– Teraz już za późno.
– Możliwe. – Przejechał palcem po wardze. Leciała z niej krew. – Nie jest pan jej pierwszym kochankiem. Pański kumpel, North, również ją miał. Ona nie jest wybredna.
Nic nie powiedziałem. Bishop spojrzał na mnie.
– Jest to panu obojętne. I tak pan jej pragnie. Nie może pan bez niej żyć. – Zrobił pauzę. – Podobnie jak ja. – Spojrzał w sufit, wziął głęboki oddech i potrząsnął głową, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Następnie przesunął wzrokiem po ścianach. Głośno przełknął ślinę. – Już tu byłem – rzekł cicho. – Sam. Bez niczego. Zawsze wypływam na powierzchnię.
Zabrzmiało to niemal jak mantra, którą powtarzał, by dodać sobie otuchy. Prawie zrobiło mi się go żal.
– Nikt panu nie przeszkadza stać się bogatszym wewnętrznie – poradziłem mu.
O siódmej rano zadzwonił do mnie Drake Slattery, lekarz Lilly, by mnie poinformować, że jego podopieczna wychodzi tego dnia do domu. Powiedziałem mu, że wpadnę się z nią zobaczyć.
Gdy wszedłem do jej pokoju, siedziała w fotelu obok łóżka. Była już w dżinsach i prostej jasnozielonej bluzce, włosy miała odgarnięte na bok, a usta pomalowane ładną różową szminką. Czytała jakieś czasopismo. Zapukałem. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się.
– Proszę, wejdź – powiedziała.
Przysunąłem sobie drugi fotel.
– Co czytasz? – Wskazałem czasopismo.
Podniosła je tak, żebym mógł przeczytać tytuł na okładce: „True Confessions”.
– Odpowiednia lektura, co? – rzuciła.
Uśmiechnąłem się.
– Chyba tak.
– Wychodzę dzisiaj do domu.
– Jak się czujesz?
– Szczerze?
– Oczywiście.
– Chciałabym to znowu zrobić.
– Wstrzyknąć sobie zarazki?
Kiwnęła głową.
– Przez cały czas o tym myślę. Czasem nawet śni mi się, że to robię. – Spojrzała mi prosto w oczy. – Nie spodziewałam się, że będzie mi tak ciężko.
Przypadek Lilly przypominał sytuację narkomana, który próbuje odstawić narkotyki. Dla niej takim narkotykiem był zastrzyk i zakażenie, które się po nim wywiązywało. Powodował on u niej paraliż umysłu, tak że nie mogła się skupić na swoich skomplikowanych uczuciach do dziadka. Teraz pod naporem bolesnej rzeczywistości ten umysł błagał, by nie przerywała brania.
– Czy myślałaś jeszcze o swoich stosunkach z dziadkiem? – zapytałem.
Wydawało mi się, że nie chce o tym mówić, więc spróbowałem bardziej prowokacyjnego pytania.
– O czym myślisz, gdy leżysz w łóżku?
Zarumieniła się.
– Wyobrażam sobie… Mam sen, ale zupełnie inny niż to, co mi się śniło, gdy robiłam sobie krzywdę.
– Co ci się takiego śni?
– Śni mi się, że to ja robię jemu krzywdę.
Nie zdziwiło mnie to. Im dłużej Lilly powstrzymywała się od swojego zgubnego nałogu i im częściej myślała o swoich nienormalnych stosunkach z dziadkiem, które stały się przyczyną tego nałogu, tym większe było prawdopodobieństwo, że wyzwoli to w niej złość. Chciałem, aby wiedziała, że nie musi się jej wstydzić i może o niej otwarcie rozmawiać – ze mną lub ze swoim nowym (a moim dawnym) terapeutą Tedem Jamesem.
– W jaki sposób?
– To takie okropne.
– Ale to tylko sen. Jedyną osobą, której to sprawia ból, jesteś ty.
Przez kilka sekund patrzyła na swoją nogę.
– Śni mi się, że leżę w łóżku – zaczęła z ociąganiem. – Dziadek przychodzi do mojego pokoju, żeby pocałować mnie na dobranoc. – Spojrzała na mnie.
– I co potem? – zapytałem, starając się, by zabrzmiało to beznamiętnie.
– Udaję, że śpię. On podchodzi coraz bliżej. Wydaje mi się, jakby trwało to całą wieczność. W końcu dostrzegam jego cień na ścianie. Widzę, jak się nachyla nade mną, by mnie pocałować. I gdy już ma dotknąć ustami mojego czoła, ja odwracam się… – Zamknęła oczy.
– I… – szepnąłem zachęcająco.
– Mam w ręku nóż – powiedziała, nie otwierając oczu.
– I co się dzieje?
Popatrzyła mi prosto w oczy.
– Podrzynam mu gardło. – Wyglądała na autentycznie przerażoną.
– I co potem?
– On patrzy na mnie tak przeraźliwie zdumiony, jakby nie miał pojęcia, dlaczego to zrobiłam. I to w tym wszystkim jest najgorsze. To jego spojrzenie. Gorsze nawet niż widok tego, co mu zrobiłam, no wiesz, krwi tryskającej mu z szyi. Nie mogę zapomnieć tego jego wyrazu twarzy.
Uważaj, żeby te jej uczucia nie przeniosły się na jawę – odezwał się mój wewnętrzny głos.
– Ale w tej chwili nie odczuwasz pokusy, by zrobić swojemu dziadkowi krzywdę, prawda?
Spojrzała na mnie, jakbym spadł z księżyca.
– Na Boga, oczywiście, że nie. Nigdy nie chciałam go skrzywdzić.
– Jasne, że nie.
Koszmar, który dręczył Lilly, był oczywisty. Przez wiele lat nie była pewna intencji dziadka i jego zakusów. Osaczał ją, był coraz bliżej, nawet jej nie dotykając. Dla nieświadomego umysłu dorastającej dziewczynki jego podchody wydają się trwać całą wieczność. Gniewają to, że nią manipuluje, ale tej złości towarzyszy również pociąg seksualny. Stąd wyobraża sobie, że zabija dziadka w momencie, gdy dotyka ustami jej czoła. Nawet zdumienie dziadka wydaje się jak najbardziej na miejscu. Pewnie nigdy świadomie nie chciał skrzywdzić Lilly, lecz jedynie reagował automatycznie pod wpływem swoich wypaczonych odruchów emocjonalnych – swojego cienia – które zrodziły się na skutek jakiegoś urazu psychicznego doznanego w dzieciństwie.
Uświadomił mi to Ted James wiele lat temu. Próbował mi pomóc zapomnieć o złości do ojca, co nigdy do końca mi się nie udało.
– W końcu uświadomisz sobie – mówił James – że nie masz kogo winić czy nienawidzić. Twój ojciec był ofiarą, tak samo jak ty.
Spojrzałem na Lilly.
– Może twój dziadek wygląda na zdumionego – powiedziałem do niej – gdyż nigdy do niego nie dotarło, że wasze relacje stały się toksycznym związkiem. Może podobnie jak ty nie rozumiał, co się z wami działo.
– Innymi słowy, tak naprawdę wcale nie chciał mnie przelecieć.
– Być może nie.
Wyglądało na to, że głęboko zastanawia się nad tym spostrzeżeniem.
– Czy mówisz coś do niego, gdy patrzy na ciebie tym zdumionym wzrokiem? Po tym, jak mu podrzynasz gardło? – spytałem.
– Nie. Wtedy właśnie się budzę.
– A co byś mu powiedziała?
Potrząsnęła głową.
– Nie wiem – odparła.
– Pomyśl o tym.
Uśmiechnęła się, a następnie spojrzała w bok, przypuszczalnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Po kilku sekundach znów popatrzyła na mnie.
– Miłych snów. Karaluchy do poduchy – roześmiała się.
Też się roześmiałem, aby rozładować napięcie. Gdyby była moją stałą pacjentką, jej słowa oraz ton głosu, jakim je wypowiedziała – łączącym niewinność ze złością i jakąś nieokreśloną zmysłowością – stanowiłyby idealne pole startowe do lotów nad obszarem jej traumy. To naprawdę dobry znak.
– Wszystko będzie dobrze – oświadczyłem.
– Tak myślisz?
– Ja to wiem. – Wyciągnąłem do niej rękę. – Powodzenia. Będę o tobie myślał.
Tego dnia Billy miał wyjść z więzienia, ale tryby machiny sprawiedliwości zawsze się zacinają. Nie wyszedł ani tego, ani następnego dnia. Żartowaliśmy sobie, że pewnie wypuszczą go w Dzień Niepodległości, ale to także nie nastąpiło. Musieliśmy zaczekać dziesięć dni, nim dokumenty przepłynęły z biura prokuratora okręgowego do więzienia. Wreszcie 10 lipca pojechałem do Zakładu Karnego Hrabstwa Suffolk, by zobaczyć, jak otwierają się dwie pary przesuwanych drzwi oddzielające niby dobro od zła. Billy podbiegł do mnie, tylko raz oglądając się za siebie.
– Nie mogę uwierzyć, że stamtąd wyszedłem – powiedział. – Dziękuję ci.
– Podziękowałbyś mi naprawdę, gdybyś pomyślał o czymś.
– O czym?
– O sobie. O kradzieżach, maltretowaniu zwierząt, podpalaniu. Nie można tego tak zostawić.
– To już przeszłość. Nie zmarnuję szansy, jaką mi dałeś.
– Tak długo, jak od niej uciekasz, przeszłość staje się przyszłością. Strata rodziców, wyjazd z Rosji, zamieszkanie u Darwina – mogę ci zaręczyć, że obojętnie jaką drogę wybierzesz, zaprowadzi cię ona do tego z powrotem. Nie uciekniesz. Widziałem to dziesiątki razy. U dzieciaków bardzo podobnych do ciebie.