I obiad ugotowała, i towarzystwo lubiła, i pograło się, potańczyło… Oprała, obsprawiła…
Drugiej takiej na świecie nie było, nie ma i nie będzie!
Co do oprania i obsprawienia Bieżan miał drobne wątpliwości, bo mieszkanie kliniczną czystością nie lśniło, delikwent zaś miał drobne braki w rozmaitych guzikach. A, nie, okazało się, że guziki należały do niego, Fela na drobiazgi nie zwracała uwagi, sam sobie przyszywał. Fela zajęcia miała różne, na mieście przeważnie, a w ubiorach grymaśna i ciągle coś tam musiała kupować, no i dobrze, jak wielka dama wyglądała. O, proszę…
Tu podniósł z podłogi czarny żakiet, poniewierający się pod krzesłem, przytulił go do łona, po czym zaprezentował jako wytworny strój Feli. Żakiet był rzeczywiście elegancki, ale z drobnym mankamentem, mianowicie na lewej klapie miał ogromną plamę, pochodzenia niewątpliwie spożywczego. Trochę wyglądało na lody. Jadła Fela te lody nieuważnie, a może ktoś ją w łokieć puknął i pożywienie wylądowało na szacie.
Wyduj kontynuował wylewne zeznania.
Basia, kazała do siebie mówić, a on ciągle się mylił, bo jako Felę ją poznał. Ta Ulka, to z dawniejszych czasów, ze szkoły jeszcze może, a Fela ambitna, do wieczorówki poszła…
Co skończyła, to skończyła, jej rzecz, żadnej hołoty nie przyjmowała tu wszyscy dookoła jak te psy szczekają, u nich wyłącznie przyzwoite towarzystwo bywało!
A owszem, mówiła mu, tak jej się czasem na gadanie zebrało, jedną taką udawała, strasznie śmiesznie było, ta Ulka ją chyba namówiła, bo jakiś z telewizji chciał zobaczyć, co też ona potrafi, a Fela wszystko potrafiła. Nie, on nie zna Ulki, Ulka to Ulka, Urszula chyba, przez te wszystkie lata ledwo parę razy widział, bo się spotykały, jak go nie było.
A kto tam o nazwisko pyta… Może i mówiła kiedyś, Bliźniak, Białasek, czy jakoś podobnie… Ostatnimi czasy Fela się złościła, zapowiadała, że zrobi, co jej się spodoba, a nikt tu jej nie będzie niczego zakazywał. Raz, dlaczego nie, wieczorem wrócił, a tu awantura była z tą Ulka, przyjaciółka jak z koziego ogona trąba, czepiała się czegoś, a Fela coś o szmalu wykrzykiwała, wyrolowała ją ta Ulka czy jak… Może forsy chciała…? Zamilkły zaraz, jak przyszedł, i adiu Fruziu, ale Fela coś gadała, że kto wlazł do żłobu, niech płaci.
I już ona potrafi stołek spod tyłka głupiej freli wykopać. A w ogóle wesoła była taka, aż się koło niej świeciło, a że tam czasem parę słów jej się wyrwało, to i cóż takiego, ludzka rzecz. Wrogów Fela żadnych, ale to żadnych, nie miała, wszyscy ją lubili, tylko te ludzie tutaj trochę pyskowały, że hałasy, jakie tam hałasy, że się Fela czasami zabawić chciała, to i cóż takiego! Najlepsza żona w świecie, jak on będzie bez niej żył…!
– Ale tak przeważnie to ona dobra przyjaciółka była, ta Ula – rzekł znienacka skacowany Wyduj, siąkając nosem. – Dawała Feli pieniądze co i raz to, żeby sobie co kupiła albo co. Może i miały jakie interesy albo co? Albo chciała, żeby jej Fela za te pieniądze co zrobiła, albo co? Ja tam nie słuchałem, bo się Fela złościła, że się wtrącam. Albo co.
– No tak, przyjaciółki się chyba pokłóciły albo co – rzekł Górski, opuściwszy wreszcie zbolałego wdowca, któremu na pociechę została ostatnia butelka piwa oraz ściągnięty w trakcie przesłuchania sierżant Zabój, ktoś musiał bowiem dopilnować wizyty konkubenta w prosektorium. Pamiątkowy żakiet po Feli został zabrany od razu.
– Ja już chyba w życiu nic innego nie powiem, jak tylko: albo co.
– To zamknij się na chwilę albo co – zaproponował Bieżan. – Muszę pomyśleć.
Tobie by to też dobrze zrobiło.
Milczeli obaj przez całą drogę, aż do komendy. W swoim pokoju Bieżan sięgnął po akta sprawy.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedział z niezadowoleniem. – To znaczy, rozumiałbym wszystko, gdyby to nie było tak przeraźliwie głupie, że wręcz niemożliwe.
Najprostsze, co się nasuwało racjonalnie, to sąsiedzi, ktoś nie wytrzymał nocnych ryków i kropnął babę, ale już prawie wszyscy sprawdzeni i nikt nie pasuje. Poza tym, dlaczego akurat pod domem Chmielewskiej? Zadałby sobie tyle trudu, żeby ją śledzić…?
– Alternatywnie wychodzi, że tym sposobem chcieli wykończyć Borkowską – podjął Górski. – Ale kto? Ta Ula Biedulka czy jak jej tam…?
– Toteż dlatego to jest takie głupie. Nie żadna Biedulka, tylko Biełka, w aktach ją mamy, była sekretarka, Urszula Biełka, poślubiła Borkowskiego, chyba o nią chodzi.
Trzeba czytać akta.
– Widziałeś ją – przypomniał Górski, który raz był ze zwierzchnikiem na „ty”, a raz na „pan”. – Pasuje?
Bieżan pokręcił głową.
– Nijak. Nawet jeśli jest to cicha woda nad żmijowiskiem, poziom nie ten, do rynsztoka jej za daleko. Gdzie Borkowskiemu do Wyduja…?!
– Ale aż taka zbieżność nazwisk? – skrzywił się Górski.
– Po tych Borkowskich nic mnie już nie zdziwi. Załóżmy, że to nie ona, to znaczy nie druga żona Borkowskiego, tylko jakaś tam Białasek. I Kordula, na przykład, a nie
Urszula. Albo, o…! Eulalia. Umysłowością zbliżona do Feli i Wyduja. I co, taką intrygę sobie wykombinowała?
– Możliwe, że ktoś nią kierował – podsunął Robert z zapałem.
– Czyli ciągle to samo, nie wroga Feli musimy szukać, tylko wroga Borkowskiej.
Jasne już przecież, że to ta Fela przedstawienia robiła, i wychodzi mi, że na czyjeś zlecenie…
– A Ula pośredniczyła…
– Ale nawet jeśli nie, jest jedyną osobą, która może więcej wiedzieć. Z McDonald’sa wynika, że ją powstrzymywała, tę wesolutką Felę. Powiedzmy: zleceniodawca chciał skończyć akcję, a Feli się zabawa spodobała i szła na całego, ku rozpaczy przyjaciółki.
Spotykały się ukradkiem…
– I ciekawe dlaczego, bo znały się od dawna. Nauczycielka je razem widziała, prowadzały się wtedy jawnie. I potem co, wróg Borkowskiej kazał im zerwać znajomość?
I jeszcze coś…
– No? – pogonił Bieżan, bo Robert zamilkł na chwilę.
– To chyba bez sensu – bąknął wreszcie z lekkim zakłopotaniem. – W oczach mi stoją zdjęcia i akta. Ten żakiet… W spodniach była i w jedwabnej bluzce, październik jest teraz, nie lipiec, ja nie dom mody, ale żakiet do tego aż się prosi. Właśnie tamten.
Dlaczego go nie włożyła?
– Bo miał plamę.
– To po cholerę taki strój wybrała, żeby kompletu na sobie nie mieć?
– Przecież ci tłumaczę, że to jest bezdenne kretyństwo – rzekł Bieżan cierpliwie.
– A co do żakietu, masz rację, do laboratorium już poszedł, coś nam o nim powiedzą.
Zaraz. Zadzwoń do Zabója, niech go odwiezie do domu, niech mu nie wzbrania tej ruskiej wódki i niech powęszy za kluczami, czy tam gdzie nie leżą. I broń palna. Dośle mu się nakaz przeszukania, ale lepiej, żeby zaczął od razu, póki Wyduj nie do życia.
W ciągu pięciu minut Górski załatwił sprawę sierżanta i nakazu, po czym wrócił do tematu.
– A ta Ula… – zaczął z niesmakiem.
– Pozbądźmy się jednej – podchwycił Bieżan. – Trzeci wątek, romans
Borkowskiego z sekretarką, obecnie drugą żoną. A przyjaciółką drugiej żony jest podobno Zenia z księgowości…
– Z czego wynika, że nie ma siły, trzeba zebrać plotki z pracy?
– I pogadać z Borkowskimi. Ale nie razem. Oddzielnie. Jeszcze wcześnie, Borkowski w robocie, żona, być może, w domu obiad gotuje. Idę do niej, a ty leć do jego instytucji i szukaj Zeni z księgowości…
Przed moją furtką zatrzymała się jakaś nieznajoma facetka. Widziałam ją doskonale, bo akurat robiłam sobie w kuchni herbatę i czekałam, aż mi się woda zagotuje. Facetka popatrzyła na dom, a potem rozejrzała się z uwagą po okolicy, najdłuższe spojrzenie poświęcając wierzbie. Następnie zadzwoniła.
Nie wyglądała na brutalnego złoczyńcę, zatem wpuściłam ją od razu, z niepokojem usiłując sobie przypomnieć, czy przypadkiem nie byłam umówiona na jakiś kolejny wywiad. Nie, chyba nie, bo nic i mnie nie gryzło w głębi duszy.
Facetka zatrzymała się przed progiem. Otworzyłam drzwi.
– Słucham panią…?
– Nazywam się Barbara Borkowska – powiedziała spokojnie. – Czy nic pani to nie mówi? Podobno zostałam zamordowana gdzieś pod pani ogrodzeniem.
– Aaa…! – ucieszyłam się. – Owszem, tam, pod wierzbą. Proszę bardzo!
Bez względu na cel, jej wizyta sama w sobie stanowiła sensację, rzadko się zdarza, żeby człowieka odwiedzały ofiary zbrodni. Pomyślałam, że Martusia nie odżałuje swojej nieobecności, ale nie mogłam przecież prosić denatki o zaczekanie przez kilka godzin.
Zaprosiłam ją do wnętrza, zainteresowana niebotycznie.
– Mogę się od pani czegoś dowiedzieć? – spytała, siadając przy stole. – O ile wiem, jestem podejrzana o popełnienie tego zabójstwa i chciałabym jakoś zrozumieć sytuację.
Pomoże mi pani?
– Z największą przyjemnością – odparłam bez namysłu. – I wzajemnie, bo łatwo chyba odgadnąć, że zwłoki przed domem to nie jest coś, co już nazajutrz umyka z pamięci. Co pani chce wiedzieć?
– Ona do pani dzwoniła z prośbą o wywiad?
– Dzwoniła.
– I co mówiła?
– Głupio mówiła – skrytykowałam i sięgnęłam na półeczkę po papierosy.
– Spytałam, oczywiście, na jaki temat to ma być, najpierw powiedziała, że o pisaniu książek, co z miejsca wywołało mój protest, potem, że o telewizji, co ów protest wydatnie zwiększyło, wreszcie, że o kryminałach, dzięki czemu uzyskała moją bardzo stanowczą odpowiedź odmowną. Nie przyjęła jej do wiadomości i dalej wygadywała brednie, upierając się, że przyjdzie i z pewnością mnie namówi, bo jej bardzo zależy, a tak naprawdę chodzi o przestępców. Ustaliła dzień i godzinę, zapowiadając zarazem przybycie fotoreportera, i na tym się nasza urocza pogawędka skończyła.
Siedząca naprzeciwko mnie Barbara Borkowska wzdrygnęła się lekko, co nie zdziwiło mnie wcale. Ostatecznie, natrętna kretynka występowała w jej imieniu! Za to jakiś kawałek mojej podświadomości zastanowił się, dlaczego siedzimy przy stole, jakbyśmy zamierzały zjeść obiad, a nie normalnie, na kanapie i w fotelu, przy małym stoliku.
Z pośpiechu usadziłam ją tam, gdzie było najbliżej…?