojego umięśnionego ciała. Ciszę przerwał głuchy odgłos, przeciwnik nie zdążył dobiec do piłki i było pięć do jednego.

Co to za człowiek – zastanawiałem się – który potrafi tak znakomicie grać, gdy za cztery godziny ma jechać na pogrzeb siostry? Ile kosztowało Garreta sprostanie wymaganiom Darwina Bishopa, który żądał od syna perfekcji niezależnie od tego, pod jaką był presją? Gdzie się podział jego niepokój, smutek i strach?

Mecz skończył się pięć minut później wynikiem sześć do dwóch, sześć do jednego. Garret wygrał meczbola, udając, że chce ściąć zbyt krótki lob. Przeciwnik cofnął się do linii autowej, a tymczasem Garret ledwie musnął rakietą piłkę, tak że spadła tuż za siatką.

Wybuchły owacje, lecz Garret odwrócił się i zszedł z kortu, nie wznosząc triumfalnie rąk, nie kłaniając się widzom i nie wymieniając z przeciwnikiem uścisku dłoni nad siatką.

Dogoniłem go w połowie drogi do budynku klubu.

– Garret! – zawołałem za nim. Nie zatrzymał się. Przyspieszyłem kroku, by się z nim zrównać. Szedł, patrząc przed siebie. – Garret! – krzyknąłem trochę głośniej.

Obrócił się do mnie z obojętnym wyrazem twarzy.

– O co chodzi? – zapytał, niczym nie zdradzając, że mnie poznaje.

– Jestem Frank Clevenger. Spotkaliśmy się już. Byłeś z matką, a ja z kapitanem Andersonem.

Szedł dalej.

– Jestem psychiatrą – podpowiedziałem mu.

– Wiem, kim pan jest – odparł, nie zwalniając.

– Chciałbym chwilkę z tobą porozmawiać.

– Nie widzę potrzeby. – Przyspieszył kroku. – Sam sobie poradzę.

Zaświtało mi w głowie, że myśli, iż przysyła mnie Julia, bym mu pomógł dojść do siebie po morderstwie Brooke.

– Nikt nie wie, że tu jestem. Przyjechałem z własnej woli. Potrzebuję informacji.

– Jakich?

Postanowiłem nie silić się na subtelności.

– Chcę, żebyś opowiedział mi jak najwięcej o swoim ojcu.

Zatrzymał się i odwrócił do mnie.

– O ojcu? – zapytał z wyraźnym napięciem w głosie.

– Tak.

– Co pan chce o nim wiedzieć?

Miałem wrażenie, że zdołam więcej od niego wyciągnąć, jeśli dam mu do zrozumienia, że podejrzewam Darwina o udział w zabójstwie Brooke. Może uczepi się tej szansy, by się wyrwać spod jego wpływu.

– Mam wątpliwości co do oficjalnej wersji, że Billy jest zabójcą twojej siostry. Rozglądam się za innymi możliwościami.

Popatrzył na mnie niepewnie.

– Przecież pracuje pan dla Wina, prawda?

Przypomniałem sobie, że Billy zadał mi to samo pytanie.

Zwróciłem też uwagę, że Garret mówi o ojcu, używając jego imienia. Żadnych czułości.

– Nie – zaprzeczyłem. – Pracuję dla policji.

– Zwykle policja też dla niego pracuje.

Słowa Garreta sprawiły, że jeszcze raz się zastanowiłem, czy na pewno North Anderson zawsze trzymał się z dala od rodziny Bishopa. Ale wahałem się tylko chwilę. Przeszliśmy z Andersonem przez piekło i razem z niego wróciliśmy.

– Nikogo z prowadzących dochodzenie nie ma na liście płac twojego ojca – zapewniłem go. – Może to właśnie go niepokoi.

Garret popatrzył pod nogi, a potem znowu na mnie.

– W porządku – rzucił, mierząc mnie spojrzeniem. – Porozmawiajmy.

– Czy twoim zdaniem Billy zabił waszą siostrę?

– Nie.

– A co się wydarzyło?

– Myślę, że urodziła się martwa.

– Co proszę?

– Poronienie.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie rozumiem.

– Nie tylko Brooke, ale one obie. Tess również.

– O co ci chodzi?

– Chodzi mi o to, że w tym domu wszyscy jesteśmy martwi. Liczy się tylko jedna osoba. Darwin Harris Bishop.

– Podobno zmusił cię dzisiaj do gry w turnieju. Wiem to od Claire.

– Claire – powtórzył z pogardą. Pokręcił głową. – Nic pan nie rozumie.

– Czego nie rozumiem?

– Tu nie chodzi o turniej, o tenis, ale o wszystko. O to, w co się ubieram, jakich mam przyjaciół, co studiuję, co myślę, co czuję.

Pod pewnym względem słowa Garreta przypominały typowe pretensje siedemnastolatka do rodziców. I chyba dlatego odpowiedziałem niezbyt zręcznym frazesem.

– Nie zostawia ci miejsca na własne życie.

– Zgadł pan. Przechodzę trudny okres.

– Przepraszam. Nie to miałem na myśli – poprawiłem się natychmiast.

Garret znów spojrzał pod nogi, kopnął kamyk i zaśmiał się pod nosem.

– Naprawdę chciałbym się czegoś dowiedzieć o stosunkach panujących w waszym domu – powiedziałem.

Znów spojrzał na mnie. Wydął wargi.

– Człowiek czuje się tam, jakby coś go zżerało od środka, aż zostaje z niego pusta skorupa. Tata jest kimś w rodzaju Jeffreya Dahmera. Tylko nie musi cię oblewać kwasem, żeby zrobić z ciebie zombie. Ma na to inne sposoby.

Garret najwyraźniej uważał ojca za despotę, ale ja chciałem się dowiedzieć, czy ma jakieś dowody świadczące o tym, że Darwin Bishop miał coś wspólnego z morderstwem Brooke.

– Czy w tę noc, kiedy zabito Brooke, widziałeś coś niezwykłego? Czy sądzisz, że twój ojciec…

Garret spojrzał przed siebie.

– Pan wciąż nie rozumie istoty sprawy.

– Ale chciałbym. Daj mi jeszcze jakąś podpowiedz.

– W naszej rodzinie powietrza starcza jedynie dla Wina. Reszta musi walczyć o każdy jego haust. Tak więc jakie to ma znaczenie, kto udusił Brooke? – Zaczął się we mnie wpatrywać jeszcze intensywniej. – Żadne. W pewnym sensie nawet dobrze się stało. Mniej cierpiała. Krócej.

Garret mówił jak ktoś, kto stracił wszelką nadzieję. Jak więzień, który nie widząc szans na ucieczkę, przestaje walczyć o wolność.

– Wciąż możesz pomóc Billy’emu – przypomniałem mu. – Wiem, że wy dwaj nie jesteście ze sobą zżyci, ale jemu grozi, że resztę życia spędzi za kratkami.

– Tam będzie miał więcej wolności niż tutaj. Poza tym wątpię, by strażnicy bili go tak mocno.

Powiedział to głośno i wyraźnie. Julia, Billy i Garret, wszyscy oni, wbrew temu, co twierdził Darwin Bishop, zaprzeczali, by rany na plecach Billy’ego były wynikiem samookaleczenia.

– Jeśli Billy jest niewinny, a ty możesz to udowodnić, to znaczy, że musiałeś coś widzieć w noc śmierci Brooke.

– A co zrobię, jeśli zaryzykuję i zdecyduję się zeznawać przeciwko Winowi, a jego w końcu uniewinnią?

Nie znalazłem dobrej odpowiedzi na to pytanie. Kiedy się głowiłem, co mu powiedzieć, odszedł.

– Dokąd idziesz?! – zawołałem za nim.

Obrócił głowę, ale się nie zatrzymał.

– Niech pan to przemyśli. Nikt z nas nie ucieknie przed Winem. Billy wciąż tego nie może zrozumieć, w przeciwnym razie już dawno wróciłby do szpitala.

Odwrócił się i przyspieszył kroku, zmierzając w stronę budynku klubu.

Wsiadłem do pikapa i wystukałem numer do domu, by sprawdzić, czy w poczcie głosowej nie ma nowych wiadomości od Billy’ego, ale nic nie było.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: