– Daję jej jeszcze kwadrans. Potem muszę iść.

Peter wiedział, że Dorothy nie wyrazi ubolewania, więc odłożył słuchawkę, by uniknąć niezręcznego milczenia. Nalał sobie ginu z tonikiem i wypił go jednym haustem. Piętnaście po siódmej zjechał windą na dół i czekał w holu, podczas gdy portier wybiegł na dwór i w strugach deszczu polował na taksówkę.

– Kiedy zjawi się moja żona, proszę jej powiedzieć, żeby pojechała prosto do Stork Club.

– Tak jest, proszę pana.

Kolacja się udała, mimo że Peter trzykrotnie odchodził od stolika i dzwonił to do domu, to do Oyster Bay. O wpół do dziewiątej nie był już zły, tylko śmiertelnie przerażony.

Za piętnaście dziewiąta Paul Delano, szef sali, stanął przy stoliku Petera.

– Jest do pana telefon. Przy barze.

– Dzięki, Paul.

Peter przeprosił gości. Przy barze musiał podnieść głos, żeby przekrzyczeć stukanie kieliszków i szmer rozmów.

– Peter, mówi Jane. Usłyszał, że głos jej drży.

– Co się stało?

– Obawiam się, że doszło do wypadku.

– Gdzie jesteś?

– Na komisariacie w Nassau.

– Co się stało?

– Samochód zajechał im drogę na autostradzie. Wiggins nie widział go w deszczu. A gdy już zauważył, było za późno.

– O Boże!

– Wiggins jest w fatalnym stanie. Lekarze nie dają mu większych szans.

– Ale co z Margaret, do cholery!

Lauterbachowie nie płaczą na pogrzebach. Cierpi się w zaciszu swego domu. Nabożeństwo odbyło się w kościele Świętego Jakuba, tym samym, gdzie cztery lata wcześniej Peter i Margaret brali ślub. Prezydent Roosevelt przysłał kondolencje i wyraził żal, że nie może wziąć udziału w ceremonii. Stawiła się za to większość nowojorskiej śmietanki. Podobnie jak większość finansjery, choć na rynkach światowych panował chaos. Niemcy najechały Polskę i świat czekał na wybuch wojny w całej Europie.

W czasie pogrzebu Billy stał obok Petera. Chłopczyk był w krótkich spodenkach, marynarce i krawacie. Kiedy rodzina wychodziła z kościoła, wyciągnął rączkę i pociągnął za rąbek czarnej sukienki cioci Jane.

– Czy mamusia kiedyś wróci do domu?

– Nie, Billy, nie. Odeszła od nas.

Edith Blakemore usłyszała pytanie dziecka i wybuchnęła płaczem.

– Co za tragedia – szlochała. – Jaka niepotrzebna śmierć! Margaret chowano w rodzinnym grobie na Long Island, na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Gdy wielebny Pugh wypowiadał ostatnie słowa obrządku, wśród żałobników przebiegł szmer, który szybko zamarł.

Po ceremonii Peter wracał do limuzyny ze swym serdecznym przyjacielem, Shepherdem Ramseyem. To Shepherd przedstawił go Margaret. Nawet w ciemnym garniturze wyglądał, jakby zszedł prosto z pokładu swego jachtu.

– O czym ludzie tak gadali? – spytał Peter. – Co za brak przyzwoitości!

– Ktoś się spóźnił. W drodze słuchał wiadomości radiowych – wyjaśnił Shepherd. – Wielka Brytania i Francja właśnie wypowiedziały Niemcom wojnę.

Rozdział trzeci

Londyn; maj 1940

Trzeciego piątku maja 1940 roku profesor Alfred Vicary w tajemniczy sposób zniknął z Uniwersytetu Londyńskiego. Jako ostatnia widziała go tam sekretarka, niejaka Lillian Walford. W przypływie rzadkiej u niej niedyskrecji wyjawiła innym wykładowcom, że ostatnim telefonem, jaki odebrał Vicary, był telefon od nowego premiera. Co więcej, ona sama rozmawiała z panem Churchillem.

– To samo było z Mastermanem i Cheneyem w Oksfordzie – stwierdził Tom Perrington, egiptolog, wpatrując się we wpis w rejestrze rozmów telefonicznych. – Tajemnicze rozmowy, faceci w ciemnych garniturach. Podejrzewam, że nasz drogi przyjaciel Alfred zniknął za zasłoną. – Po czym dorzucił sotto voce: - Udał się na tajny Akropol.

Mimo uśmiechu Perringtonowi nie udało się ukryć rozczarowania – pomyślała później panna Walford. Prawdziwa szkoda, że Anglia nie toczy wojny ze starożytnymi Egipcjanami. Wtedy może i Perringtona by wybrano.

Vicary spędził ostatnie godziny w małym zaśmieconym gabinecie z widokiem na Gordon Square, nanosząc poprawki do artykułu dla Sunday Timesa. Sugerował w nim, że można by uniknąć obecnego kryzysu, gdyby Wielka Brytania i Francja zaatakowały Niemcy w 1939 roku, kiedy Hitler całą uwagę skoncentrował na Polsce. Vicary zdawał sobie sprawę, że przy obecnych nastrojach jego artykuł spotka się z powszechną krytyką; ostatni jego tekst pronazistowska skrajna prawica uznała za „churchillowskie podżeganie do wojny". W głębi ducha Vicary liczył, że najnowsza publikacja spotka się z podobnym echem).

Był cudowny wiosenny dzień – słońce świeciło jasno, ale mimo to na dworze panował podstępny chłód. Vicary, świetny, choć niechętnie zasiadający do stolika szachista, doceniał znaczenie dezorientacji. Wstał, włożył sweter i wrócił do pracy.

Śliczna pogoda fałszowała obraz. Brytyjczycy stali się narodem oblężonym: bezbronnym, przerażonym, pogrążonym w chaosie. Szykowano plany ewakuowania rodziny królewskiej do Kanady. Rząd zwrócił się z apelem, by drugi narodowy skarb Wielkiej Brytanii – dzieci – wywieźć na wieś, gdzie nie dosięgną ich niemieckie bomby.

Dzięki doskonałej akcji propagandowej rząd nadzwyczajnie wyczulił społeczeństwo na zagrożenie, jakie stanowią szpiedzy i piąta kolumna. Teraz zbierał tego owoce. Policjanci tonęli w doniesieniach o „obcych, podejrzanych osobnikach" lub „dżentelmenach wyglądających na Niemców". Obywatele podsłuchiwali rozmowy w pubach, przyjmując do wiadomości tylko to, co im odpowiadało, a następnie biegli z tym na policję. Informowali o sygnałach dymnych, mrugających światłach nadbrzeżnych, szpiegach na spadochronach. Po kraju rozniosła się plotka, że w czasie inwazji na Niderlandy szpiedzy podszywali się pod zakonnice, i oto nagle zakonnice stały się podejrzane. Większość opuszczała bezpieczne zacisze klasztoru jedynie wtedy, gdy naprawdę musiała.

Milion mężczyzn za młodych, za starych albo za słabych, by znaleźć się w siłach zbrojnych, hurmem przystępowało do Straży Obywatelskiej. A ponieważ zabrakło strzelb dla wszystkich, zbroili się, w co mogli: dubeltówki, miecze, kije do szczotek, średniowieczne pałki, finki, a nawet kije golfowe. Tym, którym mimo wszystko nie udało się znaleźć stosownego oręża, zalecono noszenie przy sobie pieprzu, by nim sypnąć w oczy najeźdźcy.

Vicary, ceniony historyk, te nieskładne przygotowania narodu do wojny obserwował z niezwykłą dumą z domieszką cichej rozpaczy. Przez całe lata trzydzieste w swoich artykułach prasowych i na prelekcjach ostrzegał, że Hitler stanowi poważne zagrożenie dla Anglii i reszty świata. Lecz Wielka Brytania, która jeszcze nie otrząsnęła się po ostatniej wojnie z Niemcami, nie chciała słuchać o kolejnej. Teraz niemiecka armia maszerowała przez Francję z taką łatwością, jakby to była weekendowa wycieczka. Już wkrótce Adolf Hitler stanie na czele imperium rozciągającego się od koła polarnego po Morze Śródziemne. A przeciwko niemu stanie tylko słabo uzbrojona, źle przygotowana Wielka Brytania.

Vicary skończył artykuł, odłożył ołówek i przeczytał tekst od początku. Na dworze słońce zalewało Londyn pomarańczowawą łuną. Przez okno wionął zapach wiosennych krzewów, kwitnących na Gordon Square. Popołudnie było dość chłodne, pyłki pewnie wywołają atak kataru siennego. Ale tak przyjemnie czuć orzeźwiający powiew na twarzy, nawet herbata jakoś lepiej wtedy smakuje. Vicary nie zamknął okna, rozkoszował się pogodą.

Wojna – to przez nią inaczej myśli i działa. Przez nią z większą sympatią spogląda na swoich rodaków, którzy na ogół budzili w nim coś bliskiego desperacji. Zdumiewał się, że potrafią żartować w chwili, gdy biegną do metra schronić się przed bombami, z zachwytem patrzył, jak śpiewają w pubach, ukrywając strach. Długo trwało, nim znalazł właściwe słowo na nazwanie tego zjawiska: patriotyzm. Spędził całe lata na badaniu historii i doszedł do wniosku, że to najbardziej destrukcyjna siła na świecie. Teraz jednak w jego piersi budziła się miłość do ojczyzny i wcale nie czuł się tym zażenowany. My stoimy po dobrej stronie, oni po złej. Nasz nacjonalizm jest uzasadniony.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: