Włączyła radio, które stało na jej szafce nocnej, poszukała nowojorskiej stacji WNYC. Rozległy się ciche dźwięki melodii „I'll Never Smile Again". Peter poruszył się przez sen. W ostrych promieniach słońca jego porcelanowa cera prawie nie odcinała się od białej satynowej pościeli. Kiedyś Margaret uważała, że wszyscy inżynierowie gładko zaczesują włosy, na nosie noszą grube okulary, a z kieszeni sterczą im niezliczone ołówki. Peter wcale nie wyglądał na inżyniera z jej wyobrażeń – wyraziste kości policzkowe, silna broda, łagodne zielone oczy, niemal czarne włosy. Kiedy tak leżał z odsłoniętym torsem, kojarzył się Margaret z postaciami z obrazów Michała Anioła. W niczym nie przypominał mieszkańców północnej części Long Island, w niczym nie przypominał jasnowłosych młodzieńców, którzy urodzili się w bogactwie i zamierzali spędzić życie w leżakach. Peter był inteligentny, ambitny i błyskotliwy. Wszystkich ich przerastał o głowę.

Spojrzała na niewyraźne niebo i zmarszczyła brwi. Peter nie znosił takiej sierpniowej pogody. Będzie rozdrażniony i czepliwy. Prawdopodobnie rozpęta się burza, która zrujnuje przyjemność powrotu do miasta.

Może powinnam poczekać, nie mówić mu dzisiaj – rozważała w duchu.

– Wstawaj, Peter, albo to się nigdy nie skończy – odezwała się, szturchając męża palcem u nogi.

– Jeszcze pięć minut.

– Nie mamy pięciu minut, kochanie. Peter nawet się nie ruszył.

– Kawy – błagał.

Pokojówki zostawiły kawę pod drzwiami sypialni. Dorothy Lauterbach nie znosiła tego obyczaju; uważała, że korytarz na górze upodabnia się wtedy do hotelu Plaża. Ale tolerowała go pod warunkiem, że dzieci podporządkują się jedynemu weekendowemu obowiązkowi i zejdą na śniadanie punktualnie o dziewiątej.

Margaret nalała kawy do filiżanki i podała Peterowi. Przekręcił się na bok i wypił odrobinę. Potem usiadł i spojrzał na żonę.

– Jak ty to robisz, że wyglądasz tak cudownie w dwie minuty po wyjściu z łóżka?

Margaret odetchnęła z ulgą.

– Widzę, że dopisuje ci humor. Bałam się, że będziesz miał kaca i będziesz się zachowywał jak zwierzak.

– Owszem, mam kaca. Benny Goodman gra mi w czaszce, a język mam taki chropowaty, że trzeba by go ogolić. Ale bynajmniej nie zamierzam się zachowywać jak… – Zawahał się. – Jak to powiedziałaś?

– Jak zwierzak. – Przysiadła na brzegu łóżka. – Musimy coś omówić, a wydaje mi się, że ten moment jest równie dobry jak każdy inny.

– Hmmm. To brzmi groźnie, Margaret.

– Zobaczymy. – Popatrzyła na niego z rozbawieniem, po czym udała irytację. – Lepiej wstań i ubierz się. A może nie potrafisz równocześnie się ubierać i słuchać?

– Jestem wszechstronnie wykształconym i wysoce poważanym inżynierem. – Peter zmusił się do wstania i jęknął z bólu. – Może mi się uda.

– Chodzi o ten wczorajszy telefon.

– Ten, co to byłaś taka tajemnicza?

– Właśnie o niego chodzi. Dzwonił doktor Shipman. Peter znieruchomiał.

– Jestem w ciąży. Będziemy mieli drugie dziecko. – Margaret spuściła wzrok i bawiła się supłem bluzki. – Nie planowałam tego. Po prostu tak wyszło. Moje ciało wreszcie doszło do siebie po Billym i… Cóż, natura zajęła się resztą. – Spojrzała mężowi w oczy. – Już od jakiegoś czasu to podejrzewałam, ale bałam się powiedzieć.

– Wielkie nieba, dlaczego się bałaś?

