– Szukałem tego po całym domu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Henry oznajmił O’Dell, że może mu towarzyszyć w kostnicy. Pewnie pomyślała, że jest taki uprzejmy, on zaś pragnął tylko mieć ją obok, wychodząc z kamieniołomu, kiedy zaatakują te piranie z mediów. Wiedział już, że nie ma co liczyć na Stolza. Koroner miał alergię na dziennikarzy i dawno temu zniknął.
– Przychodzi pani do głowy, na podstawie tego, co pani widziała, kogo powinienem szukać? Proszę mi tylko oszczędzić elementarza: biały mężczyzna, lat dwadzieścia kilka, samotnik, matka źle go traktowała i teraz nie potrafi nawiązać normalnych kontaktów z kobietami, więc jest wobec nich agresywny.
– Jak ma się okaleczenie Earlmana do tej charakterystyki?
Cholera! Zapomniał o Stevie, nawet nie chciał myśleć o biednym Stevie.
– Okej, okej. Zatem posłuchajmy pani wstępnych wniosków.
– Za wcześnie na dokładny portret, poza tym, że prawdopodobnie to rzeczywiście biały mężczyzna po dwudziestce, może tuż po trzydziestce. Jeździ terenówką albo pikapem, w każdym razie ma do nich dostęp. Prawdopodobnie mieszka sam za miastem, jakieś siedemdziesiąt kilometrów od kamieniołomu.
Henry spojrzał na nią z góry, nie okazując zaskoczenia.
– Wiele mówi o nim wybór miejsca, gdzie zakopał ciała – ciągnęła nieproszona. – Zazwyczaj seryjni mordercy zostawiają swoje ofiary na widoku, niektórzy nawet robią z tego przedstawienie, chwalą się swoim dziełem. To należy do rytuału. Są tacy. których podnieca widok ludzi zaszokowanych zbrodnią, jednak ten bardzo się napracował, żeby ukryć ciała. Nie chciał, żeby je znaleziono. Być może nawet jest w pewnym stopniu zawstydzony. Zgaduję, że to człowiek cierpiący na paranoję urojeniową, co znaczy, że teraz, kiedy odkryliśmy jego cmentarz, poczuje się przez nas zagrożony. Pomyśli, że chcemy go złapać, a to może go pchnąć do nieracjonalnych czynów.
– Innymi słowy, noga mu się powinie i go schwytamy?
– Może spanikować i zabić kogoś, kto według niego mu zagraża. Możliwe więc, że noga mu się powinie i zostawi ślad, który nas do niego doprowadzi. Tylko że ktoś przedtem straci życie.
– Nie to chciałem usłyszeć, O’Dell. – Henry żałował, że w ogóle pytał. Gubernator już siedział mu na tyłku. Co to będzie, do diabła, jak ten szaleniec znowu zacznie zabijać? Jezu! Nie pomyślał o tym.
Kiedy dotarli do drogi, Henry spostrzegł, że przyjechał patrol stanowy, dwóch nowych policjantów, którzy mieli zmienić Trottera i pilnować terenu w nocy. Randal Graham, ten szczur od gubernatora, proponował mu miejscową Gwardię Narodową. Henry pomyślał tylko o panice, w jaką wpadną mieszkańcy, gdy zobaczą pieprzoną Gwardię. A i tak atmosfera nie była najlepsza.
– Szeryfie Watermeier.
Te kundle z mediów zaatakowały ogniem pytań, gdy tylko wyszedł z O’Dell z kamieniołomu.
– Co się dzieje?
– Ile ciał znaleziono?
– Czy to prawda, że w okolicy grasuje seryjny morderca?
– Kiedy poznamy nazwiska ofiar?
– Jak długo to trwało?
– Chwila. – Watermeier uniósł jedną rękę, a drugą zatrzymał O’Dell. Obrzuciła go spojrzeniem, w którym widniało zdumienie i irytacja, co wystarczyło, by zrozumiał, że tego nie miała w planie. Ale jego wcale nie obchodziły jej plany. Jedynym zmartwieniem szeryfa było, żeby doczekać emerytury pośród ludzi, którzy darzą go szacunkiem. Lepiej więc, by ci ludzie myśleli, że robi wszystko, co zapewni im bezpieczeństwo.
– Nie mogę podać żadnych szczegółów, poza tym, że mamy dwustupięćdziesięciolitrowe szczelnie zamknięte beczki zakopane pod kamieniami – oznajmił powoli, żeby nie dać nikomu pretekstu do przekręcenia jego słów. – W niektórych z tych beczek znajdują się zwłoki. Tyle mogę powiedzieć w tej chwili. W każdym razie panujemy nad sytuacją. Mamy ekspertów, którzy zbierają dowody i mamy…
– Ale co z mordercą, szeryfie? – krzyknął ktoś z tłumu, wchodząc mu w słowo. – Tutaj grasuje seryjny morderca. Co pan robi w tej sprawie?
Jezu! Te dupki uparły się, żeby wzniecić panikę. Henry wciągnął kapelusz na oczy, jakby chciał zasłonić się przed kolejnymi ciosami i dać piraniom do zrozumienia, że nie wmanewrują go w swoją histerię.
– Pracujemy nad tym – skłamał. To był dopiero drugi dzień. Jak, do cholery, miał już dysponować listą podejrzanych? – Dlatego jest z nami agentka specjalna Maggie O’Dell. – Pchnął ją lekko naprzód. – Jest psychologiem kryminalnym z FBI, pracuje w Quantico, w Wirginii. Specjalizuje się w rozpracowywaniu takich gości. Sami widzicie, że mamy w naszym zespole samych najlepszych. To wszystko.
Chwycił O’Dell za rękę i wyprowadził ją z tłumu. Trotter torował im drogę.
– Ma pan jakichś podejrzanych, szeryfie?
– Kiedy dostaniemy więcej danych?
– To wszystko, moi drodzy. To wszystko na dzisiaj. – Szeryf machnął ręką i brnął naprzód, odsuwając na bok kamerzystów, którzy trwali uparcie w miejscu.
Gdy tylko zdołali przejść przez drogę, O’Dell wyrwała rękę z uścisku Watermeiera i bez słowa pomaszerowała do swojego forda escorta. Szeryf ani trochę nie przejął się, że ją zdenerwował. Jutro pewnie już jej tu nie będzie, myślał. Chciała przecież jedynie znaleźć tę zaginioną kobietę, a było więcej niż prawdopodobne, że zaginiona czeka na nich w kostnicy.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Doktor Stolz rozsunął zamek błyskawiczny worka ze zwłokami. Maggie włożyła rękawiczki i czekała. Autopsja nie była dla niej niczym nowym. Wykształcenie z zakresu medycyny oraz medycyny sądowej przygotowało ją do wszechstronnych działań, od właściwego ułożenia zwłok począwszy, przez pobieranie płynów ustrojowych, a kończąc na ważeniu organów. A przy tym wiedziała także, kiedy trzymać się z boku, i teraz właśnie nastąpił taki moment. Doktor Stolz dał to jasno do zrozumienia. Stała zatem obok szeryfa, wciąż na niego zła, że ją tak niemile zaskoczył. Poza tym pragnęła jak najszybciej stąd wyjechać.
Starała się zachować cierpliwość, choć złość ją roznosiła, a poza tym bardzo chciała pomóc przy oczyszczaniu rany na piersi denatki, żeby mogli dokładnie zobaczyć rodzaj cięcia i ślady narzędzia. Niewykluczone zresztą, że było ich wiele.
Stolz znakomicie wyczuwał niepokój Maggie.
– Rana na piersi nie była śmiertelna. Tyle mogę powiedzieć na podstawie wstępnego badania. – Zaczął rozdzielać na boki splątane długie włosy, rękami w rękawiczkach ostrożnie odsuwał zakrwawione kosmyki, pod którymi pokazała się spora rana w kształcie półksiężyca z boku głowy ofiary. – Założę się, że to ją na dobre wykończyło.
– W okolicy klatki piersiowej jest strasznie dużo krwi – wtrąciła Maggie, uważając, żeby zbyt ostro nie kontrować opinii lekarza. – Jest pan pewien, że nie została tylko ogłuszona uderzeniem w głowę?
Stolz spojrzał na Watermeiera i ściągnął wąskie wargi, pokazując, że z rozmysłem wstrzymuje się od odpowiedzi. Potem zaczął myć gąbką klatkę piersiową zmarłej.
– Gdyby zaczął ją ciąć zaraz po śmiertelnym ciosie, mielibyśmy tu w dalszym ciągu wiadra krwi. Bo ciął głęboko, może nawet do serca.
– Chwileczkę. Zdaje się, że to głębokie rany są fatalne w skutkach – rzekł Watermeier, na co Stolz głośno jęknął.
– Ale nie rany kłute. – Koroner uniósł oczyszczony fragment skóry. – Chociaż nie można powiedzieć, że to dobra robota. W każdym razie nie tak dokładna jak w przypadku Earlmana.
– A co wyjął? – spytał Watermeier, wyprzedzając Maggie.
– Pokażę wam. – Doktor Stolz jedną ręką odsłonił ranę, a drugą polał ją wodą z wąskiej rurki przymocowanej do stołu z nierdzewnej stali. – Najpierw sądziłem, że serce, ewentualnie płuca. Ci szaleńcy zazwyczaj wyciągają takie rzeczy. Ale to przeczy wszystkiemu, co dotąd widziałem.
Oczyściwszy ranę, Stolz odsunął na bok pokaleczoną skórę i zrobił krok do tyłu, żeby szeryf i Maggie mogli spojrzeć z bliska.
Watermeier otworzył szeroko oczy i podrapał się w głowę. Zbity z tropu nie rozpoznał poharatanej tkanki. Za to Maggie poznała od razu. Wiedziała też, nie patrząc na zdjęcie, które dała jej Gwen, że to nie jest Joan Begley.