– Słyszałam o tym same dobre rzeczy - zgodziła się Dorothy. Przepadała za dyskusjami o operze, teatrze, nowych książkach i filmach. Z prawdziwą przyjemnością rozmawiała z Hardegenem, który mimo nawału pracy w banku potrafił wszystko obejrzeć i przeczytać. Sztuka stanowiła bezpieczny temat, w przeciwieństwie do kwestii rodzinnych i plotek, których Dorothy nie znosiła.
– Widzieliśmy Ethel Merman w nowym musicalu Cole Portera – podjęła rozmowę Dorothy, kiedy podawano pierwsze danie, zimną sałatkę z krewetek. – Zapomniałam tytułu.
– „Dubarry Was a Lady" – podrzucił Hardegen. – Świetna rzecz.
Hardegen dalej prowadził konwersację. Wczoraj po południu wybrał się na korty Forest Hills i oglądał mecz Bobby'ego Riggsa. Jego zdaniem Riggs to pewny kandydat na zwycięzcę tegorocznego US Open. Margaret przyglądała się matce, która nie odrywała wzroku od Hardegena. Dorothy uwielbiała Walkera, traktowała go jak członka rodziny. Jasno kiedyś dała jej do zrozumienia, że wolałaby jego zamiast Petera na zięcia. Hardegen wywodził się z zamożnej konserwatywnej rodziny z Maine, nie tak bogatej jak Lauterbachowie, ale mieszczącej się w tej kategorii. Peter pochodził z rodziny irlandzkiej, niezbyt zamożnej, i wychował się na West Side w Manhattanie. Inżynierem może i jest genialnym, mówiła matka, ale nigdy nie stanie się „jednym z nas". Ta rozmowa groziła zerwaniem stosunków między Margaret a matką, ale położył jej kres Bratton, który stwierdził, że podważanie słuszności wyboru narzeczonego, którego dokonała córka, jest niedopuszczalne. Margaret poślubiła Petera w czerwcu 1935 roku. Zgoła bajkowy ślub odbył się w episkopalnym kościele Świętego Jakuba. Hardegen znajdował się wśród prawie sześciuset gości zaproszonych na wesele. Tańczył z Margaret i zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Zdobył się nawet na to, by wraz z innymi pomachać młodej parze wyruszającej na dwumiesięczną podróż poślubną do Europy. Jakby incydent w Copa w ogóle się nie zdarzył.
Służba przyniosła danie główne – nadziewanego łososia na zimno – a rozmowa, co było nieuniknione, zeszła na wojnę szykującą się w Europie.
– Czy jest jeszcze jakiś sposób powstrzymania Hitlera, czy też Polska stanie się najbardziej wysuniętą na wschód prowincją Trzeciej Rzeszy? – odezwał się Brätton.
Hardegenowi – nie tylko inteligentnemu inwestorowi, ale i prawnikowi – powierzono zadanie wycofania banku z niemieckich oraz innych ryzykownych europejskich inwestycji. W banku, ze względu na jego nazwisko, świetny niemiecki i częste podróże do Berlina, żartobliwie nazywano go „naszym własnym nazistą". Stworzył też sieć doskonałych kontaktów w Waszyngtonie i pełnił rolę szei'a wywiadu banku.
– Dziś rano rozmawiałem z przyjacielem, współpracownikiem Henry'ego Stimsona w Departamencie Wojny – powiedział Hardegen. – Po powrocie Roosevelta z rejsu na „Tuscaloosie",
Stimson powitał prezydenta na Union Station i razem pojechali do Białego Domu. Pytany przez Roosevelta o sytuację w Europie Stimson odparł, że na palcach obu rąk można policzyć dni pokoju.
– Roosevelt wrócił do Waszyngtonu tydzień temu – zauważyła Margaret.
– Zgadza się. Sama sobie policz. A moim zdaniem Stimson to optymista. Ja uważam, że wybuch wojny to kwestia godzin.
– A co z komunikatem, o którym czytałem w dzisiejszym Timesie? - wtrącił Peter.
Ubiegłego wieczoru Hitler wysłał do Wielkiej Brytanii notę i Times sugerował, że może to pierwszy krok wynegocjowania sposobu uporania się z problemem Polski.
– Moim zdaniem gra na zwłokę – stwierdził Hardegen. – Niemcy mają wzdłuż polskiej granicy sześćdziesiąt dywizji, które tylko czekają na rozkaz.
– W takim razie na co Hitler czeka? – spytała Margaret.
– Na pretekst.
– Przecież Polacy nie dostarczą mu pretekstu do ataku.
– Oczywiście że nie. Ale to nie powstrzyma Hitlera.
– Co masz na myśli, Walkerze? – chciał wiedział Bratton.
– Hitler wymyśli powód usprawiedliwiający atak, prowokację, która pozwoli mu zaatakować bez wypowiedzenia wojny.
– A Anglicy i Francuzi? – zastanawiał się Peter. – Czy dotrzymają zobowiązań i w razie agresji na Polskę wypowiedzą Niemcom wojnę?
– Sądzę, że tak.
– Nie powstrzymali Hitlera w Nadrenii, Austrii czy w Czechosłowacji – zauważył Peter.
– Tak, ale z Polską rzecz ma się inaczej. Wielka Brytania i Francja już zdają sobie sprawę, że Hitlerem trzeba się zająć.
– A co z nami? – zapytała Margaret. – Czy możemy się trzymać od tego z daleka?
– Roosevelt twierdzi, że nie zamierza się w to mieszać – odparł Bratton – ale ja mu nie wierzę. Jeśli całą Europę ogarnie wojna, chyba nie będziemy mogli długo pozostać na uboczu.
– Jak to wpłynie na bank? – niepokoiła się Margaret.
– Likwidujemy wszystkie nasze kontakty z Niemcami – wyjaśnił Hardegen. – Jeśli wybuchnie wojna, znajdzie się mnóstwo innych sposobów inwestowania. Może się okazać, że ta wojna to właśnie to, czego potrzebowaliśmy, by wreszcie się otrząsnąć z wielkiego kryzysu.
– Ach, nie ma jak zarabianie na śmierci i zniszczeniu – odezwała się Jane.
Na słowa młodszej siostry Margaret ściągnęła brwi. Cała Jane. Jane chętnie pozowała na obrazoburczynię; mroczną, ponurą intelektualistkę, krytyczną wobec swojej klasy i wszystkiego, co ona reprezentuje. Równocześnie prowadziła bujne życie towarzyskie i szastała ojcowskimi pieniędzmi, jakby się bała, że lada chwila źródełko wyschnie. W wieku trzydziestu lat ani sama się nie utrzymywała, ani nie myślała o małżeństwie.
– Och, Jane, czyżbyś znowu czytała Marksa? – spytała z lekką kpiną Margaret.
– Margaret, proszę – mitygowała Dorothy.
– Parę lat temu Jane mieszkała jakiś czas w Anglii – ciągnęła Margaret, jakby nie słyszała prośby matki. – Od tamtej pory zrobiła się z niej prawdziwa komunistka, prawda, Jane?
– Mam prawo do swoich opinii, Margaret – warknęła Jane. – Hitler jeszcze nie rządzi w tym domu.
– Myślę, że chyba też zostanę komunistka. Wakacje były takie nudne, wszyscy gadali o wojnie. Przerzucenie się na komunizm przynajmniej zapewni nowy temat rozmów. W przyszłym tygodniu Huttonowie urządzają bal kostiumowy. Mogłybyśmy się przebrać za Lenina i Stalina, siostrzyczko. A po przyjęciu wyruszymy na North Fork skolektywizować wszystkie farmy. Świetna zabawa.
Bratton, Peter i Hardegen wybuchnęli śmiechem.
– Dziękuję, Margaret – odezwała się surowo Dorothy. – Dość nas zabawiłaś na dzisiaj.
Za długo już trwała ta rozmowa o wojnie. Dorothy wyciągnęła rękę i musnęła ramię Hardegena.
– Walkerze, wielka szkoda, że nie mogłeś przyjść wczoraj na przyjęcie. Było cudowne. Zaraz ci wszystko opowiem.
Luksusowe mieszkanie przy Piątej Alei z widokiem na Central Park było ślubnym prezentem od Brattona Lauterbacha. Tego wieczoru o siódmej Peter Jordan stał przy oknie. Burza dotarła do miasta. Nad ciemnozielonymi czubkami drzew mignęła błyskawica. Wiatr siekł strugami deszczu o okna. Peter wrócił sam do domu, ponieważ Dorothy uparła się, że Margaret musi się zjawić na garden party u Edith Blakemore. Szofer Lauterbachów, Wiggins, miał ją potem odwieźć. I teraz dorwie ich ulewa.
Peter wyciągnął rękę i piąty raz w ciągu ostatnich pięciu minut spojrzał na zegarek. O wpół do ósmej mieli się spotkać na kolacji w Stork Club z przewodniczącym komisji do spraw dróg i mostów z Pensylwanii. Pensylwania przyjmowała zgłoszenia na projekt nowego mostu nad rzeką Allegheny. Szef chciał, żeby Jordan dziś dobił targu. Petera często delegowano do podejmowania klientów, ponieważ był młody i inteligentny, a do tego żonaty ze śliczną dziewczyną, córką jednego z najbardziej wpływowych bankierów w kraju. Stanowili wspaniałą parę.
Gdzie, u licha, ona się podziewa? – pomyślał.
Zadzwonił do rezydencji w Oyster Bay i rozmawiał z teściową.
– Sama nie wiem, co powiedzieć, Peterze. Wyjechała już dawno, z dużym zapasem. Może to przez pogodę? Znasz Wigginsa, byle deszczyk, a człapie jak żółw.