Ale sam znał odpowiedź na swoje pytanie. Już dawno oświadczył Margaret, że nie życzy sobie więcej dzieci, dopóki nie zrealizuje marzenia swego życia i nie założy własnej firmy inżynierskiej. Teraz, mając zaledwie trzydzieści trzy lata, cieszył się reputacją jednego z najlepszych inżynierów w kraju. Zdobywszy, jako najlepszy na roku, dyplom prestiżowej Politechniki Rensselaera, rozpoczął pracę w Northeast Bridge Company, największej specjalizującej się w budowie mostów firmie konstruktorskiej na Wschodnim Wybrzeżu. Po pięciu latach awansował na naczelnego inżyniera, dopuszczono go do spółki i postawiono na czele stuosobowego zespołu. W 1938 roku Amerykańskie Towarzystwo Inżynierii Cywilnej przyznało mu tytuł inżyniera roku za jego innowacyjne rozwiązanie, wykorzystane przy konstrukcji mostu wiszącego nad Hudsonem w Nowym Jorku. W Scientific American pojawił się artykuł o Peterze. Nazywano go tam „najbardziej obiecującym inżynierem swego pokolenia". Jednak on chciał czegoś więcej: chciał założyć własną firmę. Bratton Lauterbach obiecał w stosownej chwili, może za rok, wesprzeć zięcia finansowo, lecz widmo nadchodzącej wojny przyhamowało te plany. Jeśli Stany Zjednoczone zostaną wciągnięte w wojnę, w jednej chwili wszystkie pieniądze przeznaczone na inwestycje publiczne pójdą na wydatki wojenne. Firma Petera padnie, zanim jeszcze zdąży wystartować.

– Który to miesiąc? – spytał.

– Koniec drugiego.

Twarz Petera rozjaśnił uśmiech.

– Nie jesteś na mnie zły?

– Oczywiście, że nie!

– A co z twoją firmą i wstrzymaniem się z dziećmi? Pocałował ją.

– To się nie liczy. To wszystko jest bez znaczenia.

– Ambicja to cudowna rzecz, byle nie w nadmiarze. Peter, od czasu do czasu musisz się odprężyć, cieszyć się życiem. W końcu życie to nie próba generalna.

Peter skończył się ubierać.

– Kiedy zamierzasz powiedzieć o tym matce?

– W swoim czasie. Pamiętasz, co wyprawiała, kiedy się spodziewałam Billy'ego. Szału można było dostać. Jeszcze zdążę jej powiedzieć.

Peter usiadł obok żony.

– Chodźmy jeszcze do łóżka przed śniadaniem.

– Peter, nie możemy. Mama nas zabije, jeśli się nie zjawimy na czas.

Pocałował ją w kark.

– A kto to przed chwilą głosił, że życie to nie próba generalna? Przymknęła oczy, wygięła szyję.

– To nieuczciwe. Przekręcasz moje słowa.

– Wcale. Całuję cię.

– Tak…

– Margaret! – rozległo się z dołu wołanie Dorothy Lauterbach.

– Już idziemy, mamo.

– No tak – mruknął Peter, ruszając za żoną.

Walker Hardegen przyłączył się do lunchu, który jedli przy basenie. Siedzieli pod parasolem: Bratton z Dorothy, Margaret z Peterem i Jane z Hardegenem. Znad zatoki powiał wilgotny, zmienny wiatr. Hardegen był prawą ręką Brattona Lauterbacha w banku. Wysoki, postawny, o szerokich barach, wielu kobietom kojarzył się z Tyrone'em Powerem. Skończył Harvard, grał w reprezentacji uczelni i na ostatnim roku jemu drużyna zawdzięczała zwycięstwo nad Yale. Jako pamiątka po grze w futbol zostało mu kontuzjowane kolano i lekkie utykanie, które jeszcze bardziej przyciągało do niego kobiety. Mówił z charakterystycznym za- śpiewem z Nowej Anglii i często się uśmiechał.

Wkrótce po tym, jak zaczął pracować w banku, zaprosił Margaret i wtedy często się spotykali. On chciał pogłębić ten związek, Margaret nie. Zerwała z nim, ale nadal widywali się na przyjęciach i zostali przyjaciółmi. Pół roku później poznała Petera i zakochała się w nim po uszy. Walker nie mógł znaleźć sobie miejsca. Pewnego wieczoru w Copacabanie, wstawiony i straszliwie zazdrosny, dopadł Margaret, błagając, by się z nim spotkała. Kiedy odmówiła, chwycił ją za ramię i szarpnął. Margaret zmierzyła go lodowatym wzrokiem, jasno dając mu do zrozumienia, że jeśli nie przestanie się zachowywać jak szczeniak, zrujnuje mu karierę.

Incydent pozostał ich tajemnicą. Nawet Peter o nim nie wiedział. Hardegen szybko awansował, w końcu stał się najbardziej zaufanym pracownikiem Brattona. Margaret wyczuwała w stosunkach między Hardegenem a Peterem skrywane napięcie. Obaj byli młodymi, inteligentnymi i przystojnymi mężczyznami, obaj robili karierę. Sytuacja pogorszyła się na początku tych wakacji, kiedy Peter odkrył, że Hardegen jest przeciwny pożyczce na stworzenie jego firmy.

– Nie należę do tych, którzy na złamanie karku lecą na Wagnera, zwłaszcza w obecnym klimacie – Hardegen przerwał i wypił łyk schłodzonego białego wina, podczas gdy wszyscy przy stole parsknęli śmiechem – ale naprawdę musicie się wybrać do Metropolitan i zobaczyć Herberta Janssena w „Tannhäuserze". Coś wspaniałego.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: