Prokurator Żygoń zakłopotał się nieco, ale osoba Ani stanowiła coś w rodzaju klucza do sezamu tajemnic, nie zaparł się zatem zadnimi łapami, że pierwsze słyszy. Owszem, przyznał, że trochę wie.

– Prawdę mówiąc – powiedział ze skruchą – sam w pierwszej chwili uwierzyłem, że Barbara popadła w jakiś taki rozrywkowy amok, może miała zły dzień albo przeciwnie, szampański humor, no i straciła umiar. Jak mam nie wierzyć, jeśli cały personel knajpy mówi mi to samo? Każdemu się może zdarzyć… Dziwiło mnie tylko, że tak się przedstawiała na prawo i na lewo, co zupełnie do niej nie pasowało. Później dopiero, stopniowo, wyszło na jaw, że nic z tych rzeczy, ktoś jej świnię podkłada i psuje opinię, sama mnie prosiła, żeby jej pomóc i dojść sedna sprawy.

– I co pan wykrył? – spytałam chciwie. – Bo coś pan wykryć musiał. Macie w końcu większe możliwości niż ludzie innych zawodów.

– Musiał to być ktoś, kto o niej dużo wiedział i miał szansę widywać ją codziennie.

Wie pani, ubranie. Ta rozbestwiona hurysa za każdym razem miała na sobie identyczną odzież jak Barbara, to właśnie było najbardziej mylące. Opis osoby zgadzał się ze szczegółami, ktoś musiał podglądać, w czym wychodzi z domu…

– I taka podobna do niej jak siostra-bliźniaczka?

– Nie, niekoniecznie. Tylko włosy. A rzecz w tym, że nie widział jej nikt osobiście znajomy, informacje były pośrednie. Pochodziły właściwie z tego operowania nazwiskiem, prokurator Borkowska, kostium, torebka, jakiś tam szaliczek w kropki, parę godzin wcześniej widzę ją w tym szaliczku w kropki, a w parę godzin później dowiaduję się, że Borkowska w szaliczku po pijanemu rozrabiała w knajpie. Przy czym dowiaduję się od naocznego świadka. Nie ja jeden, rzecz jasna, mnóstwo ludzi z sądu i z prokuratury miewało taką samą przyjemność. No, ogólne oburzenie oczywiście…

– Z tego, co słyszałam, takie ekscesy wcale do niej nie pasowały – powiedziałam ostrożnie.

– Wcale – zgodził się chętnie prokurator Jacuś. – Toteż z początku myślałem, że to jakiś jeden wyskok, a potem zaczęło mnie dziwić. Na prośbę Baśki pogadałem z ludźmi i w oczy zaczęło bić, że ktoś ją próbuje zniszczyć. Ale już przepadło, wyleciała z prokuratury, bo trudno w prasie ogłaszać, że jest nagonka, a de facto pani prokurator przedstawia sobą postać szlachetną. Nikt by nie uwierzył.

– Nawet przeciwnie, dopiero wtedy uwierzyliby granitowo w zeszmacenie – przyświadczyłam. – No dobrze, a ta druga? Dowiedział się pan czegoś o tej, symulantce? Dublerce?

Prokurator Jacuś westchnął smętnie.

– Postać dość znana w niektórych kręgach od paru lat, ale dopiero w ostatnich czasach zaczęła więcej rozrabiać i dopiero wtedy wszyscy usłyszeli, jak się nazywa. Co śmieszne, jej rzekome prokuratorstwo prawie wszyscy knajpiani kumple uważali za doskonały dowcip, gorszyli się tylko ludzie obcy, z innego środowiska. Ona zaś podwyższyła kategorię lokali. Ewidentnie celowe działanie, skierowane przeciwko Baśce.

– I po co jej to było?

– Nie mam pojęcia. Chyba ktoś chciał się pozbyć Baśki z prokuratury. Może zemsta?

– A jak pan myśli, dlaczego ją zabił? I kto?

Żygoń mieszał kawę w filiżance i zastanawiał się, moim zdaniem, uczciwie.

– Gdyby kropnięto Baśkę, szukałbym zdeklarowanego przestępcy, którego oskarżała skutecznie. Nie byłby to pierwszy taki wypadek i zapewne nie ostatni, jesteśmy na pierwszej linii frontu, bo od prokuratora zależy wszczęcie dochodzenia i nakaz aresztowania, a Barbara na żadne kombinacje nie szła. Istnieje jeszcze jedna możliwość…

Zawahał się i upił trochę tej kawy. Mogłabym chyba zgadnąć, co zaraz powie, ale wolałam sobie chwilę pomilczeć.

– Bo jeżeli brali jedną za drugą – rzekł wreszcie – istnieje możliwość, że sprawca się zwyczajnie pomylił. Ona podobno jechała do pani na wywiad?

Kiwnęłam głową z wielkim zadowoleniem, zgadłam bowiem bezbłędnie.

– Otóż to. Umówiona wcześniej. Wbrew mojej woli, ale to już bez znaczenia.

– Diabli wiedzą skąd dzwoniła, ale skoro starała się tak cholernie udawać Barbarę, prawdopodobnie z jakiegoś publicznego miejsca. Psychopata głupi uwierzył i skorzystał z okazji, przekonany, że to właśnie Barbarę załatwia. Idiotyczna sprawa, za całe Chiny nie wiadomo, kogo szukać, wroga Barbary czy wroga tej drugiej. Ale raczej wroga Barbary. Nie zazdroszczę gliniarzom.

– Ja też nie. Chętnie bym im pomogła i dlatego szarpię pazurami, kogo mogę, w tym pana. Poza tym, ostatecznie, w grę wchodzi mój śmietnik i moja wierzba, ani śmietnikowi, ani wierzbie wprawdzie nie zaszkodzi, ale mnie korci przeraźliwie. Powiem o tym mojemu prywatnemu komisarzowi.

Prokurator Jacuś spojrzał na mnie z wielkim zainteresowaniem.

– Ma pani takiego?

– Mam. Sprzed pięciu albo sześciu lat. Obydwoje chcieliśmy wtedy ujawnić obrzydliwe przestępstwa na wysokim szczeblu, zaczynały się przekręty biznesmenów i dostojników, mafie rozkwitały, a może nawet wydawały owoce, mnie się nic nie stało, ale on poleciał i długo musiał swoje odpracowywać. Daliśmy spokój działaniom jawnym, bo już widać było, że trzeba podstępnie. Jak pan sam zapewne zauważył, jeden podporucznik i jedna ja, to trochę za mało na całe społeczeństwo.

Prokurator Jacuś doskonale rozumiał, co mówię.

– On już wrócił do siebie?

– Wrócił, i nawet o stopień wyżej.

– To niegłupi chłopak. Bardzo dobrze, niech mu pani powie. Ja mogę służyć sprawami, w których Barbara ostro się naraziła. Jeden się odgrażał jawnie i bezczelnie, ale on chyba jeszcze siedzi, co nie przeszkadza, że może mieć wspólników.

– Mógłby pan rzucić okiem na te papiery i własne wnioski wyciągnąć – podsunęłam zachęcająco. – A niezależnie od spraw służbowych, wie pan coś o jej życiu prywatnym?

– Której?

– Tej żywej.

– Niewiele. Na dogłębne zwierzenia mieliśmy raczej mało czasu, a Barbara nie bardzo wylewna. Mąż, dwoje dzieci, małżeństwo wydawało się szczęśliwe, egzystencja unormowana, dopiero pod sam koniec jakiś smród mi zaleciał, ale to mogło być naturalną konsekwencją plotek. Osobiście, jako mąż, stanąłbym po jej stronie, tak mi się przynajmniej wydaje, bo dziewczyna wartościowa i atrakcyjna, ale mam wrażenie, że tamten mąż odpuścił. Baśka przeżyła to w sobie, bez ujawniania. I tyle. Więcej nie wiem.

No nie, owszem, ona nie cierpi czosnku, lubi deszczową pogodę, lubi czytać, nie lubi pedantycznego sprzątania, nie reflektuje na podrywki, a na urlopie chętnie łowi ryby. Jak na kobietę, upodobanie dziwne. Ale to się chyba pani do niczego nie przyda?

– Poza kwestią stosunku do czosnku, który budzi we mnie zdecydowaną sympatię.

Stosunek, nie czosnek. Chociaż wszyscy wiemy, że stanowi panaceum na wszelkie dolegliwości i powinno się go spożywać na jarzynę, ale czy naprawdę panaceum musi tak obrzydliwie śmierdzieć…?

– A gdyby tylko na noc…?

– A skąd, śmierdzi i nazajutrz! Człowiek tym przesiąka!

– To dlaczego Bułgarzy nie dożywają stu czterdziestu lat…?

Zanim się obejrzałam, nasza rozmowa przeszła w dyskusję o czosnku. Wyglądało na to, że Jacuś lubi czosnek, a Barbara ostro ograniczała to jego upodobanie, żądając, żeby w pracy nie śmierdział. Zaczęłam podejrzewać, że w zabójstwie Jacuś miał swój udział, ale przypomniałam sobie, że współużytkowniczkę pokoju i tak stracił, więc zrezygnowałam z podejrzeń. Nie o czosnek poszło.

– Dobra, niech będzie, niech pan rąbie ten czosnek nawet dniem i nocą, daj panu Boże zdrowie, nie będę się znęcać nad panem bez przerwy, ale co pan prywatnie o tym zabójstwie myśli?

– To już pani powiedziałem. Prokuraturze jeszcze tego nie przekazali, poza tym, i tak przekażą stołecznej, bo wiem, że robi to specjalista od zbrodni kameralnych, podinspektor Bieżan…

– Też wiem – mruknęłam.

– … ale sądzę, że nie przekażą, dopóki nie rozstrzygną podstawowego problemu.

Która z nich miała tam leżeć, pod pani domem. Ze względu na motyw, Baśka jest mocno zagrożona, ale ja prywatnie w jej winę nie wierzę…

Tych cholernych prokuratorów trochę znałam, zatem też przestałam dopuszczać bezpośredni, a nawet pośredni, udział w zbrodni prawdziwej Borkowskiej. Coś musiało być z tą dublerką, która mnie się naraziła dźwiękami…

Odczepiłam się od Jacusia i wróciłam do domu, niewiele mądrzejsza niż przedtem.

* * *

Koło dziewiątej rano Bieżan dostał sygnał, że konkubent nieboszczki wraca do życia.

Zamierzał wprawdzie trochę wnikliwiej spenetrować miejsce pracy byłego męża żywej

Borkowskiej, ale uznał, że miejsce pracy nie ucieknie, a wiedza o denatce jest bezcenna.

Wbrew racjonalnej organizacji pracy i czasu pojechali tam razem, obaj, Edzio z Robertem.

Ówże Wiesław Wyduj prezentował sobą obraz nędzy i rozpaczy. Kac monstrualny rozpościerał się w nim i nad nim, co Bieżana w najmniejszym stopniu nie zdziwiło, przeciwnie, spodziewał się zjawiska i, nie bacząc na koszty, przytomnie wziął ze sobą cztery butelki piwa i ćwiartkę wódki.

Razem z tym zaopatrzeniem został powitany jak anioł zbawienia. Przyjaźń od serca, można powiedzieć, stanęła u progu.

Bez najmniejszego nacisku, zawracany ku tematowi malutkimi pytankami tylko od czasu do czasu, nieszczęsny wdowiec wypłakał im się na łonie szczerymi łzami i równie szczerymi informacjami. Już z siedem lat najmarniej będzie, jak ten cud urody, ta bogini niebiańska, ta najwspanialsza kobieta na świecie, pozwoliła mu się poderwać, nie wiadomo dlaczego, bo cóż on, żylasty, owszem, nie strachliwy, nie ubogi, z mieszkaniem, pracowity i kochający, ale żaden tam Apoloniusz z Belwederu, kozaki lepsze od niego trafiają się na każdym kroku, a tu ona, to bóstwo, przy nim została. Nic w nim widzieć nie mogła, nic kompletnie, a jednak! Po piętach ją całował i w oczy patrzył, gdyby miasto chciała podpalić, jeszcze by się o zapałki starał, i oto nie ma jej, nie ma, nie żyje…!

Kojąc gorzkie łzy to piwem, to wódką, oszczędzaną, bo cóż to jest ćwiartka, Bieżan o życie codzienne jął wypytywać, kwestię identyfikacji zwłok zostawiając na razie na uboczu.

– A tam, przyjaciółki, przyjaciółek to ona żadnych nie miała, za piękna była, baby to zawistne albo co, jedna tylko, ta Ulka, a i to się kryła i razem się z Felą nie chciała pokazywać, bo gdzie jej do Feli, barachło takie! Fela do filmu mogła iść, do telewizji albo co…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: