Lula podejrzliwie zerknęła na okna sali gimnastycznej na pierwszym piętrze budynku po przeciwnej stronie ulicy.
– To prawda – mruknęła. – Niezły z niego szajbus. Przeraża mnie. Jedna z moich przyjaciółek zgodziła się pójść do niego i ostro ją pokaleczył.
– Pokaleczył? Nożem?
– Nie, stłuczoną butelką od piwa. Odtłukuje samą szyjkę, a potem… No wiesz, robi to ostrym szkłem.
Zimno mi się zrobiło, wręcz doznałam chwilowego zawrotu głowy.
– Skąd wiesz, że Ramirez wyprawia takie rzeczy?
– Słyszy się to i owo.
– Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie – wtrąciła Jackie. – Powinni trzymać gęby na kłódkę. Jeśli usłyszy o tym ktoś obcy, można mieć poważne kłopoty. Ale ludzie sami są sobie winni, powinni się najpierw zastanowić, nim zaczną rozpowiadać takie plotki. Ty też trzymaj się od tego z daleka. Ja nie mam zamiaru tego wysłuchiwać. Ani mi się śni. Wracam na skrzyżowanie. Kiedy się sama przekonasz, co jest dla ciebie dobre, także zastosujesz podobną metodę.
– Chrzanisz. Ja aż za dobrze wiem, co jest dla mnie dobre, a mimo to muszę stać jak kołek pod latarnią, prawda? – burknęła Lula, oddalając się za przyjaciółką.
– Uważaj na siebie – rzuciłam za nią.
– Ktoś taki jak ja nie musi specjalnie na siebie uważać – odparła. – Nie dam sobie jeździć po głowie. Wszyscy wiedzą, że z Lulą lepiej nie zadzierać.
Wstawiłam resztę piwa na siedzenie, usiadłam za kierownicą i zatrzasnęłam drzwi. Uruchomiłam silnik, włączyłam nawiewnicę na pełną moc i tak ustawiłam wszystkie wyloty, by strumienie chłodnego powietrza biły mi prosto w twarz.
– Ruszaj, Stephanie – mruknęłam do siebie. – Weź się w garść.
Ale nie było to takie proste. Serce waliło mi jak młotem, przerażenie ściskało za gardło. Zrobiło mi się strasznie żal tej dziewczyny, której nawet nie znałam, a która musiała strasznie wycierpieć. Miałam ochotę uciekać jak najdalej od ulicy Starka i już nigdy się nie pojawiać w tej okolicy. Nawet nie chciałam znać dalszych szczegółów, pragnęłam się uwolnić od tego przemożnego strachu dopadającego mnie w najmniej oczekiwanych chwilach. Zacisnęłam kurczowo palce na kierownicy, pochyliłam głowę i spojrzałam na okna pierwszego piętra najbliższej kamienicy, gdzie mieściła się sala treningowa. Coraz silniejszym strachem napawała mnie myśl, że nikt dotąd nie odważył się zaskarżyć Ramireza, przez co ten łajdak mógł ciągle maltretować kolejne dziewczyny.
Rozwścieczona, wyskoczyłam z samochodu, zatrzasnęłam za sobą drzwi i poszłam szybko w kierunku wejścia do sąsiedniego budynku, w którym znajdowało się biuro Alphy. Wbiegłam na górę, przeskakując po dwa schodki naraz. Jak burza przemknęłam przez sekretariat i wpadłam do gabinetu menadżera z takim impetem, że drzwi z hukiem odbiły się od ściany.
Alpha podskoczył na krześle.
Podeszłam do jego biurka, oparłam się dłońmi o jego krawędź i pochyliwszy się nisko, rzuciłam mu prosto w twarz:
– Dziś w nocy dzwonił do mnie pański bokser. Wyżywał się na jakiejś dziewczynie i chciał, żebym wszystko słyszała przez telefon. Wiem, że był już kilkakrotnie oskarżony o brutalny gwałt, wiem także, iż lubuje się w maltretowaniu kobiet. Nie mam pojęcia, jakim sposobem udawało mu się dotąd uniknąć aresztowania, ale proszę przyjąć do wiadomości, że wyczerpał swój limit szczęścia. Albo go pan powstrzyma, albo ja to zrobię. Pójdę na policję, przedstawię całą sprawę dziennikarzom, powiadomię bokserską komisję dyscyplinarną.
– Proszę tego nie robić, ja się wszystkim zajmę. Przysięgam, że go powstrzymam. Zaciągnę go do psychiatry.
– I to jeszcze dzisiaj!
– Tak, dzisiaj. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby mu pomóc.
Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo, ale nie miałam nic więcej do powiedzenia. Zrobiłam zwrot na pięcie i wyszłam stamtąd równie szybko, jak weszłam. Na schodach zaczerpnęłam kilka głębszych oddechów, żeby móc przejść przez ulicę z udawanym spokojem, gdyż byłam spięta do granic wytrzymałości. Uruchomiłam silnik i starając się trzymać nerwy na wodzy, pojechałam w stronę śródmieścia.
Było jeszcze dość wcześnie, ale straciłam wszelką ochotę do dalszych poszukiwań. Samochód jak gdyby sam kierował się w stronę mego domu i zanim się obejrzałam, wjechałam już na parking. Zamknęłam wóz, weszłam schodami na górę, podreptałam do sypialni i rzuciłam się na wznak na łóżko.
Obudziłam się o trzeciej w znacznie lepszym nastroju. Podczas snu mój umysł widocznie gorączkowo pracował i zdołał znaleźć jakieś zakamarki, w których upchnął tę kolejną porcję przygnębiających wrażeń. Co prawda, wciąż jeszcze tkwiły w mej świadomości, lecz nie były już tak natarczywe i nie przyprawiały o zawroty głowy.
Zrobiłam sobie kanapkę z masłem orzechowym i dżemem, odkroiłam kęs dla Rexa, a jedząc połączyłam się telefonicznie z domowym aparatem Morelliego i przesłałam kod, nakazujący automatycznej sekretarce odtworzyć nagrane rozmowy.
Najpierw wysłuchałam oferty zakładu fotograficznego, który obiecywał Morelliemu osiem zdjęć za cenę dwóch, jeśli tylko zgodzi się pozować. Później dzwonił ktoś, kto stanowczo chciał sprzedać Joemu jakieś żarówki. Wreszcie wiadomość zostawiła Charlene, czyniąc parę nieprzyzwoitych propozycji, przy czym dyszała ciężko, potem zaś albo przeżyła wyjątkowy orgazm, albo niechcący nadepnęła kotu na ogon. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że zagrała taśmę do końca, toteż nie zostały zarejestrowane żadne inne telefony. Zresztą to mi i tak wystarczyło, niezbyt miałam ochotę wysłuchiwać czegoś więcej.
Sprzątałam w kuchni, kiedy zadzwonił telefon. Natychmiast włączyła się automatyczna sekretarka.
– Słyszysz mnie, Stephanie? Jesteś w domu? Widziałem dzisiaj, jak ucinasz sobie pogawędkę z Lula i Jackie. Popijałyście razem piwo. To mi się nie podoba, Stephanie. Dostaję mdłości. Mam wrażenie, że lubisz te dziwki bardziej ode mnie. A zarazem ogarnia mnie wściekłość, bo nie chcesz tego, co mistrz ma ci do zaoferowania. Może wyślę ci prezent, Stephanie. Postaram się, aby dostarczono go pod twoje drzwi, kiedy będziesz spała. Podoba ci się ten pomysł? Wszystkie kobiety uwielbiają prezenty, a zwłaszcza takie, jakie rozdaje mistrz. Niech to będzie niespodzianka, Stephanie. Coś przeznaczonego wyłącznie dla ciebie.
Przetrawiając jeszcze te słowa, które padły z głośnika, pospiesznie sprawdziłam, czy mam w torebce nabity rewolwer oraz zapasową amunicję. Błyskawicznie wybiegłam z domu. Zajechałam pod sklep Sunny dokładnie o czwartej i zaczekałam na parkingu, aż zjawi się Eddie. Przyjechał kwadrans później.
Był już bez munduru, ale nosił swój prywatny rewolwer w kaburae przy pasie.
– A gdzie twoja broń? – zapytał.
Bez słowa poklepałam torebkę.
– Czyżbyś nosiła ją stale przy sobie? W New Jersey to poważne wykroczenie.
– Mam pozwolenie.
– Pokaż.
Wyjęłam z portfelika stosowny dokument.
– Ale to jest pozwolenie na posiadanie broni, a nie na jej noszenie podczas wykonywania obowiązków służbowych – zauważył Eddie.
– „Leśnik” mówił, że to mi wystarczy.
– I ma zamiar ci zawsze towarzyszyć, kiedy będziesz kogokolwiek poszukiwała?
– No cóż, wydaje mi się, że on dość luźno interpretuje niektóre przepisy prawa. Więc jak, aresztujesz mnie?
– Nie, ale takie wykroczenie będzie cię trochę kosztowało.
– Wypiszesz mandat na dychę?
– Dychę to możesz zapłacić za parkowanie w niewłaściwym miejscu. Mnie zaś jesteś winna duże piwo i pizzę.
Musieliśmy przejść przez sklep, chcąc skorzystać ze strzelnicy na zapleczu. Eddie uiścił konieczne opłaty i kupił pudełko nabojów. Poszłam w jego ślady. Wybudowana na tyłach strzelnica miała wielkość niedużej sali bilardowej. Mieściło się tam siedem stanowisk pooddzielanych przepierzeniami sięgającymi do piersi. Dowiedziałam się, że odległość między pulpitem strzeleckim a tarczą, która przedstawiała zarys ludzkiej sylwetki uciętej na wysokości kolan, z namalowanymi koncentrycznymi kołami w okolicy serca, to dystans. Pierwsza reguła zachowania na strzelnicy głosiła, aby pod żadnym pozorem nie kierować broni w stronę człowieka zajmującego sąsiednie stanowisko.