Bardzo długo przyglądaliśmy się opróżnianiu wora w milczeniu. Wreszcie Paweł nie wytrzymał.

– Nie chcę być wścibski, ale czy można zapytać, dlaczego to wszystko tu trzymasz…?

– Bo mi niepotrzebne – odparła Alicja spokojnie. – Nie używam ani ścierek, ani tych idiotycznych fartuszków, ani takich spodni, ani w ogóle niczego. Nic z tego dla mnie się nie nadaje.

– No wiesz…! – zgorszyła się Marzena, unosząc w górę jeden ze swetrów. – Taki piękny sweter…!

– I co za spódnica! – zachwyciła się Beata, też podnosząc i oglądając wytworny ciuch. – Arcydzieło!

Alicja wyraźnie pęczniała jadowitą satysfakcją.

– A wiecie, do czego to miało być? Te swetry miałam zabrać na Grenlandię, zważ to w ręku, półtora kilo waży. Tymczasem cały plecak mógł ważyć tylko osiemnaście i ani grosza więcej, to była piesza wycieczka, z plecakami i namiotami. Miałam sweter, owszem, Stasia mi zrobiła z moheru, ważył dwanaście i pół deko. A to jest podobno spódnica telewizyjna, dostałam ją od Hani, już widzicie, jak lecę z ogrodu i przebieram się w nią, żeby przez piętnaście minut oglądać dziennik. Albo przez pięć minut pogodę. Spodni żeglarskich nie noszę, nie mam jachtu…

– To dlaczego tego nie wyrzucisz?

– Bo może się przydać komuś innemu. Chcesz skarpetki? Proszę cię bardzo. O, Beata, przymierz tę spódnicę i jeśli dobra, weź ją sobie, skoro tak ci się podoba. Marzena, chcesz sweter?

Obie wydały okrzyki protestu, ale po dość krótkim czasie pozwoliły się skusić. Przeważył argument, że tym sposobem przyczynią się odrobinę do opróżnienia domu Alicji z przedmiotów zbędnych i, być może, stworzą jakiś szczęśliwy początek.

Osobiście do baby, kulek i fartuszków nie dałam się przekonać.

Drugi wór został wypatroszony uroczyściej i pod nieco większym przymusem, bo Alicja zaczęła bąkać coś o jedzeniu. Zbiorowa presja dała jednakże swoje rezultaty.

Różne proszki do prania i zmywania, a także dwanaście par nowiutkich rajstop nie obudziły zdziwienia, ponieważ był to niejako stały składnik kocich worków. Ponadto znalazły się tam:

rozmaite mydła toaletowe, jedno z nich w mydelniczce;

jedna para aksamitnych rannych pantofli damskich, z pomponami, prawie nowa;

jeden scyzoryk o Bóg wie ilu ostrzach, z korkociągiem, śrubokrętem, nożyczkami i pilniczkiem;

osiem piłek golfowych w płóciennym woreczku;

sześć motków delikatnej wełny w upiornym, niemowlęco różowym kolorze;

ciepłe majtki, wełniane, niewątpliwie damskie, w kwiatuszki czerwone i fioletowe, rozmiar XXL, nowiutkie, w firmowym opakowaniu;

jedna męska koszula polo z długimi rękawami, równie nowa;

jeden wisiorek w postaci perełki na srebrnym łańcuszku. Zdaniem Beaty, perełka była prawdziwa;

jedno narzędzie do otwierania puszek;

kilogram cukru w kostkach;

jeden męski szlafrok kąpielowy;

dwa grube ręczniki frotte, jeden mniejszy, drugi większy;

siedem długopisów

i jedna przepiękna, stołowa zapalniczka Ronsona, w pełni sprawna.

– To wszystko możemy chyba pokazać Anicie? – powiedziała Alicja z lekkim powątpiewaniem. – W niczym nie widzę żadnej tajemnicy, to primo, a sekundo, jak ja mogę takie rzeczy wyrzucać? Proszę – popukała w opakowanie ciepłych majtek. – Przyjedzie do mnie gruba baba, której będzie zimno w tyłek i już mamy, jak znalazł! Albo to – potrząsnęła woreczkiem z piłkami golfowymi. – Przyjdzie kretyn, który pogubił swoje wszystkie piłki…

– A propos, pozbierajmy może to z podłogi, bo jeszcze się ktoś zabije – ostrzegła Marzena.

Paweł przyglądał się krytycznie wyłożonej na stół zawartości worka.

– Naprawdę myślicie, że dla takich rzeczy ktoś może kogoś zabić? Przecież to kretyństwo. Już prędzej uwierzę w gadanie Marianka, bo w końcu Włoszka… Może ona z Sycylii?

– Alicja, gdzie masz szczotkę do zamiatania? – spytała Beata. – Najlepiej byłoby zgarnąć te kulki szczotką. Albo jakąś tekturą.

Szczotka do zamiatania znajdowała się w kotłowni, a przy niej zdemolowane pudło, którego dwa boki bardzo się przydały. Wchodząca Anita zastała całe towarzystwo na czworakach, bo pozbieranie kulek wcale nie było takie proste. Wymykały nam się z rąk i turlały po całym salonie jak żywe, jedna jakimś cudem wlazła pod dywan i wyprysnęła, kiedy na nią weszłam, z impetem wskakując do filiżanki po kawie Alicji. Filiżanka pękła.

– Nie szkodzi – powiedziała Alicja obojętnie. – Takich mam dużo.

Marzena ukradkiem wyrzuciła od razu tę pękniętą i postawiła jej nową. Anita już od progu dostrzegła zawalony towarami stół, oko jej błysnęło, dotarła do niego szczęśliwie, odkopując po drodze w kąt tylko jedną kulkę, z tych nieco większych.

– Znaleźliście skarb…?!

– Jak widzisz. Sądzisz, że jest godzien zbrodni?

– Czy ja wiem… Może osiemnastowieczny Murzyn ze środka Afryki…

– Szczególnie poleciałby na ciepłe majtki, co?

– Nie, na kulki…

Alicja straciła nagle cierpliwość.

– Dosyć tego, na środku już nic nie leży, a nikt się nie będzie pętał po kątach, Beata, wyłaź spod tego stolika! Może byśmy wreszcie coś zjedli, ja jestem głodna!

– Ja też – przyznał się Paweł półgębkiem.

Marianek zdążył na sam koniec posiłku, dzięki czemu nic jadalnego się nie zmarnowało. Anita z wielką skruchą i wstydem wyznała, że udało jej się zdobyć tylko jedną informację, mianowicie, mąż Pameli podobno ma alibi. Szczegóły przed nią ukryto, ale zdołała wydedukować, iż całe popołudnie i wieczór spędził w towarzystwie i był widziany przez osoby godne zaufania, zatem w zabijaniu żony palców nie maczał. Nie była to wielka sensacja, bo i tak, w wersji zbrodni w afekcie, wszyscy stawiali na Włoszkę.

Kocim worem Marianek zainteresował się jeszcze bardziej niż Anita i truł nim bez opamiętania. Obejrzał przedmioty, chętnie przyjął dwie pary jedwabnych skarpetek, zgorszył się i zganił nas, że przez cały dzień znaleźliśmy właściwie tylko jeden, bo drugi się nie liczy, jako przepakowany wcześniej, i dopytywał się, gdzie ten wór był, tak namolnie, że w końcu Alicja mu powiedziała. W ostatnim pokoju. I skoro nie podoba mu się tempo poszukiwań, proszę bardzo, niech sam opróżni, na przykład, jedną trzecią atelier.

Propozycja zdecydowanie odebrała mu zapał. Nie, nie chciał opróżniać atelier, chciał natomiast odnaleźć tę książkę siostry, może w pokoju telewizyjnym, może tu, w salonie, może w pokoju Alicji…

Pokój Alicji był błędem. Sama wzmianka o nim wystarczyła, żeby Alicję rozzłościć i wyzuć z wszelkiej życzliwości. Gdyby jeszcze cokolwiek spożywczego znajdowało się na stole, z pewnością zabrałaby Mariankowi talerz sprzed nosa, ale nie było już nic, poza piwem. Za to mnie jego uwaga odblokowała umysł.

Przy wczorajszych wieczornych zwierzeniach obie musiałyśmy zgłupieć. Alicja mówiła o dokumentach, o papierach. Gdzież, na litość boską, miałaby utknąć owe poufne papiery, jak nie w swoim pokoju, który zawsze stanowił sanktuarium, prawie nikomu niedostępne! No owszem, mogła Marzena wejść i sięgnąć pod łóżko po czasopismo Jasia, mogłam wejść i ja, i wziąć z półki plan miasta, względnie atlas samochodowy Europy, ale zawsze za specjalnym zezwoleniem Alicji i na bardzo krótko. Na swoich tajemnicach, można powiedzieć, spała, przy czym miały taką postać, że przeszukanie ich trwałoby dłużej niż uporządkowanie całego domu. Z kotłownią włącznie.

Słowem się na ten temat nie odezwałam aż do chwili, kiedy część gości odjechała, a część zajęła się sobą. Tym razem do ogrodu wyszli Paweł z Beatą, a my zostałyśmy w środku, odgrodzone od komarów. Koty uznały, że teren jest wolny, wkroczyły do domu godnie i ostrożnie, po czym zajęły ulubione miejsca.

Powiedziałam Alicji o swoich poglądach na jej pokój.

– Nic z tego – odparła, kręcąc smętnie głową. – Owszem, dawno temu, na początku, miałam to w pokoju, ale ciągle byłam zdenerwowana. Możliwe, że to obsesja. Wydawało mi się, że nikomu nie mogę wierzyć, nie żeby same świnie mnie otaczały, ale ludzie mają własne poglądy, wiesz, mogą uważać, że ja przesadzam… Jak by ci tu… Twoją metodą, przykładową, proszę żeby nikt nie wchodził, nie podaję przyczyn, nie każdy szanuje fanaberię, poza tym ludzie są ciekawi…

– Koty i małpy też – wyrwało mi się cichutko.

Alicja miała świetny słuch.

– Odczep się. Ani jednej małpy nigdy tu nie było, a koty dopiero ostatnio. Ale przyzwoita ludzka jednostka wie o sobie, że na pewno niczego nie ukradnie, niczego nie zniszczy, więc czuje się rozgrzeszona. Zajrzy i popatrzy. A może ja lubię trzymać brudne majtki na wierzchu? Podaję przykład ekstremalny…

– A może lubisz pooglądać pornografię męską, a może eksperymentujesz z wyciągami z ziół trujących, a może masz heroinę, jakiejś idiotce odebraną, a może kolekcjonujesz zasuszone gówienka rozmaitych zwierzątek – przerwałam jej niecierpliwie. – Nie mów do mnie rzeczy oczywistych! Może wpadłaś w szał i produkujesz bohomazy olejne, bo tak ci się podoba. Albo zaczęłaś pisać wiersze. Twoja sprawa, co to kogo obchodzi?

Alicja zaczęła kiwać głową.

– Otóż to. I wypraszam sobie oglądanie. Jedyna osoba, o której wiedziałam, że tam nie zajrzy, to ty. Bardzo cię przepraszam.

– Oszalałaś? – zdumiałam się. – Mówisz mi komplement!

– Nic podobnego. Młoda byłaś…

– Ty też.

– Ale starsza od ciebie. Młoda, głupia i lekkomyślna. Uczciwa, owszem, inaczej bym się z tobą nie przyjaźniła, ale wariatka. Więc, najzwyczajniej w świecie, sprawdziłam. Ja byłam w Lund, a ty tu, byłam w Malmö, a ty tu, byłam na mieście, a ty w domu. Nigdy nie dotknęłaś drzwi mojego pokoju, przez trzy kolejne lata zyskałam pewność.

Przyglądałam się jej potępiająco, bo wątpliwość w tej kwestii wydawała mi się szczytem obraźliwego idiotyzmu. Zostałam wychowana na rycerskim honorze. Z drugiej strony, znając życie, rozumiałam ją doskonale i nie mogłam mieć pretensji.

– Łaska boska, że w tamtych czasach nic nie piłam, nawet piwa, bo mogłabym się urżnąć i zawinęłoby mnie na twoje drzwi, macałabym wszystko z klamką włącznie dla utrzymania równowagi. Ale z upływem lat coraz wyraźniej widzę, o ile więcej masz rozumu ode mnie. Nie mogłaś się ze mną przyjaźnić od urodzenia?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: